poniedziałek, 2 maja 2016

14. Hogsmeade


Z okazji urodzin Victoire, no i rocznicy Bitwy o Hogwart postanowiłam, że w końcu czas umieścić tu ten rozdział. Pisał się długo ( i naprawdę w różnych okolicznościach), ale sam w sobie jest długi, chyba najdłuższy jaki napisałam. Także miłego czytania ;)
Ola – Jak zwykle dzięki za komentarz, mam nadzieję, że jeszcze tu wchodzisz i zobaczysz ten długaśny (jak na mnie) rozdział.



W sobotni poranek Victoire obudziła się w świetnym nastroju. Tego dnia było wyjście do Hogsmeade, a pogoda panująca za oknem była dokładnie taka, jaką lubiła, a przynajmniej jaką lubiła podczas zimy. Zdecydowanie wolała cieplejsze temperatury. Ale nie ma co gardzić – na czystym niebie jasno świeciło ostre, zimowe słońce, a śnieg wciąż błyszczał na błoniach. Pomyślała, że może uda się w drodze powrotnej zorganizować jakąś bitwę na śnieżki. Rozejrzała się po dormitorium. Jej współlokatorki jeszcze spały. Nico jak zwykle zwaliła kołdrę pod łóżko, tej to zawsze było gorąco. Z kolei Sarah spała otulona po czubek głowy nie tylko kołdrą, ale także grubym kocem. Ciekawe która godzina. Starając się być jak najciszej, żeby nikogo nie obudzić Weasley sięgnęła do szuflady w szafce obok łóżka. Stamtąd wyjęła stary zegarek taty, który dostał na siedemnaste urodziny od rodziców. Przekazał go jej, gdy po raz pierwszy jechała do Hogwartu, żeby przypominał jej o rodzicach i domu, jak sam z uśmiechem powiedział. Często go nosiła, chociaż z czasem zmieniło się nieco jego główne przeznaczenie. Na początku faktycznie, kiedy trudno było jej się przyzwyczaić do tego, że jest tyle poza domem, dodawał jej otuchy. Obecnie jednak jego główną funkcją była ta pierwotna, czyli po prostu wskazywanie godziny.
Było trochę przed ósmą. Za chwilę pewnie wszyscy zaczną budzić się i szykować na śniadanie. Wstała i na palcach podeszła do szafy, skąd wyjęła swoje ubrania i poszła do łazienki się ubrać. Przynajmniej później uniknie kolejki.
Kiedy wyszła, w dormitorium nadal panował sen, dlatego postanowiła zejść już do Pokoju Wspólnego. Może znajdzie tam kogoś, kto tak samo jak ona już nie śpi. Wcale się nie zdziwiła, gdy okazało się, że osobą która także już nie śpi jest jej siostra. Ich mama również lubiła wcześnie wstawać, wówczas najczęściej „przypadkiem” budziła też całą resztę rodziny.
Dominique siedziała wtulona w róg kanapy i czytała książkę. Była na niej tak bardzo skupiona, że nawet nie usłyszała wejścia siostry.
- Cześć Minnie. - starsza siostra użyła przezwiska siostry z czasów dzieciństwa, którego ta szczerze nie znosiła.
- Hej Vic. - odparła tamta i zdjęła nogi z kanapy, by zrobić miejsce dla Victoire. - Też nie możesz spać?
- Obudziłam się skoro świt i już nie chciało mi się spać, a Ty? Z tego co widzę dłużej tu siedzisz.
- Nie aż tak. Kwestia kwadransa.
- Co czytasz? - blondynka spojrzała zaciekawiona na książkę rudej. Było to „Zielarstwo dla opornych”. - No tak, mogłam się domyślić.
- No co? Jak tak dalej pójdzie to martwię się, że obleję u wujka Neville'a. Trochę głupio, nie sądzisz?
- Spokojnie, akurat on jest bardzo wyrozumiały, mało kto u niego nie zdaje.
