sobota, 30 grudnia 2017

16. Walentynki

- Kompletnie nie rozumiem idei tego święta… - mruknęła jakby do siebie Victoire podczas śniadania w Wielkiej Sali.
- Co nie zmienia faktu, że na brak adoratorów nie masz co narzekać - Nico usłyszała jej marudzenie i śmiejąc się wskazała na stertę walentynek leżącą przed Weasleyówną.
- Daj spokój - blondynka wywróciła oczami - Nawet nie wiem od kogo są, jak dotąd nie trafiłam na żadną podpisaną i po co robić coś takiego skoro osoba, której się to daje i tak nie wie od kogo to?
- Daj spokój, to całkiem miły zwyczaj - Alder zaczęła przeglądać kartki, które ona dostała. Nie miała ich tyle co jej przyjaciółka, ale zawsze coś. - Taki subtelny dowód uznania…
- Nico, kogo jak kogo, ale ciebie nie podejrzewałabym o bycie romantyczką, a trochę już się znamy.
- Z kolei ja ciebie nie podejrzewałabym o niebycie romantyczką - odgryzła się brunetka.
- Po prostu nie uznaję tego święta i tyle - Victoire wzruszyła ramionami - Masz jakieś szczególne walentynkowe plany na wieczór?
- Raczej nie.
- To co powiesz na babski wieczór? - zaproponowała Weasley - Mamy jeszcze kilka butelek kremowego piwa z ostatniego Hogsmeade, ogarnie się jakieś przekąski od skrzatów, posiedzimy, pogadamy, pośmiejemy się…
- Pewnie, świetny pomysł - Nico energicznie pokiwała głową jednocześnie dalej szperając w kartkach, po chwili zmarszczyła brwi - Nie wierzę… co za palant!
- Kto? - jej przyjaciółka zrobiła wielkie oczy.
- Johnson, a któżby inny… - odwróciła się w stronę stołu Puchonów i napotkała szeroki uśmiech rudowłosego chłopaka. W odpowiedzi na to uniosła dumnie głowę i z powrotem odwróciła się do swojego stołu.
- Co tym razem wymyślił?
- Zaprasza mnie dzisiaj na randkę… jakby była jakakolwiek szansa, że kiedykolwiek się z nim umówię....
- Właściwie czemu nie? Z tego co pamiętam na imprezie po ostatnim meczu dogadywaliście się bardzo dobrze. Powiedziałabym nawet, że dogadywaliście się bez słów - na ustach Victoire pojawił się wredny uśmiech.
- Za dużo ognistej whisky i tyle - mruknęła Alder - Poza tym nie pamiętasz komu zawdzięczam ostatni szlaban u Snape’a?
- Pamiętam… ale to nie zmienia faktu, że właściwie mogłabyś dać mu szansę. Przynajmniej podpisał się pod walentynką…
- Nie, Vicki, naprawdę nie sądzę, żeby to był dobry pomysł. Poza tym już się umówiłam z tobą na wieczór.
- Mną się nie przejmuj - uśmiechnęła się Victoire widząc, że jej przyjaciółka nie jest definitywnie zdecydowana, żeby odmówić - Ja sobie poradzę, może Minnie będzie miała ochotę na babski wieczór.
- Niee… daj spokój! - Alder postanowiła być konsekwentna w swojej decyzji - Johnson to palant i tyle, lepiej spędzimy ten wieczór w dormitorium przy kremowym piwie.


- Żartujesz… poważnie się zgodziła? - wyglądało na to, że Teddy przegrał zakład z Dannym. Założyli się o to, czy Chrisowi uda się namówić Alder na randkę w walentynki.
- Poważnie - z szerokim uśmiechem pokiwał głową rudowłosy - Teraz powiedz mi lepiej czy mogę tak iść.
Johnson był ubrany w jeden z jego nieśmiertelnych swetrów i ciemne dżinsy.
- Nie wyglądam w tym zbyt zwyczajnie?
