wtorek, 30 grudnia 2014

9. Święta Teddy'ego

Rozdział świąteczny trochę z poślizgiem, ale zdążyłam te kilkanaście minut przed Sylwestrem, więc nie jest źle :D Pisany z wielkim poświęceniem, gdyż jutro wstaję o 5, a jako że jestem śpiochem zapewne będzie bardzo trudno :P Mam nadzieję, że się Wam spodoba, no i dziękuję za komentarze pod poprzednimi rozdziałami :) Na koniec chciałabym życzyć wszystkim Czytelnikom tego bloga udanego Sylwestra i szczęśliwego Nowego Roku :)



Dzień Bożego Narodzenia był to jeden z najsmutniejszych dla Teddy'ego dni w roku. Właśnie wtedy najbardziej brakowało mu rodziców. Przykro było mu też słyszeć jak inni spędzają święta ze swoimi rodzicami, rodzeństwem. Dla niego święta zawsze były puste, były czasem tęsknoty za tym czego nie miał. Oczywiście babcia starała się jak mogła, żeby dobrze go wychować, mimo tego że tak właściwie to wszystko dla niej było o wiele większą tragedią. W krótkim czasie straciła męża, córkę i zięcia, a jednak znalazła w sobie siły by zaopiekować się wnukiem. W święta także starała się, żeby nie było smutno, jednak ona tak samo jak Teddy przeżywała to wszystko.
Tego roku padał śnieg, wszędzie było biało. Na dworze panował mróz i porywisty wiatr. Kto mógł siedział w domu. W domu Tonksów panowało jednak ciepło, a w powietrzu roznosił się cudowny zapach pierniczków, które zostały zrobione wspólnie przez babcię i wnuka. Oboje właśnie zasiadali do stołu. Nie był on duży, zresztą dla dwóch osób nie był potrzebny większy. Stało na nim mnóstwo smaczności przygotowanych przez Andromedę. Chociażby pieczony indyk, barszcz, ryba z warzywami, no i na deser oczywiście pyszny świąteczny pudding i pierniczki. Nie zabrakło również makowca, zrobionego wczesnym rankiem. Co było w tym ich świątecznym stole innego, to fakt, że zwykle zostawiano jedno miejsce puste. U nich były trzy. Dla Teda, Nimfadory i Remusa.
Nagle rozległo się pukanie do drzwi. Dwoje domowników spojrzało na siebie ze zdziwieniem. Przecież nikogo nie zapraszali, więc kto to może być? Teddy poszedł otworzyć, jego oczom ukazał się niecodzienny, ale jakże napawający radością widok. Na progu stała cała piątka Potterów i śpiewała wszystkim znaną świąteczną piosenkę, wszyscy w mikołajowych czapkach.
- Co wy tu robicie?- zdziwił się chłopak.
- Wesołych świąt!- Lily Luna słodko się zaśmiała.
- Postanowiliśmy w tym roku spędzić ten dzień z wami.- wyjaśnił Harry.
- Mama przesyła szarlotkę.- Ginny podała Teddy'emu paczuszkę, a ten przepuścił ich w progu, po czym zamknął za nimi drzwi. Nie udało mu się ukryć jak bardzo uradowało go ich niespodziewane przybycie, gdyż w mgnieniu oka jego włosy zmieniły kolor na zielono-czerwony.
- Wchodźcie, wchodźcie.- teraz do drzwi podeszła babcia.
- Do Nory jutro jedziemy.- kontynuował Harry.
- Akurat siadaliśmy do stołu.- kiedy weszli do jadalni okazało się, że Andromeda już za pomocą magii powiększyła stół i lewitowała nakrycia z kuchni.
- To co, tradycyjnie życzenia najpierw?- zaproponowała Ginny. Wszyscy się z nią zgodzili.
- No chrześniaku chciałbym Ci życzyć...-składał życzenia Teddy'emu Harry.- Dużo uśmiechu przede wszystkim i wielu dobrych chwil, jak najlepiej wykorzystanego ostatniego roku w Hogwarcie, samych dobrych ocen, zdania dobrze owutemów, znalezienia jakiejś fajnej dziewczyny- mrugnął do niego.- spełnienia marzeń i wszystkiego co najlepsze.
- Dziękuję wujku.- uśmiechnął się Teddy.- A tobie życzę spokoju, pociechy z maluchów, heh żeby grzeczni byli.
- W ich przypadku to raczej niemożliwe.- zaśmiał się Potter.
- Powodzenia w pracy i wszystkiego najlepszego.
- Dzięki.- uściskali się serdecznie. Następnie Teddy'ego dorwała Lily, a Harry poszedł złożyć życzenia Andromedzie:
- Przede wszystkim dużo zdrowia, Teddy życzył mi pociechy z moich maluchów, więc ja życzę Ci pociechy z Teddy'ego, szczęścia, no i pamiętaj, że ja coś zawsze możecie na nas liczyć.
- Dzięki Harry, ale wiesz dobrze, że my nie potrzebujemy twojej litości, doskonale dajemy sobie radę.- duma była jedną z rzeczy, które babcia młodego Lupina odziedziczyła po Blackach.
- Ej dobrze wiesz, że to nie tak. Remus i Tonks byli dla nas bardzo ważni, wy także jesteście jak rodzina. A rodzina się wspiera, czyż nie?
- Mądrze mówisz.- powiedziała, po czym poklepała go po plecach i poszła szukać wnuka.
- Babciu, ja przede wszystkim chciałbym ci podziękować za wszystko, za to że mimo tego co się stało znalazłaś siły, żeby się mną zająć, to wszystko na pewno musiało cię dużo kosztować. Dziękuję.