- No właśnie...wyobrażasz sobie? Rodzice chyba by mnie z domu wyrzucili.
- Coś ty. - roześmiała się Victoire i potargała młodszą siostrę po włosach, na co ta zareagowała z piskiem i rzuciła się do jej włosów. Tak wywiązała się mała bójka.
- Idziesz dziś do Hogsmeade?- zapytała Dominique, kiedy się już uspokoiły.
- Tak, umówiłyśmy się z Nico, że pójdziemy do Magicznych Dowcipów. Dawno tam nie byłam.
- Czyżbyś stęskniła się za wujkiem Georgem?- zażartowała młodsza siostra.
- Jak byliśmy w ich sklepie na Pokątnej, to wujek Ron opowiadał o jakimś nowym pomyśle i jestem ciekawa, czy go zrealizowali.
- Mogę iść z wami?
- Jasne, że tak, nie musisz pytać. A twoi znajomi nie idą?
Dominique przewróciła oczami:
- Nie mogę raz na jakiś czas spędzić dnia z siostrą?
- Bardzo mi miło i w ogóle, po prostu wiesz zwykle wolisz chodzić swoimi drogami.
- Andy ma szlaban z Filchem, a z Marco się pokłóciłam.
- Poważnie? Heeej, na pewno się pogodzicie.- Vicki przytuliła młodszą siostrę. - A tak w ogóle to o co poszło?
- O quidditcha.
- Co? - Victoire naprawdę się zdziwiła.
- No bo on kibicuje Osom z Wimbourne. No i wczoraj grali ze Strzałami z Appleby, no i jakoś tak wyszło...
Starsza Weasley niemal parsknęła śmiechem. - Też sobie powód znaleźliście...Na pewno niedługo się pogodzicie. Ale pamiętaj jakby co zawsze możesz na mnie liczyć.
- Za dużo nie pomogłaś. - mruknęła jej siostra.
W tym momencie w Pokoju Wspólnym pojawił się przedmiot ich rozmowy, czyli dwaj najlepsi przyjaciele Dominique – Andrew O'Brian oraz Marco Rossi.
Cechą charakterystyczną Andy'ego był ciągły uśmiech na twarzy, ukazujący nieco krzywe zęby. Domi od pewnego czasu próbowała namówić go na wizytę u rodziców ciotki Hemiony, ale jak dotąd bezskutecznie. Poza tym chłopak mógł uchodzić za jednego z Weasleyów – rude włosy, masa piegów, a do tego wiecznie zaciekawione brązowe oczy.
Marco pochodził z Włoch, o czym świadczył choćby jego wyraźny włoski akcent. Miał kruczoczarne włosy i czarne oczy, chyba jeszcze ciemniejsze niż Nico. Zwykle też uśmiechnięty, pogodny i nie robiący problemów z byle czego, dlatego Vicki bardzo się zdziwiła, gdy wszedł do salonu Gryfonów z poważną, wręcz nieco obrażoną miną i próbował udawać, że nie widzi swojej przyjaciółki. Dominique tak samo starała się go ignorować. Cała ta scena wydała się starszej Weasley całkiem zabawna.
- Hej O'Brian! Za co dostałeś ten szlaban? - zawołała do Andy'ego.
- Powiedzmy, że pewnych rzeczy się nie mówi, gdy nie jesteśmy pewni, czy nauczyciel jest w sali. - chłopak podszedł do nich. - A tak w ogóle to cześć dziewczyny.
- Cześć. - odparły w tym samym momencie, po czym się roześmiały.
- To kogo tak obraziłeś? - dopytała Victoire.
- Flitwicka. No chyba miałem prawo go nie zauważyć, nie?
Nawet Marco, który także do nich podszedł jednak nadal nie zwracał uwagi na młodszą Weasley, parsknął śmiechem.
- Mimo wszystko mam wrażenie, że takie coś to tylko tobie mogło się przydarzyć. - rzekł.