- Jest spoko, ważne żebyś się w tym dobrze czuł -  stwierdził Lupin, po czym się zasępił. Wyglądało na to, że tylko on nie ma żadnych planów na walentynki. Daniel już z godzinę wcześniej wybył z jakąś Krukonką z piątego roku, a teraz okazało się, że Chris wychodzi z Alder. Teddy doskonale wiedział z kim chciałby spędzić ten wieczór, ale ona z pewnością była zajęta. Rano, podczas śniadania, widział ile kartek przyniosły jej sowy.
- Nie martw się Lupi, jakby ci się nudziło zawsze możesz odrobić za nas transmutę - jego rudowłosy przyjaciel znowu błysnął zębami w uśmiechu dobrze odgadując tor myśli metamorfomaga.
- Bardzo śmieszne - odburknął metamorfomag, po czym odwrócił się na pięcie i wzburzony wyszedł z dormitorium. Postanowił przejść się do sowiarni, może skleci kilka słów do babci, trochę czasu już do niej nie pisał… pewnie niedługo przyśle mu wyjca…
          Może i jego zachowanie było nieco przesadne, jednak Teddy czuł złość. Jego przyjaciele spędzali ten dzień ze swoimi sympatiami, a on bał się cokolwiek zaproponować dziewczynie, która już od dłuższego czasu mu się podobała. Energicznym krokiem zmierzał do sowiarni, nie oglądając się przed siebie, nie zwracając zbytniej uwagi na otoczenie. W ten sposób nie zauważył dziewczyny, która szła z naprzeciwka. Ona z kolei zajęta była czarnym kotem, którego trzymała w rękach i również nie zwracała uwagi na to co się wokół niej dzieje. Po chwili wpadli na siebie, wskutek czego blondynka runęła na ziemię jak długa, a Teddy dostał w twarz kotem, który koniec z końców uczepił się pazurami jego kołnierza.
- Weasley, przepraszam, nie zauważyłem cię. - zaczął się tłumaczyć wyciągając rękę, żeby pomóc jej wstać i jednocześnie drugą ręką próbując ściągnąć z siebie kota.
- W porządku, ważne że Szafirowi nic się nie stało - przy jego pomocy wstała z podłogi, po czym zaczęła głaskać swojego podopiecznego, który teraz usadowił się na ramieniu chłopaka. Lupin musiał przyznać, że ten kot trochę ważył. - Szafiruś... spokojnie nic się nie stało - mówiła cicho, łagodnym tonem, jak do dziecka. W końcu zwierzak się uspokoił, schował pazury i Weasley mogła zabrać go z jego ramienia.
Usadowiła go na swoim ramieniu i spojrzała na Teda, po chwili zmarszczyła brwi w wyrazie zatroskania:
- Trochę cię zadrapał... - dotknęła ręką jego policzka, na którym zauważyła szramy od pazurów.
- Nic się nie stało. - patrzył jej w oczy jak zahipnotyzowany. Chyba jeszcze nigdy nie znajdowała się tak blisko niego. Z bliska mógł zauważyć w jej tęczówkach jaśniejsze plamki.
Przez chwilę patrzyli sobie tak w oczy bez słowa. W końcu Victoire zabrała rękę z jego policzka i cofnęła się trochę.
- Chyba powinniśmy iść do Pomfrey. Na pewno ma coś, czym w mgnieniu oka uleczy to.
- Nie trzeba, to tylko małe zadrapania - potrząsnął głową, tym samym wyrywając się z odrętwienia. Zastanawiał się czy przypadkiem Weasley nie stosuje na nim magii wili, bo miał spory problem z ogarnięciem swoich myśli.
- Lepiej chodźmy do niej, nie chcesz chyba żeby po tych "małych zadrapaniach" zostały ci blizny na twarzy, co?
- Jestem metamorfomagiem - przypomniał jej wskazując na swoje jasnobrązowe włosy.
- Możesz ukryć każdą bliznę? - zdziwiła się.
- W sumie to tak, w końcu mogę zmieniać się jak tylko chcę - uśmiechnął się i w tym samym momencie zmienił swoje włosy na niebieskie, konkretniej na ten sam odcień błękitu jaki miały jej oczy.