- Teddy, przestań bo się rozpłaczę.- skwitowała.- Już mi dziękowałeś z milion razy, a naprawdę nie ma za co. W końcu jesteś moim jedynym wnukiem, kogo mam rozpieszczać?
- Okej, okej. Wobec tego babciu wszystkiego co sobie zamarzysz. Nie wiem czego ci tu więcej życzyć.
- Obecnie to życzę sobie żebyś dobrze zdał owutemy i w końcu wybrał sobie jakiś przyszły zawód mój chłopcze.
- Rozmawialiśmy już o tym, nadal się zastanawiam babciu.- zirytował się chłopak.
- Wykapana matka...ale jak już się uparła, że zostanie tym aurorem to nic jej od tego odwieść nie mogło.- uśmiechnęła się lekko, mimo że w jej oczach widać było tęsknotę za zmarłą córką.
Wkrótce wszyscy razem zasiedli do stołu. Teddy szczerze musiał przyznać, że to były jego najlepsze święta. Faktycznie wesołe, pełne śmiechu. Szczególnie jak James, Albus i Lily urządzili wielkie śpiewanie kolęd. Po chwili nawet jego udało im się namówić do wspólnego kolędowania. Ba! Dzieciaki wyciągnęły nawet Teda na dwór i stoczyli zaciekłą bitwę na śnieżki James i Lily przeciwko Teddy'emu i Albusowi. Została ona jednak nierozstrzygnięta, wszyscy byli jednakowo mokrzy. Później ulepili bałwana, a Lupin, mogący już używać czarów poza szkołą transmutował igłę od choinki w tiarę, którą włożyli bałwanowi na głowę.
Na następny dzień dostali zaproszenie do Nory, gdzie jak co roku w święta gromadziła się cała rodzina Weasleyów. Tam to dopiero było głośno i tłoczno. Wszędzie kręciły się dzieci i cała zgraja roześmianych dorosłych. Ale panowała taka domowa i rodzinna atmosfera, że ich nastrój niemal od progu udzielił się Teddy'emu. Trochę jednak było mu niezręcznie, przynajmniej na początku. Szybko jednak koło niego znalazła się Victoire, która z właściwą sobie gracją roztoczyła opiekę nad nim. Przy obiedzie także usiadła koło niego i cały czas opowiadała mu różne rodzinne anegdoty, on zrewanżował jej się opowiedzeniem o przygotowaniach do kawału z krzesłem Snape'a, o dwóch tygodniach szorowania kociołków po tym wydarzeniu, a także o pomysłach na nowe dowcipy. No i jak to miał przerąbane teraz na eliksirach.
- Idziesz na spacer?- zaproponowała dziewczyna po posiłku.
- No w sumie.- zgodził się Lupin. Ubrali grube kurtki, szaliki i czapki i poszli, zanim którekolwiek z dzieci mogło się zorientować, że wychodzą. To z pewnością ściągnęłoby je wszystkie z nimi.
- Fajna ta wasza rodzinka.- zaczął rozmowę Teddy. Ręce z powodu zimna trzymał w kieszeniach.
- Wiem.- uśmiechnęła się w odpowiedzi.- Ale wiesz czasem co za dużo to niezdrowo.
- Za mało też niedobrze.
- Wiem.- poklepała go po ramieniu.- Często słyszę opowiadania o twoich rodzicach. Byli naprawdę świetnymi ludźmi.
- Szkoda tylko, że ich nie pamiętam...Zmieńmy temat. Gratulacje z powodu wyboru na kapitana drużyny.- uśmiechnął się.
- Dzięki. Jak tam u was treningi idą?- Teddy natomiast był kapitanem Puchonów.
- Hmm...a co chcesz wyciągnąć jakieś informacje od konkurencji?- zaśmiał się cicho.
- Niee, coś ty. Tak tylko zapytałam.
- Wiem, wiem, żartowałem.
W tym momencie doszli nad staw, który przy takim mrozie był zamarznięty. Chwilę stali w milczeniu, kiedy Lupin zaproponował:
- Może pojeździmy na łyżwach?
- A widzisz tu gdzieś łyżwy?
- No wiesz z tym akurat nie ma problemu.- wyjął różdżkę, machnął nią i transmutował ich buty w łyżwy. Niespodziewająca się tego dziewczyna musiała oprzeć się o jego ramię, bo wylądowałaby na ziemi.- Ups, sorry.
- Nie ma za co.- machnęła ręką.- Ciągle zapominam, że jak skończę to siedemnaście lat to też będę mogła czarować poza szkołą.
Już po krótkiej chwili Teddy musiał przyznać, że Weasleyówna miała naprawdę talent do jazdy na łyżwach, zresztą ona wszystko robiła z jakąś taką naturalną gracją. W końcu wyraził na głos podziw nad jej umiejętnościami, ona jednak w odpowiedzi roześmiała się i wyjaśniła, że to przez pokrewieństwo z wilami.
- Ale wiesz, muszę ci przyznać, że ty też nie najgorzej sobie radzisz.- dodała po chwili.
- Zdziwię cię, ale babcia mnie nauczyła.
- Serio?- zrobiła wielkie oczy.- Faktycznie mnie zaskoczyłeś. Hmm...dawno nie mieliśmy okazji pogadać.
- Prawda...heh, Hogwart jest dla nas za duży.
- Na to wychodzi.
Tak śmiejąc się i rozmawiając dotarli z powrotem do Nory, gdzie już w progu dorwała ich pani Weasley:
- Oj kochani, nie zmarzliście tam czasem? Zaraz zaparzę wam ciepłej herbatki.
Teddy musiał to przyznać. Te święta naprawdę były najlepsze.