- Przypomina mi to historie wujka George'a o wybrykach jego i Freda.- stwierdziła Victoire. - Tylko, że oni chyba pomylili Snape'a ze ścianą w lochach. No wiecie ciemno było i wtopił się w tło.
- A tak słynni bliźniacy. - Andy podrapał się po głowie. - Ci to dopiero potrafili robić kawały. Póki co chyba nikt ich nie przebił.
Coraz więcej osób schodziło do Pokoju Wspólnego i czekało tam na guzdrających się przyjaciół lub szło od razu do Wielkiej Sali. Victoire zerknęła na zegarek:
- Wiecie co, chyba muszę iść obudzić Alder bo znowu zaśpi na śniadanie. Widzimy się na śniadaniu?
- Okej.- potaknęła jej siostra i razem z chłopakami skierowała się ku wyjściu z Pokoju Wspólnego. Oczywiście ona i Rossi nadal się ignorowali, jednak O'Brian mówił za ich oboje.

- Nico wstawaj! Tym razem nie spakuję ci kanapek na wynos!
- Idź sobie...- Alder przewróciła się na drugi bok i jeszcze bardziej wtuliła się w poduszkę. - Jak byś spędziła cały wieczór ze Snapem to też byś miała wszystkiego dość...
- Tak, tak, doskonale cię rozumiem i nie masz nawet pojęcia jak bardzo ci współczuję, ale rusz w końcu cztery litery i chodź na śniadanie.
W końcu dotarły do Wielkiej Sali o takiej porze, o której część uczniów była po śniadaniu i raczej wychodzili stamtąd niż tam wchodzili. Stół Gryfonów powoli pustoszał, jednak na jednym końcu czekała na nie Dominique z dwoma talerzami zapełnionymi tostami i jajecznicą.
- Tak myślałam, że się spóźnicie.
- Zupełnie nie rozumiem dlaczego nawet w weekendy musimy tak wcześnie wstawać. - marudziła Nico.
- Nie musisz przecież. - odparła Victoire. - Nie musisz przecież jeść śniadania, zresztą zawsze możesz poprosić skrzaty o jakąś przekąskę. Z tego co wiem to zawsze chętnie pomogą.
- Dobraa, zajmij się lepiej swoim talerzem. - ucięła Alder biorąc się za tosta. - A w ogóle to dzięki Dom.
Po śniadaniu poszły tylko do dormitoriów po kilka drobiazgów i udały się do Hogsmeade. Tak jak planowała Victoire, odwiedziły Magiczne Dowcipy Weasleyów. Była to filia placówki na Pokątnej, a znajdowała się w miejscu dawnego Sklepu Zonka, którego po wojnie właściciel już nie otworzył, a kilka lat później sprzedał lokal Weasleyom. Tam zachwycały się nowym wynalazkiem braci Weasleyów – Wizphonem. Był to przedmiot wzorowany na mugolskich telefonach komórkowych.
- Pomysł podsunął nam Harry. - tłumaczył im z ożywieniem George, który znalazł chwilę żeby zaprosić je na herbatę na zapleczu. - Jak wiecie uczniowie, nawet ci pochodzący z rodzin mugolskich nie używają w Hogwarcie telefonów komórkowych, a to dlatego, że na terenie szkoły żadne mugolskie urządzenia elektroniczne nie działają. Oczywiście jest to spowodowane zabezpieczeniami Hogwartu przed mugolami, jednak w dobie, w której mugole kontaktują się między sobą niemal cały czas to trochę niesprawiedliwe, żeby czarodzieje nie mogli sobie pozwolić na ten komfort i ciągle polegali na sowach. Dlatego właśnie postanowiliśmy dowiedzieć się, czy dałoby się coś zrobić w tej sprawie. Po wielu mniej lub bardziej udanych eksperymentach udało nam się zastąpić mugolską elektryczność magią i śmiało można powiedzieć, że w wielu punktach nasz produkt jest lepszy od pierwowzoru. Nie trzeba ich ładować, raz na jakiś czas tylko trzeba przyjść do naszej siedziby, żeby powtórzyć zaklęcie na nie rzucone, nie potrzebują także czegoś takiego jak zasięg, żeby móc się przez nie kontaktować, no i zero płatności za połączenia i przesyłanie wiadomości. Jak już kupisz Wizphone'a to cała reszta jest za free. Zasadniczym minusem jest fakt, że są pozbawione wielu funkcji swoich mugolskich odpowiedników. Obstawiamy, że na początku naszym wynalazkiem będą zainteresowani szczególnie uczniowie, zwłaszcza ci z mugolskich rodzin, ale mamy nadzieję, że później i resztę czarodziejów zainteresuje ten sposób szybkiego kontaktowania się.