- Pasuje ci ten kolor - stwierdziła także delikatnie się uśmiechając dziewczyna.
- Zatem będę go nosił częściej - odparł Ted z czarującym uśmiechem.
W tym momencie Victoire zaśmiała się na głos, Teddy miał wrażenie że pierwszy raz słyszy jej śmiech, zresztą może tak właśnie było. Był to dźwięczny, ciepły śmiech i bardzo zaraźliwy, dlatego Lupin szybko poszedł w jej ślady. Uznał, że chciałby częściej go słyszeć.
- Co cię tak rozbawiło? - zapytał w końcu.
- Mówisz o kolorze włosów jak o ubraniu... - odpowiedziała, kiedy już opanowała śmiech.
- Nigdy nie zwróciłem na to uwagi - zmarszczył brwi - Chyba dlatego, że faktycznie jestem przyzwyczajony do tego, że zmiana mojego wyglądu jest dla mnie równie prosta jak zmiana ubrania.
Chwilę stali naprzeciwko siebie w milczeniu. W końcu ciszę przerwała Weasley:
- Wiesz, że Nico i Johnson wybrali się na randkę?
- Słyszałem o tym.
- Szczerze mówiąc do końca nie sądziłam, że Nico się zgodzi, zawsze utrzymywała, że za nim nie przepada.
- Poza naszą wspólną imprezą u was w salonie - uśmiech Lupina stał się przekorny.
- Racja - pokiwała głową również się śmiejąc. Musiała przyznać, że w obecności tego Puchona uśmiechała się więcej niż zwykle. Nie wiedziała, że on w tym samym czasie pomyślał dokładnie tak samo, że w obecności tej Gryfonki nie potrafi się nie uśmiechać.
- A ty co dzisiaj robisz? - zapytał chłopak zanim zdążył się ugryźć w język.
- Ja? Spaceruję z Szafirem - odpowiedziała - Można powiedzieć, że to moja najwierniejsza walentynka.
- Może... - chwilę zbierał się w sobie, nie wiedział co go podkusiło, ale w końcu wydusił - Może mógłbym wam potowarzyszyć?
Spojrzała na niego z namysłem, po czym powoli powiedziała:
- Myślę, że tak... To może przejdziemy się na wieżę, tą z zegarem?
- Świetny pomysł - pokiwał głową Teddy i poszli.
- A ty dzisiaj nie miałeś ciekawszych planów? - zadała pytanie Victoire, kiedy wchodzili na schody.
- Właściwie to nie, jakoś nie miałem żadnych pomysłów na ten wieczór.
- Żadna dziewczyna nie podoba ci się na tyle, żeby zaprosić ją na randkę w walentynki?
Lupin nie wiedział co powiedzieć, kiedy zastanawiał się nad sensowną odpowiedzią, Weasley dodała:
- Jak nie chcesz to nie odpowiadaj, wiem, że to bardzo osobiste pytanie.
- Właściwie... jest taka jedna, ale nie bardzo wiedziałem jak do niej zagadać, a zresztą wątpię, żebym miał u niej jakiekolwiek szanse.
- Daj spokój, jak nie spróbujesz to się nie dowiesz.
- Wydaje mi się, że czasami lepiej jest nie wiedzieć.
- A czasami lepiej wiedzieć na czym się stoi.
- A ty? Co ty byś zrobiła w takiej sytuacji? Gdyby podobał ci się jakiś chłopak, jednak wiedziałabyś, że raczej nie masz u niego żadnych szans, wyznałabyś mu swoje uczucia?
- Jaa... - zawahała się - Raczej tak, przynajmniej miałabym jasną sytuację.
- No tak, przecież jesteś Gryfonką, co innego mogłabyś zrobić... - wywrócił oczami.
- Zawsze sądziłam, że Puchoni również cenią sobie szczerość.