czwartek, 18 grudnia 2014

8. Relacje Jamesa

Cześć tato!
Nie mam pojęcia co zrobiłeś albo co powiedziałeś Teddy'emu, ale chyba się udało. Już następnego dnia dało się zauważyć, że stara się częściej uśmiechać. Chyba naprawdę stara się być taki jak u nas, poza szkołą. I chyba zaczyna się rozkręcać :D Ostatnio nawet zmienił smak mojego soku dyniowego na marchwiowy, a wiesz jak ja bardzo nie lubię marchewki. Łeee :p
Ale to jeszcze nic. Słuchaj co razem z chłopakami zrobili wczoraj.
Zaczarowali tak krzesło Snape'a, to w Wielkiej Sali przy stole, że za każdym razem jak chciał usiąść to odsuwało się, przez co wylądował pod stołem :D Żałuj, że nie widziałeś jego miny :D Chyba wszyscy myśleliśmy, że zaraz zabije winowajców. Ale skończyło się na 100 punktach odjętych Hufflepuffowi i szlabanach. Nawet McGonagall była wkurzona, ale profesor Holmes nie wyglądał na przejętego. W sumie śmiał się razem z uczniami, więc chyba nie będzie miał im za złe tych odjętych punktów.
Dostałem powyżej oczekiwań z zielarstwa! Wujek Neville był w szoku, że tym razem nic się nie stało tej dziwnej roślince, przy której pracowaliśmy na ostatnich zajęciach.
Dobra kończę
pozdrów Mamę
James Syriusz Potter



Hej Jamie,
cieszę się wiedząc, że mój wykład nie poszedł na marne ;)
Hah, biedny Severus, ciekawy jestem jego miny. Mam nadzieję, że Teddy'emu nie dostanie się za bardzo. Heh, ale kto by pomyślał, że wytnie kawał Snapowi. Pozdrów go ode mnie. Teda oczywiście, nie Snape'a.
Gratulacje tego zielarstwa ;) A jak sprawdzian z historii magii? Zapewne nie tak dobrze i wolałeś pominąć tą informację?
Mama chce jeszcze coś dopisać.
Trzymaj się tam Huncwocie
Tata.
Al i Lily są obrażeni, że w ostatnim liście o nich zapomniałeś i twierdzą, że Cię nie pozdrawiają i że masz przegwizdane.
Ucz się tam ładnie i grzecznie, żebym wzorem babci Molly nie musiała Ci wyjców przysyłać. I pisz częściej! Ostatni list od Ciebie dostaliśmy w zeszłym tygodniu, martwiłam się już.
Buziaki
Mama.




Cześć chrześniaku,
Jamie już mi zdał relację z ostatnich wydarzeń. To mi się podoba, tak dalej ;) Nie żebym zachęcał Cię do łamania przepisów szkolnych itd.
Po prostu chciałbym żebyś był szczęśliwy, wesoły. Mam nadzieję, że tak jest.
Do usłyszenia
Harry.
PS.: Powodzenia ;)





Wiem, wiem strasznie krótki ten rozdział, ale to z braku czasu i pomysłu na przekazanie informacji w nim zawartych. Mam nadzieję, że mimo wszystko się spodoba ;) Obiecuję, że następny będzie dłuższy :)  