- Genialne.- Victoire od samego początku była bardzo zainteresowana tym pomysłem. Po dziadku odziedziczyła ciekawość co do działania mugolskich przedmiotów. - Ale wydaje mi się, że ten minus, o którym mówiłeś wujku w przypadku czarodziejów jest niemal plusem. To urządzenie na pewno będzie dla nich prostsze w obsłudze i szybciej się nauczą z niego korzyściach, później możecie robić po prostu nowe wersje z większą ilością funkcji.
- Nie zastanawiałaś się może co chcesz robić po Hogwarcie? - zapytał George. - Coś mi się wydaje, że przydałabyś się nam tutaj.
- Coś ty wujku. -jego bratanica nieco się zarumieniła. - Tak tylko pomyślałam.
- I to jest doskonały pomysł. A wy dziewczyny co myślicie? - zwrócił się do Nico i Domi.
- Myślę, że może jak ktoś mi powie co znaczy telefon kontaktowy i elektryczność to dowiem się o czym mówicie. - odparła Alder.
- Komórkowy. - odruchowo poprawiła ją Victoire. - Później ci wyjaśnię.
- Chyba wiem już co chcę na urodziny. - zaśmiała się młodsza Weasley.- Coś mi się wydaje, że już całkiem niedługo każdy czarodziej będzie chciał mieć coś takiego.
Posiedzieli jeszcze chwilę, pijąc herbatę, co do której Vicki miała pewne wątpliwości, znając dowcipną naturę wujka, jednak okazała się bardzo smaczna. Wkrótce przyszedł czas się pożegnać, George musiał wracać do pracy, a dziewczyny miały jeszcze kilka miejsc do odwiedzenia.
Następnie poszły do Miodowego Królestwa, gdzie Dominique kupiła cały zapas czekoladowych żab. Dziewczyna od zawsze miała słabość do czekolady.
Właśnie przechodziły obok Wrzeszczącej Chaty, kiedy zza pleców usłyszały nieprzyjemny głos:
- No proszę Alder, Weasley oraz Weasley. - Vincent Parkinson, a zaraz za nim jego banda. Każdy z nich raczej nie należał do najszczuplejszych, taka czwórka tępych osiłków. Można powiedzieć, że byli godnymi następcami Malfoya i jego świty, a zresztą część z nich była nawet spokrewniona z nimi. - Tych Weasleyów robi się stanowczo za dużo w tej uroczej szkole.
W odpowiedzi jego kumple zanieśli się śmiechem, jakby powiedział bardzo śmieszny żart.
- Daj spokój Parkinson. - odparła spokojnie Victoire. - Nudzi ci się? Jeśli tak to może mógłbyś zająć się czymś pożytecznym? Hmm...chociażby nauką z eliksirów. Coś mi się wydaje, że niedługo nawet Snape przejrzy na oczy i przestanie ci pobłażać.
- Ty... - chłopak zmrużył swoje bardziej szare niż zielone oczy.
- Co chcesz powiedzieć? Szlamo? Dobrze wiesz, że nią nie jestem. Zdrajca krwi? Dobrze wiesz, że w uszach mojej rodziny to raczej komplement niż obelga.