- To kwestia odwagi, a nie szczerości - Teddy odpowiedział dopiero po dłuższej chwili, zdążyli już wejść na wieżę. Chłopak zastanawiał się jak zmienić ten niezręczny temat. W końcu przypomniał sobie o kocie. - Szafir chyba już się uspokoił?
- Tak - dziewczyna pokiwała głową i sięgnęła ręką, żeby pogłaskać siedzącego na jej ramieniu kota. - Ale nie zmieniaj tematu… może mogę ci jakoś pomóc?
- Pomóc? - zdziwił się Lupin. Nie miał pojęcia o czym ona mówi.
- Pomóc, mogłabym na przykład z nią porozmawiać, jakoś delikatnie wybadać sprawę… - znowu spojrzał jej w oczy. Ona nic nie rozumiała… Zaczynało go to już irytować. Nawet bardzo irytować. I tak był już zdenerwowany przez kłótnię z Chrisem, do tego ta rozmowa… Później miał sobie to wiele razy wypominać, jednak nie udało mu się opanować i wypalił:
- Weasley, to o ciebie chodzi - kiedy zorientował się co powiedział zrobił się cały czerwony, łącznie z włosami, w tym momencie miał ochotę zapaść się pod ziemię.
Oczy dziewczyny zrobiły się wielkie jak spodki, cała jej twarz wyrażała zdziwienie, kompletnie ją zamurowało.
- Lupin… - w końcu zebrała się w sobie i zaczęła mówić - Jesteś dla mnie naprawdę ważny, ale… cenię cię jako mojego przyjaciela, nic więcej…
- Widzisz, mówiłem, że tak będzie - wyraził stanowczo swoje zdanie, po czym pokręcił głową - Najlepiej zapomnijmy o tym, udajmy że dzisiaj w ogóle się nie spotkaliśmy.
- Lupin… - Victoire łamiącym się głosem chciała coś powiedzieć, jednak Teddy przerwał jej.
- Tak będzie najlepiej. - odwrócił się i już go nie było.


           W tym samym czasie, lecz w zupełnie innym miejscu ciemnowłosy mężczyzna stał samotnie przed marmurowym nagrobkiem. Zamyślony wpatrywał się w wyryty w marmurze napis:
ELIZABETH MARIE STILLWATER
1973 - 2002
Śmierć jest spoczynkiem podróżnego, jest kresem mozołu wszelkiego*

Nerwowym ruchem obracał w dłoniach długą, białą różę. 
- Elle… dlaczego nic nic powiedziałaś? - wyszeptał, jakby liczył, że ktokolwiek mu odpowie. 
             Przychodził na ten cmentarz każdego roku, w rocznicę jej śmierci. Co roku stał przy jej grobie pozwalając sobie na chwilę wspomnień, po czym kładł na pomniku białą różę i wracał do swojego życia. Tym razem było inaczej. Po pierwsze nie przybył w to miejsce w samą rocznicę, a cztery dni po niej. Miał taki mętlik w głowie, że myślał, że w ogóle się tu w tym roku nie pojawi. Kompletnie nie wiedział co robić. Czuł, że znowu spoczywa na nim wielka odpowiedzialność. Wiele dałby za to, żeby ona tu była i mogła mu wszystko wytłumaczyć… Wiedział jednak, że to już niemożliwe i będzie musiał sobie sam z tym wszystkim poradzić. Przez długi czas, może nawet zbyt długi, nie miał nic do stracenia, mógł robić co chciał, nie licząc się z niczyim zdaniem, nikogo nie narażając. Gdy ostatnim razem to się zmieniło, zawiódł i tego nigdy sobie nie wybaczy. Teraz musiał wziąć się w garść i postąpić jak należy. Z tym stanowczym postanowieniem pochylił się nad nagrobkiem, położył na nim kwiat i odszedł. 