wtorek, 25 listopada 2014

7. Ojciec chrzestny


Hogwart...to było pierwsze miejsce, które mógł nazwać swoim domem. Spędził tu naprawdę szczęśliwe lata wbrew zagrażającemu mu wówczas Voldemortowi. Nie nazywał tamtego czasu najlepszym w jego życiu, gdyż był zdania, że jest on właśnie teraz. Teraz, gdy założył rodzinę, został szefem Biura Aurorów i prowadzi na ile się da spokojne i szczęśliwe życie. Co jakiś czas wpadał do Hogwartu na zaproszenie McGonagall i prowadził kilka lekcji obrony przed czarną magią. Przy okazji mógł spotkać się z chrześniakiem, który jego zdaniem pisał stanowczo za rzadko, i pogadać. Teraz w Hogwarcie znajdował się również jego najstarszy syn, więc tym bardziej cieszył się na wizytę tam. Zamyślony Harry przekroczył próg swojej dawnej szkoły. Było wcześnie rano, więc panowała cisza. Korytarze miały się zapełnić dopiero za jakieś pół godziny, kiedy uczniowie zaczną się schodzić na śniadanie.
- Witaj Potter.- rozległ się głos.
- Dzień dobry pani profesor.- odwrócił się i zobaczył, że za nim stoi dyrektorka.- Miło mi panią widzieć.
- Ciebie również, Potter.
- Jaki jest plan na dziś?
- Na początek zapraszamy na śniadanie.- dawna nauczycielka uśmiechnęła się do niego ciepło, co czyniła niezwykle rzadko. Razem weszli do Wielkiej Sali. Uczniów jeszcze nie było, jednak przy stole nauczycielskim byli już prawie wszyscy. Miejsce Harry'ego przypadło między dyrektorką, a profesorem Snapem.
- Co tam słychać panie profesorze?- zaczął rozmowę Harry. Już dawno nie był uczniem Snape'a i już się go nie bał, ani go nie nienawidził. Znał całą prawdę o życiu Severusa i szczerze go szanował. W końcu nazwał nawet swojego młodszego syna jego imieniem. Niestety nauczyciel eliksirów nadal za nim nie przepadał i traktował go niemal tak samo jak w czasach, gdy go uczył.
- Sądzę, że to nie twoja sprawa, Potter.
- Pytałem bo chciałem jakoś zacząć rozmowę.
- Jeśli o mnie chodzi nie widzę potrzeby żeby rozmawiać.
- Pan to się nigdy nie zmieni...
- Dobrze mi tak jak jest.
- Severusie!- siedzący obok Snape'a Rafael szturchnął go w bok.- Może zapytałbyś się co słychać u twojego imiennika? W końcu chłopak nazywa się tak na twoją cześć.
- Nadal nie rozumiem Potter czemu go tak nazwałeś. Biedny dzieciak.
- Proste, jest pan jednym z najodważniejszych ludzi jakich kiedykolwiek znałem i wiele panu zawdzięczam.- odparł jego były uczeń bez zająknienia.
- To co u niego słychać?
- Ma się świetnie, wczoraj znowu stłukł ulubioną zastawę Ginny. Przez co oczywiście chodziła wściekła i to na mnie się wyżyła. Oczywiście bardzo tęskni za bratem, ale przyzwyczai się. A zobaczą się już na święta, przynajmniej w domu większy spokój bo nie kłócą się.
- Phi! Też ma za kim tęsknić. Albus Severus ma przynajmniej poukładane w głowie aż dziwne, że to twój syn. Mam nadzieję, że trafi do Slytherinu. Ale ten drugi to istny diabeł. Od razu widać, że wdał się w dziadka. I oczywiście tępy jak każdy Gryfon.
Harry ścisnął dłoń w pięść ze złości, jednak się opanował. Wojna, a także praca aurora nauczyły go opanowania, którego brakowało mu w szkole.
- Mnie może pan obrażać do woli, jednak nie życzę sobie by obrażał pan mojego syna.
Snape chciał coś na to odpowiedzieć jednak przerwał mu Raphael, który bał się, że zaraz wybuchnie kłótnia:
- A co u słodkiej Lily?
- Wszystko dobrze. Hmm...- Wybraniec pogrzebał po kieszeniach i w końcu wyjął zdjęcie, na którym dwójka jego dzieci śmiała się wesoło, w tle widać było jego dom w Dolinie Godryka. Pokazał je profesorom.- To najnowsze zdjęcie Ala i Lily.
- Ooo...Mała szczerbatka, zupełnie jak mój Dean.- teraz to Holmes zaczął grzebać po kieszeniach i już po chwili chwalił się fotografią swoich dzieci.
- Możecie skończyć?- warknął w tym momencie Snape.- Robi mi się niedobrze...
- Taaa, teraz robi ci się nie dobrze, a co było jak Dean...
- Skończ!- przerwał mu nauczyciel eliksirów.- Myślę, że nikt nie chciałby tego słyszeć.


Po śniadaniu Harry prowadził zajęcia w różnych klasach i na tym spędził czas aż do obiadu. W międzyczasie miał lekcję z klasą Jamesa, więc miał okazję się z nim zobaczyć. Po obiedzie został mu już tylko jeden wykład, w klasie Teddy'ego. Z przygotowaniem lekcji dla klas siódmych zawsze miał największy problem, gdyż byli to przecież już dorośli ludzie w świecie czarodziejskim. W końcu zdecydował się na niewerbalne zaklęcia obronne i opowiadanie im na temat horkruksów Voldemorta i samej ostatniej bitwie. Po zajęciach jak zwykle poprosił chrześniaka, żeby został i poszli razem przejść się po błoniach. Tym razem chciał z nim naprawdę poważnie porozmawiać. Usiedli na zwalonym pniu na skraju lasu.
- O co chodzi?- zaczął Teddy.- Mówiłeś, że to coś poważnego. Coś nie tak z babcią?
- Nie, u Andromedy wszystko w porządku, odwiedziliśmy ją wczoraj. Mam przesyłkę od niej dla ciebie.
- To co jest grane?
- Wiesz, żałuję, że wcześniej sam tego nie zauważyłem i dopiero Jamie musiał mi to uświadomić.
- Ale...
- Nie przerywaj mi Teddy. Chodzi o twoje zachowanie...Naprawdę żałuję, że wcześniej tego nie zauważyłem.
- Ale czego?
- Jesteś strasznie zamknięty w sobie. Sam sobie radzisz ze swoimi problemami i nawet jak jest bardzo źle, nigdy nie przyjdziesz do nas chociaż o tym pogadać. Czasem może moglibyśmy ci pomóc przecież. Fakt, jesteś bardzo samodzielny jak na swój wiek, z czego jestem dumny. Poza tym chodzi mi głównie o to, że Jamie zauważył, że mało się odzywasz, starasz się nie rzucać w oczy, zupełnie jakbyś nie chciał mieć kontaktu z innymi ludźmi, jakbyś ciągle był smutny. Faktycznie tak jest?
- Może trochę...Ale mam przecież przyjaciół: Chrisa i Danny'ego i ogólnie zadowolony jestem ze swojego życia.
- Teddy...U nas zachowujesz się zupełnie inaczej.- wzrok Harry'ego padł na włosy chrześniaka.- I co to za kolor w ogóle? Czasem mam obawy, że razem z Jamesem w końcu wysadzicie dom. Czy to kwestia tego, że w tym miejscu zginęli twoi rodzice?
Chłopak nie odzywał się przez chwilę i gdy Potter pomyślał, że raczej nie doczeka się odpowiedzi, rzekł:
- Po części tak. Wszystko tutaj sprawia, że myślę o nich. O tym jakby to było fajnie, żeby chociaż mama wtedy nie poszła za tatą i została ze mną. Miałbym chociaż ją...
- Ejj, nie możesz tak myśleć. Twoi rodzice oddali życie za to miejsce, za pokój, za to żebyś mógł w spokoju dorastać, uczyć się, po prostu żyć. Na pewno nie chcieliby żebyś odgradzał się od ludzi. Pragnęli twojego szczęścia. Tonks była jedną z najbardziej radosnych osób jakie kiedykolwiek znałem i ja to wiem, że jesteś do niej podobny, pokaż to innym. Możesz mi coś obiecać?
- Co?
- Został ci jeszcze tylko rok szkoły, no już nie cały, wykorzystaj go jak najlepiej. Pokaż wszystkim się z tej strony, z której ja cię znam, pokaż że jesteś synem jednego z Huncwotów i wiecznie uśmiechniętej Nimfadory Tonks. Nawet jeśli, co tydzień miałyby do mnie przychodzić sowy ze skargami na ciebie. Obiecasz?- wyciągnął rękę do Teddy'ego.
- Okeeej...- odparł tamten z wahaniem i przybił piątkę.
- Pamiętaj, jak coś James zda mi relację.
- Nieładnie tak wykorzystywać dziecko jako szpiega...
- Ależ Jamie nie ma nic przeciwko, cieszy się, że może pomóc.
Na to zrezygnowany Teddy tylko pokręcił głową.