- Poza tym nie czujesz, że jesteś trochę osamotniony w swoich poglądach? - dodała Nico. - Weasleyowie od czasów drugiej wojny czarodziejów są znani i szanowani w całym czarodziejskim świecie. Nie mówiąc o tym, że mają w swojej rodzinie samego Harry'ego Pottera. Kim w porównaniu do nich jesteś ty?
Twarz Ślizgona nabrała tak czerwonej barwy, że mogłaby spokojnie wtopić się w godło Gryfonów. Jego goryle także mieli wybitnie głupie miny, jakby zupełnie nie rozumieli o co chodzi. W sumie to takie miny gościły na ich twarzach dość często. W końcu oczywiście, a jakżeby inaczej, cała czwórka chłopaków wyciągnęła różdżki.
- No tak, zachowanie takie typowe dla Ślizgonów. - szydziła dalej Alder. - Z różdżkami i przewagą liczebną na trzy bezbronne dziewczyny.
- Nie takie znowu bezbronne.- mruknęła Victoire i jakby od niechcenia wyciągnęła swoją różdżkę, jednocześnie drugą ręką chowając siostrę za siebie.
- Jakie to gryfońskie chować się za plecami starszej siostry. - skomentował Parkinson. - Czyżby mała Weasley była tchórzem?
- Wcale nie! - Dominique odezwała się po raz pierwszy. Ze złością wyjęła różdżkę i błyskawicznie rzuciła w stronę starszego chłopaka zaklęcie, które jednak nie trafiło w cel, a w jednego z jego przybocznych, którego skóra momentalnie zrobiła się zielona.
- Aleś ty groźna. - zaśmiał się Vincent i rzucił zaklęcie. Wówczas Victoire popchnęła siostrę na ziemię, a Nico w międzyczasie wymierzyła kolejną klątwę. Ta trafiła w cel. Nos Parkinsona zaczął się wydłużać jak u Pinokia. Teraz do akcji weszli jego kumple. Zaklęcia śmigały to w jedną, to w drugą stronę. Jeden z Domu Węża miał uszy słonia, kolejny zmagał się z wyskakującymi mu na ciele bąblami, trzeciego atakował rój pszczół, a czwarty już dawno zniknął w pobliskich zaroślach. Parkinson poza długim nosem oberwał jeszcze zaklęciem na porost włosów, przez co był cały w nie zaplątany. Dziewczynom także nie udało się uniknąć wszystkich klątw. Nico, trafiona zaklęciem żądlącym, była cała zapuchnięta. Dominique pluła żabami, zaś Victoire, w porywie złości za uszkodzenie młodszej siostry, próbowała iście po mugolsku rzucić się na Vincenta, jednak ten w ostatniej chwili się odsunął i dziewczyna przeleciała przez ogrodzenie wokół Wrzeszczącej Chaty, po czym wylądowała na śniegu z głośnym hukiem.
- Nie wiedziałem, że na mnie lecisz Weasley.- zaśmiał się szyderczo Parkinson.- W sumie gdyby nie twoje...
- A ja sądziłem, że atakowanie dziewczyn, na dodatek młodszych dziewczyn jest czymś czego nie robią nawet Ślizgoni. - w tym momencie przerwał mu Teddy Lupin, który niezauważony podszedł do nich od strony Wrzeszczącej Chaty.- Widocznie miałem o was zbyt dobre zdanie.
- Nie wtrącaj się Lupin, to nie twoja sprawa. - warknął Ślizgon.
- Owszem, moja. - odparł Puchon.- Wiesz dom Borsuka i ta cała gadka o uczciwości, lojalności, pomocy i takie tam. To jak Parkinson zabierzesz kolegów i pójdziesz stąd, czy ci pomóc?
- A co mi może zrobić taki Puchonik jak ty? - szydził Ślizgon.- Wszyscy wiedzą, że Pucholandii są sami nieudacznicy, których żaden inny dom nie chciał.