________
*aut. Umberto Eco


czwartek, 9 marca 2017

15. Tęsknota

Było późne popołudnie, jednak z racji pory roku na zewnątrz panowała już ciemność, a na niebie było widać gwiazdy. Na Wieży Astronomicznej opierając się o barierkę stała młoda dziewczyna i smutnym wzrokiem wpatrywała się w niebo, jakby czegoś stamtąd oczekiwała. Jej ciemne włosy rozwiewał wiatr, tak samo jak jej szaty, których czerwone elementy zdradzały fakt, że dziewczyna jest Gryfonką. Im dłużej wpatrywała się w niebo, tym w jej oczach zaczynało się pojawiać więcej łez, ona jednak nie zwracała na to uwagi. Nie zadała sobie nawet tyle trudu żeby zetrzeć je z policzków, kiedy zaczęły ciec na dobre. Myślała o swojej mamie. Tego właśnie dnia przypadała rocznica jej śmierci. Nico była zdania, że to głupie płakać za kimś kogo nawet się nie pamięta, kogo nigdy nawet się dobrze nie poznało, jednak nie potrafiła tego powstrzymać, szczególnie w ten dzień, kiedy wprost nie mogła powstrzymać myśli o matce. Czy była taka jak wiele razy opisywała jej Nathalie, a jeśli nie to jaka, jakby wyglądało ich życie gdyby żyła, gdyby to ona wychowała Nico, czy mówiłaby do niej Nico, czy wolałaby używać jej pełnego imienia… cała lista podobnych rozważań. Nathalie dobrze się nią opiekowała, była dla Nico jak matka, jednak zawsze gdzieś w pamięci dziewczyny była postać jej prawdziwej matki. Spojrzała jeszcze raz na zdjęcie, które trzymała w ręku. Młoda kobieta z grubym brązowym warkoczem i roześmianymi orzechowymi oczami trzymała na nim maleńkie dziecko, które bujała w ramionach, najwyraźniej chcąc je uśpić. Dziecko z kępką ciemnych włosków na główce co chwilę mrużyło swoje oczka walcząc z sennością.
Nagle poczuła, że ktoś okrywa jej ramiona czymś ciepłym. Było to na tyle niespodziewane, że aż się przestraszyła i niemal upuściła fotografię. Nie słyszała, kiedy ktoś wszedł na górę i podszedł do niej tak blisko. Momentalnie odwróciła się i tożsamość osoby, która okryła ją swoją peleryną zdziwiła ją jeszcze bardziej niż jej niespodziewane pojawienie się. Przed nią stał dość wysoki chłopak, z tego co wiedziała jeden z najwyższych w jego Domu, o intensywnie niebieskich oczach, które były tak wyraziste, że z daleka zwracało się uwagę na te oczy. Wydawało się jakby mógł tymi oczami zajrzeć wgłąb czyjejś duszy. Zrzuciła z siebie pelerynę z zieloną podszewką i podała ją stojącemu za nią chłopakowi:
- Co ty tu robisz Zabini? - warknęła ciągle trzymając w wyciągniętej ręce pelerynę.
- Weź ją. - odparł Ślizgon. - Z tego co widzę stoisz tu od dłuższej chwili, na pewno nieźle zmarzłaś.
Dziewczyna spojrzała na niego uważnie, zastanawiając się dlaczego jest taki dziwnie uprzejmy.
- Daj spokój, zastanawiasz się jak wielką ujmą dla honoru Gryfonki będzie przyjęcie pomocy od złego Ślizgona? - uśmiechnął się ironicznie.
- Po prostu zastanawiam się jaki masz w tym cel, Ślizgoni raczej nie słyną z bezinteresownej pomocy.
- Może po prostu wyglądasz tak żałośnie, że wzbudzasz instynkty opiekuńcze nawet wśród tych niedobrych?
Na te słowa spojrzała na niego z powątpiewaniem i w końcu wcisnęła mu w ręce pelerynę, po czym odwróciła się z powrotem do barierki. Myślała, że da jej spokój, jednak była w błędzie:
- Tak właściwie czemu wypłakujesz sobie tutaj oczy Alder? - zapytał opierając się plecami o barierkę, a twarzą zwracając się w jej stronę.