Niedługo rozdział na drugim blogu. Teraz trochę mało czasu było- osiemnastka i te sprawy, ale w tym albo w przyszłym tygodniu powinien się ukazać. ;) Pozdrawiam :)


wtorek, 4 listopada 2014

6. Rafael Holmes


  Rafael idąc przez szkolne błonia zachwycał się wspaniałą pogodą, jaka panowała tego dnia.W ogóle mu to zwykle wszystko się podobało. Był urodzonym optymistą, cieszył się życiem i mało co potrafiło zepsuć mu humor. Szczególnie po wojnie doszedł do wniosku, że nie warto marnować życia na niepotrzebne zamartwianie się i inne nieprzyjemne rzeczy. Jak pomyślał tak zrobił. Niedługo po zwycięstwie nad Voldemortem oświadczył się swojej ukochanej Temidzie Wilkins i założył rodzinę. Była to trudna dla niego decyzja i zwlekał z nią przez całą wojnę, nie chciał narażać Temidy na niebezpieczeństwo, jakie wiązało się z tym, że był on w Zakonie Feniksa i walczył z Czarnym Panem. Nigdy jednak nie pożałował tej decyzji, od tamtej pory jego życie było naprawdę szczęśliwe. Teraz właśnie po skończonych lekcjach zmierzał do domu. Był jednym z niewielu nauczycieli, jeśli nie jedynym, którzy mieszkali poza Hogwartem. Jego dom nie był jednak daleko, bo w Hogsmeade. Lubił przemierzać tę krótką drogę, miał wtedy czas sobie pomyśleć.
W tym momencie zauważył dwie dziewczyny idące w stronę szkoły od dawnej chatki Hagrida, koło której nadal prowadzone były lekcje opieki nad magicznymi stworzeniami. Zmrużył oczy próbując je rozpoznać. Niestety ślęczenie godzinami nad książkami zrobiło swoje i musiał nosić okulary. Na początku trudno było mu się do nich przekonać, jakoś jednak przyzwyczaił się do nich. Po kolorze ich szat domyślił się, że są to Gryfonki. Jedna z nich miała ciemne włosy, a druga bardzo jasne i krótkie. Hmm...kto to mógł być? Przywołał w myślach imiona swoich uczennic z Gryffindoru i w końcu wpadł na to. Alder i Weasley. Z tego co pamiętał przyjaźniły się one już od pierwszej klasy. Weasleyów znał bardzo dobrze. W końcu razem byli w Zakonie Feniksa i razem walczyli. A zresztą był z ojcem Victoire na jednym roku w Hogwarcie. Uważał ich za dobrych ludzi i naprawdę szanował. Znał też opiekunkę Nicoline, Nathalię. Ona także chodziła do Hogwartu za jego czasów, była jedną z najlepszych przyjaciółek jego żony z czasów szkolnych. Tak...to wszystko byli bardzo dobrzy ludzie, dzięki którym ten świat stawał się lepszy.
- Dzień dobry dziewczyny!- uśmiechnął się do nich.- Ładny dzień dziś mamy, prawda?
- Dzień dobry panie psorze.- odparły w tym samym momencie, śmiejąc się. Chciał jeszcze coś powiedzieć, jednak chyba im się gdzieś spieszyło bo poszły już dalej. No nic. Czas iść dalej. Wyszedł poza bramy i ruszył drogą do Hogsmeade. W sumie z kominka u siebie w gabinecie mógł za pomocą sieci Fiuu dostać się do domu jednak wolał się przejść.
Nagle usłyszał jakieś kroki za sobą. Nadal mając w pamięci czas wojny odwrócił się, żeby sprawdzić kto za nim idzie. Kiedy zorientował się kto to, stanął i uśmiechnął się szeroko:
- Severus! Co ty tu robisz?
- Nie widać?- odburknął nauczyciel eliksirów.- Idę sobie.
- Taki spacer?- Rafael lubił czasem podpuszczać Snape'a.
- Widziałeś żebym kiedykolwiek urządzał sobie spacerki?
- No faktycznie, jakoś nie zauważyłem. To quo vadis? Dokąd zmierzasz?
- Musisz wszystko wiedzieć?- wywrócił oczami.
- Nie muszę, ale lubię.- tu Rafael pozwolił sobie na niewinny uśmieszek.- To gdzie idziesz?
- Do Miodowego Królestwa po cukierki dla moich kochanych uczniów.
- Taaaa...już to widzę.- wyszczerzył zęby w uśmiechu.
- Muszę kupić kilka rzeczy do eliksirów. Sam widzisz, nic ciekawego.