Przez chwilę nie odpowiadała, jednak widząc, że upierdliwy chłopak cały czas czeka na odpowiedź, mruknęła:
- A znasz jakieś lepsze miejsce? Żeby w spokoju pogapić się na gwiazdy?
- W sumie to znam. - przez chwilę sprawiał wrażenie nieobecnego. - Może kiedyś cię tam zabiorę.
- Zapomnij. - prychnęła kręcąc głową.
- To co tak właściwie cię tu sprowadza? - drążył dalej.
- Wiesz jakoś nie mam ochoty rozmawiać z tobą o moich problemach.
- Gdzieś słyszałem, że czasami lepiej otworzyć się przed obcą osobą niż kimś bliskim.
- Powiedziałabym, że raczej jesteśmy dla siebie wrogami niż obcymi ludźmi. - stwierdziła patrząc na niego z powątpiewaniem.
- Może to się kiedyś zmieni…
- Wątpię. - tym słowem urwała ich rozmowę.
Przez kilka następnych minut panowała cisza, chłopak także odwrócił się w stronę horyzontu i zaczął wpatrywać się w dal.
- Dziś jest rocznica śmierci mojej mamy. - powiedziała w końcu, jednak tak cicho, że prawie jej nie usłyszał.
- Zatem to całkiem normalne, że jesteś tu i myślisz o niej. - odpowiedział Zabini, gdy dotarło do niego jej wyznanie.
- Nie rozumiesz. - pokręciła głową. - Ja jej nawet nie pamiętam.
- Myślisz, że to, że jej nie pamiętasz sprawia, że nie wolno ci opłakiwać jej śmierci? - spytał z niedowierzaniem. - Przecież to była twoja matka i nawet jeśli tego nie pamiętasz to właśnie ona dała ci życie. To całkiem normalne, że żałujesz, że nie miałaś okazji jej poznać, a przynajmniej nie wtedy, kiedy mogłaś cokolwiek zapamiętać. To jej zdjęcie trzymałaś w ręku jak tu przyszedłem?
- Tak. - i nie wiedząc czemu podała mu je. Ślizgon spojrzał na nie, po czym zwrócił wzrok na Nico:
- Podobna jesteś do niej, twarz prawie ta sama. - po czym uśmiechnął się przekornie. -  I jestem pewien, że gdybyś się uśmiechnęła okazałoby się, że masz też jej uśmiech.
- Dlaczego to robisz? - dziewczyna zamiast się uśmiechnąć zmarszczyła brwi i zabrała od niego zdjęcie. - Poważnie Zabini, dlaczego zamiast robić nie wiem co, na przykład to, czym oślizgłe gady zwykle zajmują się w wolnych chwilach, stoisz tu ze mną i sama nie wiem, próbujesz mnie pocieszać? Poprawić mi nastrój?
- Alder, już ci mówiłem. Wyglądałaś tak żałośnie, że zrobiło mi się ciebie żal. Naprawdę, nie doszukuj się w tym drugiego dna. Wy, Gryfoni często zapominacie o tym, że nie tylko wy cenicie sobie przyjaźń.
W tym momencie spojrzała na niego zdziwiona. Czy on jakimś przypadkiem nazwał ją przyjaciółką? Przecież prawie się nie znali. Nie mówiąc już o tym, że z racji ich przynależności do domów byli raczej wrogami. Zabini zauważył jej spojrzenie i parsknął śmiechem:
- Nie Alder, nie jesteś moją przyjaciółką. Może kiedyś… Ale w tej chwili po prostu miałem rzadką chwilę, w której chciałem komuś pomóc. To wszystko.