- Faktycznie, może wpadniesz do nas na herbatkę?- mało kto wiedział, ale to właśnie u Rafaela Snape ukrywał się po swojej rzekomej śmierci. Po pogryzieniu przez Nagini, które cudem udało mu się przeżyć, zamiast od razu dać znać, że żyje zniknął. Musiał zastanowić się co zrobić ze swoim życiem, kiedy Voldemorta już nie było. Rozmyślał nad czym czy wrócić do Hogwartu i dalej uczyć, poinformować Zakon, że przeżył po czym wyjechać, czy po prostu wyjechać i zostawić wszystkich w przekonaniu, że zginął. W końcu, po kilku miesiącach wybrał wersję pośrednią pomiędzy pierwszą, a drugą opcją. Poinformował Zakon, że żyje, po czym wyjechał, jednak po kilku latach wrócił i z powrotem objął stanowisko nauczyciela eliksirów.
To, że w takiej chwili Severus szukał schronienia u Holmesa nie było wcale dziwne. Poznali się oni w 1981 roku, kiedy to Snape był początkującym nauczycielem w Hogwarcie, a Rafael był na pierwszym roku. Oczywiście tak samo jak reszta uczniów spoza Slytherinu od samego początku nie przepadał za nim i najwięcej punktów tracił właśnie u niego. Jednak po upływie kilku lat, kiedy ponownie zaczęli się widywać, to Rafael zauważył jak wielką rolę odgrywa Severus i w jakim niebezpieczeństwie żyje. W końcu podczas jednej z misji to właśnie Snape uratował mu życie, ryzykując własne. Od tego czasu Holmes za wszelką cenę chciał spłacić dług. No i tak zupełnym przypadkiem stali się można by powiedzieć przyjaciółmi. Oczywiście to Rafael nazywał Severusa swoim przyjacielem, ten drugi twierdził, że jedynie akceptuje jego towarzystwo. Ale jakoś zgodził się, żeby zostać świadkiem na jego ślubie, a także zostać ojcem chrzestnym jego syna, Deana.
- Hmm...
- Z tego co wiem Ida miała zamiar zrobić dziś babkę kokosową.- uśmiechnął się chytrze. Babka kokosowa była wielką słabością Snape'a.
- No dobrze, przekonałeś mnie tą babką. A poza tym dawno nie widziałem swojego chrześniaka.
Kolejną słabością Snape'a był Dean. Kto by pomyślał, że ten nauczyciel tak bardzo nie lubiący swoich uczniów tak bardzo będzie uwielbiać swojego chrześniaka?
I już po chwili wchodzili po schodach prowadzących do domu Holmesów. Był to dość mały domek piętrowy, mający od frontu uroczą werandę, przez którą wchodziło się do domu. Wyglądał naprawdę schludnie i przytulnie, był to po prostu dom marzeń dla osoby, która pragnęła wieść spokojne i szczęśliwe życie. Wprost promieniowała od niego radość i optymizm. W tej chwili z domu wybiegł mały, około siedmioletni chłopiec, który słysząc znajome głosy na werandzie, postanowił wybrać im się naprzeciw. Był to oczywiście Dean. Chłopiec ewidentnie wdał się w ojca. Miał te same srebrzyste oczy i ciemnobrązowe włosy w ciągłym nieładzie. Ponadto był w trakcie zmiany zębów na stałe, więc jego uśmiech był nieco szczerbaty. Mimo to wyglądał naprawdę uroczo. Widząc swojego ojca chrzestnego, to właśnie jemu rzucił się na szyje, a nie ojcu. Można by to uznać za dziwne, ale nauczyciel eliksirów także go przytulił, a nie odepchnął jakby można było się po nim spodziewać.
- Ceść wujku.- z racji braku kilku zębów nieco seplenił.
- Cześć mały.- uśmiechnął się do niego Snape. Tak..Snape czasem potrafił się uśmiechać.
- Dean, kto przyszedł?- tym razem w drzwiach pojawiła się Temida Holmes we własnej osobie. Była ona dość niska i drobna, jednak w przypadku kłótni naprawdę miała siłę przebicia. Miała złotoblond włosy, splecione w tym momencie w luźny warkocz, jej oczy były ciemnobrązowe i pełne ciepła. Można było o niej powiedzieć, że jest ładna. Poza tym gotowała wprost wybitnie. Przez jakiś czas pracowała w Rumunii przy smokach razem z Charliem Weasleyem, jednak po narodzinach Deana postanowiła poświęcić się rodzinie. Na rękach trzymała ich trzyletnią córkę, Apollę. Dean bardzo przypominał ojca, jednak Apolla wdała się w matkę. Blond loczki okalające jej twarzyczkę sprawiały, że wyglądała jak mały aniołek. Tylko kolor oczu odziedziczyła po ojcu. Jej matka widząc męża i gościa uśmiechnęła się ciepło.- Na co czekacie? Wchodźcie, właśnie zrobiłam moją słynną babkę.
- Czemu jak czemu, ale babce kokosowej nigdy się nie odmawia.- Severus Snape wypowiedział zdanie, które usłyszane z jego ust przez któregoś z jego uczniów mogłoby nieźle zaszokować.

czwartek, 30 października 2014

5. ONMS

 Ich ostatnimi piątkowymi lekcjami były dwie godziny opieki nad magicznymi stworzeniami. Tego przedmiotu od dobrych pięciu lat nauczał Charlie Weasley, ojciec chrzestny Victoire, który zastąpił na tym stanowisku Hagrida, kiedy ten postanowił przenieść się do Francji. Charlie był dobrym nauczycielem, prowadzone przez niego lekcje były naprawdę ciekawe. Co było zastanawiające jego przedmiot na poziomie owutemów cieszył się całkiem dużym zainteresowaniem wśród uczennic. Dla Victoire był to najciekawszy przedmiot w szkole i to wcale nie dlatego, że uczył go jej wujek. Po prostu od zawsze lubiła zajmować się zwierzętami. Nie miała jeszcze pomysłu na to co będzie robić po Hogwarcie, jednak bardzo chciała, żeby miało to jakiś związek z opieką nad magicznymi stworzeniami. Rozważała nawet podjęcie pracy w Rumunii, tam gdzie pracował kiedyś Charlie. Nico natomiast uczęszczała na ten przedmiot tylko ze względu na przyjaciółkę. Sama raczej średnio lubiła zwierzęta. Znacznie lepiej się czuła w szklarni albo w lochach na eliksirach, chociaż w życiu by się do tego nie przyznała.
Tego dnia naprawdę miło siedziało się na błoniach i słuchało Charliego jak opowiadał o korniczakach. Na szczęście nie był on Hagridem i wiedział, że lepiej nie sprowadzać ich na lekcje, gdyż wyróżniały się one wydzielaniem silnego zapachu zgnilizny, więc z pewnością ich obecność na lekcji byłaby niezbyt korzystna dla węchu uczniów.
- Tak więc korniczaki w stanie spoczynku przypominają kupkę zielonkawych grzybów z oczami. Jednak, gdy je przestraszycie nagle się zrywają i uciekają...
- Vicki....- szepnęła Nico.
- Co?- warknęła również po cichu Weasleyówna.
- Lubię Charliego, ale żeby na jednej z pierwszych lekcji w nowym roku rzucać taki nudny temat?
- Co, wolałabyś żeby przyprowadził te śmierdziele?
- Yyy...chyba nie bardzo. Ej, w ogóle czemu Lupin tak ci się przyglądał wczoraj podczas kolacji?
- A skąd mam wiedzieć?
- No, ale gadaliście przecież później. Sama widziałam.
- Coś ty taka ciekawska? Znamy się przecież od małego, przypadkiem na siebie wpadliśmy i sobie pogadaliśmy. Wiesz co tam słychać i te sprawy.
- Ahm.
- No co? Tak było.
W odpowiedzi na to Nico tylko uśmiechnęła się pod nosem. Niestety ich rozmowę zdążył już ktoś zauważyć...
- Alder, Weasley!- ups wujek Victoire był chyba trochę zły. A poza tym wszyscy patrzyli się na nie z wyrzutem. Chyba trochę nabroiły.
- Tak panie profesorze?
- Szlaban! I zostańcie chwilę po lekcjach.
Teraz to dopiero były w szoku. Naprawdę rzadko kto dostawał szlaban u Charliego.
- No to matka mnie zabije...-mruknęła Vicki pod nosem.
Resztę lekcji przesiedziały jak na szpilkach. Kiedy klasa się rozeszła podeszły do Weasley'a:
- Przepraszam.- powiedziała Victoire. Było jej głupio, że przeszkodziła swojemu wujkowi w lekcji.
- Ja naprawdę rozumiem, że ta lekcja mogła być nudna. Bo była, też nie przepadam za korniczakami, ale to jest w programie nauczania i jakoś trzeba przez to przebrnąć. I myślałem, że kto jak kto, ale wy to zrozumiecie. Jest mi przykro Vicki.- Charlie był teraz poważny jak rzadko. Zwykle śmiał się i żartował, a na swoją chrześniaczkę nigdy wcześniej zły nie był.- I nie będę robić wyjątku, szlaban w przyszły piątek wieczorem. I tak się cieszcie, że nie jestem Snapem i nie odjąłem wam punktów za te wasze pogawędki na lekcji.
- Wiem, rozumiem. Naprawdę jest mi głupio.
- Dobra, okej już.- machnął ręką Weasley.
Czym prędzej ruszyły do zamku. Po drodze minęły wysokiego czarodzieja. Miał on srebrzystoszare oczy oraz nieco przydługie ciemnobrązowe włosy w strasznym nieładzie, a także nieco odstające uszy, mimo tej wady uchodził za przystojnego. Do jego cech charakterystycznych należało to, że niemal przez cały czas na jego twarzy widniał uśmiech od ucha do ucha. Charakterystyczne były także jego szaty. Generalnie był tak szczupły, że na nim wisiały i jednocześnie taki wysoki, że były mu za krótkie. Był to Rafael Holmes, ich nauczyciel transmutacji, a jednocześnie opiekun Hufflepffu. Lubiany był przez wszystkich uczniów i co ciekawe można było go nazwać przyjacielem Snape'a. Chyba tylko jego jednego, poza McGonagall nie odrzucał charakter nauczyciela od eliksirów.
- Dzień dobry dziewczyny!- uśmiechnął się na ich widok.- Ładny dziś dzień mamy, prawda?
- Dzień dobry, panie psorze- odparły chórem śmiejąc się do niego. Nie w sposób było nie odpowiedzieć uśmiechem na jego uśmiech, nawet jeśli przed chwilą były zdenerwowane szlabanem od Charliego.