- Wiesz...w sumie… - spojrzała znowu w stronę nieba nie mogąc powiedzieć tego, co chciała powiedzieć patrząc mu w oczy. - Wiesz w sumie to… dziękuję. Nie wiem jak to zrobiłeś, ale poczułam się lepiej. - skończywszy swoją wypowiedź odwróciła się w jego stronę, jednak w miejscu, gdzie stał jeszcze przed chwilą nie było nikogo. Rozejrzała się po pomieszczeniu, ale nigdzie go nie było. Poszedł sobie, nie była nawet pewna czy słyszał jej podziękowania. W końcu stwierdziła, że może to i lepiej. Aż głupio, że powiedziała tyle o sobie Ślizgonowi. Może i nie był taki jak Parkinson i jego paczka, ale mimo wszystko nigdy nie uważała go za osobę godną zaufania. Zabini zawsze trzymał się nieco z boku, podejrzewała, że tak naprawdę mało kto miał okazję dobrze go poznać. Nico wiedziała o nim tylko tyle, że był dobry z eliksirów, prawie tak samo jak ona i że miał też całkiem dobre oceny z zielarstwa, które tak samo jak eliksiry Gryfoni mieli razem ze Ślizgonami. I to wszystko. Naprawdę nie miała pojęcia, dlaczego nagle wpadł na pomysł, żeby z nią porozmawiać w chwili jej załamania.



W tym samym czasie pewna trójka Puchonów skwapliwie pracowała przy gabinecie Filcha. Dzięki Mapie Huncwotów wiedzieli, że stary charłak patroluje akurat zupełnie inną część zamku, dzięki czemu mieli okazję zrobić mu kawał. Wspólnie doszli do wniosku, że ostatnio już dość podpadli Snapowi, więc teraz kolej na woźnego. Jedna Alohomora rzucona przez Danny’ego i zakluczone przez Filcha drzwi stanęły przed nimi otworem. Teddy cały czas kątem oka zerkał na mapę, wiedzieli, że dzięki znajomości tajnych przejść woźny może pojawić się w dosłownie każdej chwili.
- To co, malujemy mu ściany? - zaproponował Chris. - Delikatny róż, czy może zgniła zieleń?
- Ja myślę, że powinniśmy zacząć od sprawdzenia co stary Filch trzyma w biurku… - stwierdził Withers.
Obaj jego przyjaciele posłali mu oburzone spojrzenia. Nie przywykli do tego, żeby grzebać w cudzych rzeczach.
- Nie pamiętasz przypadkiem skąd bliźniacy Weasley wzięli tą mapę? - Danny zwrócił się do Teda. - Kto wie, co ten stary piernik jeszcze tu trzyma.
Lupin zamyślił się na chwilę. Jego przyjaciel z pewnością miał rację, że warto byłoby zobaczyć co znajduje się w biurku. Jednak… chociaż w sumie te rzeczy zapewne nawet nie należały do Filcha, tylko do uczniów, którym je skonfiskował… Może jednak tam zajrzeć…
- No dobra, ale szybko. - stwierdził w końcu spoglądając z niepokojem na mapę. - Wiesz, że może tu wejść praktycznie w każdej chwili.
Cała trójka podeszła do biurka i zaczęli ostrożnie przeglądać zgromadzone tam rzeczy, tak żeby nie było widać, że ktoś tam zaglądał. Teddy co chwilę zerkał na mapę. Znaleźli całe mnóstwo ulotek, broszurek kursów magii, chyba Filch cały czas próbował poprawić swoje czary. Poza tym cały zapas kociej karmy, widocznie nie ufał skrzatom na tyle, żeby karmiły jego kota. W końcu Lupin natknął się na coś interesującego…
- Czy to… - zaczął Johnson.
- Lusterka dwukierunkowe. - powiedział metamorfomag.
- Ale numer. - Withers wziął jedno z lusterek od Lupina. I już po chwili udało im się ze sobą skontaktować przez nie. - Zatrzymamy je co?
- Nie powinniśmy… - Ted miał wyrzuty sumienia.
- I tak, i tak na pewno skonfiskował je komuś. - tym razem decyzję podjął Chris. - Bierzemy je.
Teddy doszedł do wniosku, że nie ma co się kłócić, i tak został przegłosowany. A zresztą rozumowanie jego przyjaciół nie było takie złe. W końcu skoro zabrali coś co Filch zabrał komuś innemu, to raczej nie była kradzież, prawda? Schował lusterka do torby i zabrali się za odświeżenie wystroju gabinetu woźnego.