W końcu nowy rozdział :) Trochę krótki, ale obiecuję, że następny dłuższy będzie.
No i pojawił się nowy bohater, wymyślony zaledwie kilka dni temu. :)
Hah, dzięki Ziu i Madzia za pomoc w wymyślaniu tych nowych postaci, czasem potrzebna jest dobra rada ;) 

piątek, 2 maja 2014

4. Plotki i rozmowa

Teddy siedział właśnie w Wielkiej Sali i w spokoju jadł kolację. Mimo że wokół było pełno ludzi, on nie rozmawiał z nikim, tylko był zatopiony w swoich myślach. Niestety już po chwili dopadli go Johnson i Withers, od razu zarzucając nowinami i świeżymi plotkami. Pomyślałby kto, że to dziewczyny lubią plotkować.
- Ej, a słyszałeś co się dziś stało na eliksirach szóstoklasistów?- paplał Chris.
- Nie.- mruknął Lupin, nawet go nie słuchając.
Nieprzejęty brakiem zainteresowania jego wypowiedzią Puchon kontynuował:
- Kojarzysz Olivera Bonesa? Jest w szóstej klasie, w Ravenclawie.- tu czekał na jakąś odpowiedź kolegi, który jednak się nie odezwał.- Lupi?
- No coo?
- Nico. Victoire Weasley znasz, no nie?
Dopiero teraz Teddy na niego spojrzał:
- No pewnie, jak byliśmy mali często się razem bawiliśmy, kiedy spotykaliśmy się w Norze albo u Potterów. No to co się stało?
- Robili na eliksirach Wywar Żywej Śmierci, no i jak znam życie Bones coś odwalił i było wielkie bum! I ich kociołek wybuchł i eliksir poparzył i Bonesa, i Weasley. Snape był wściekły, poodejmował Gryfonom i Krukonom punkty i wyrzucił ich do Skrzydła Szpitalnego.
- Coś poważnego im się stało?
- Poparzenia i tyle, wiesz dla pani Pomfrey to nic wielkiego.
Wzrok Teda odruchowo powędrował w kierunku stołu Gryfonów. Szukał wzrokiem Weasley, lecz nigdzie jej nie widział, w końcu wypatrzył jej przyjaciółkę, Nico Alder. Stwierdził, że gdzieś koło niej musiała być Victoire. W sumie obok Alder siedziała jakaś dziewczyna przypominająca Weasley, ale o ile dobrze pamiętał to ona zawsze długie włosy miała, a włosy tamtej sięgały ledwie uszu. Dziewczyna jakby poczuła, że ktoś się jej przygląda i w tym momencie odwróciła się w jego stronę. Wtedy ją rozpoznał, to była ona. Ale co zrobiła z włosami? Mimo że dawno ze sobą nie rozmawiali, kiedy zauważyła, że na nią patrzy uśmiechnęła się lekko do niego i pomachała zabandażowaną ręką. W odpowiedzi na to także się uśmiechnął i skinął jej głową. Chwilę patrzyli na siebie, kiedy Danny zaczął go szturchać:
- Ej coś ty się tak zapatrzył?
- Co?- Teddy był nieco rozkojarzony.
- Pytałem coś się tak zapatrzył.
- Weasley ma ręce zabandażowane, ale poza tym chyba nic jej nie jest.
- Heh co, martwiłeś się o koleżankę z dzieciństwa?- zaśmiał się Johnson.
- Spadaj Chris!- warknął Lupin i zabrał się za swoje jedzienie.


- Co takiego ciekawego tam widziałaś?- zapytała Nico.
- Że co?- nie usłyszała jej pytania zamyślona Victoire.
- Nic, nic...Jak tam ręce? Bolą jeszcze?
- Trochę, ale i tak już lepiej.- uśmiechnęła się słabo.- Ciekawe jak tam Oliver...
- Pewnie nie najlepiej, szczególnie, że teraz będzie miał u Snape'a przegwizdane.
- No fakt.
- Najadłaś się już?
- Noo, a co?
- Chodź, idziemy do Wspólnego już.
- No okej.
Wychodziły już z Wielkiej Sali, kiedy na Victoire wpadł nie kto inny, tylko Teddy Lupin we własnej osobie.
- Ooo...cześć.- zaczął.- Sorki, nie zauważyłem cię.- Po czym sam siebie w myślach za to zganił. Nie ma jak dobrze zacząć rozmowę.
- Hej.- odparła Weasley.- Dawno cię nie widziałam w Norze.
- Aaa, tak jakoś wyszło, że ostatnio chyba się trochę mijaliśmy.
- No fakt.
Chwila ciszy.
- Słyszałem co się stało na eliksirach. Jak tam się czujesz?
- Dobrze, gorzej z Oliverem.
- Aaa, no tak. W ogóle dopiero teraz widzę, że włosy ścięłaś.
- Tuż przed początkiem roku szkolnego, miałam już dość dawnej fryzury.
- Ładnie.- uśmiechnął się.- Chociaż wtedy też ładnie było.
- Dzięki.- odpowiedziała mu na to uśmiechem.
- Panie Lupin, proszę sobie znaleźć inne miejsce na podrywanie koleżanek niż główne wejście do Wielkiej Sali, tamujecie ruch.- rozległ się za ich plecami głos najbardziej znienawidzonego nauczyciela w całej szkole.
- Tak jest panie profesorze.- mruknął ironicznie Teddy, niestety Snape to usłyszał.
- Minus 10 punktów od Huffepuffu.- spojrzał na Weasley- I od Gryffindoru też.
I odszedł.
- Przepraszam.- powiedział przepraszającym tonem Lupin.- To moja wina.
- Spokojnie, Snape jest Snapem i za byle co uwielbia odejmować punkty, szczególnie Gryfonom. Nic się nie stało.
- Prawda.
- Dobra, czas iść, rzeczywiście trochę się zagadaliśmy. Do zobaczenia.
- No pa.


Po długim czasie....
Rozdział krótki i w sumie za dużo się nie dzieje, ale nie oznacza to, że rozdział ten jest nieważny. W końcu tutaj Victoire i Teddy po długim czasie rozmawiają ze sobą.
Napisany oczywiście z okazji urodzin Victoire :)
No i rocznicy pokonania Voldemorta.
Następny rozdział będzie szybciej, obiecuję ;)

Pozdrawiam.