- Szczerze to akurat rzeczą, o której wszyscy wiedzą, to fakt, że największymi przygłupami Hogwartu są Ślizgoni. - wtrąciła Victoire, próbując podnieść się z ziemi. - Wystarczy spojrzeć na waszą grupkę.
- Ty...
- Co, znowu ci słów zabrakło? Polecam zajrzeć do słownika mugoli, oni mają całą listę ciekawych określeń. A zapomniałam, przecież nie wiesz czym jest słownik.
- Dobra Parkinson daj sobie spokój i odejdź. - Teddy starał się brzmieć spokojnie, jednak ostatnia wypowiedź Weasley sprawiła, że trudno było mu powstrzymywać się od śmiechu. - Chyba nie chcesz kłopotów?
- Kłopoty to ty zaraz będziesz miał! - Vincent uniósł różdżkę i wycelował w Teda.
- Właściwie to wszyscy już macie kłopoty. - rozległ się chłodny głos za jego plecami. - Nie wiecie, że pojedynki są surowo zabronione?
Ani Parkinson, ani jego świta nie wyglądali na zbytnio przejętych widokiem opiekuna swojego domu. Uznali, że jak zwykle im się upiecze i przy okazji pośmieją się jeszcze z Gryfonów, którym zapewne się oberwie. Właściwie to cieszyli się, że nie była to McGonagall lub Holmes.
- Ale panie profesorze oni...- zaczęła tłumaczyć Victoire.
- Panno Weasley, może pani sobie darować tłumaczenia. - przerwał jej Snape. -Nie muszę ich słuchać, żeby wiedzieć co się stało. Minus dwadzieścia punktów za każdego z was i szlaban w najbliższy piątek.
Ślizgoni nie mogli powstrzymać uśmieszków na widok min Gryfonek i Puchona.
- To nie fair panie profesorze, to oni zaczęli. - teraz próbowała wytłumaczyć całą sytuację Nico. - My właśnie wracałyśmy do Hogwartu, kiedy oni nas zaczepili, a Teddy chciał tylko nam pomóc.
Snape spojrzał na nią z namysłem, po czym machnął ręką, dając jej znak żeby skończyła mówić i uściślił swoją poprzednią wypowiedź:
- Parkinson, Flint, Higgs i Merwyn was też się to tyczy. - potem rzucił na nich kilka zaklęć, które cofnęły wszystkie skutki ich uroków. Panie Lupin niech pan pomoże wstać pannie Weasley i odprowadzi ją do Skrzydła Szpitalnego. Widać zamiłowanie Weasleyów do mugoli przenosi się już na ich metody pojedynkowania się. Radziłbym jednak używać tych czarodziejskich, są skuteczniejsze. Oczywiście w razie potrzeby, a nie w trakcie głupiej sprzeczki między domami. - i odszedł powiewając swoimi wiecznie czarnymi szatami.

- Co to właśnie było? - wyraziła swoje zdziwienie Dominique, kiedy Ślizgoni sobie poszli. - Snape odejmujący punkty swojemu domowi? Tego chyba jeszcze nie było.
- Wątpię, czy jest dużo osób, które mogą się szczycić tym, że widziały taką sytuację. - odparła Victoire wspierając się na Teddym, który właśnie pomógł jej wstać. - Cholera, chyba skręciłam kostkę.
- Czekaj mam lepszy pomysł. - stwierdził Teddy po przejściu kilku kroków i wziął ją na ręce.
- Co ty robisz? Postaw mnie na ziemię. - Weasley wolała iść o własnych siłach.- Nie będziesz mnie niósł aż do Hogwartu, za ciężka jestem.
- Nie przesadzaj Weasley, jesteś leciutka jak piórko. - zaśmiał się Puchon. - Zresztą tak szybciej dotrzemy do Skrzydła Szpitalnego.
- Wiesz Vicki, z jednym Snape miał rację. - stwierdziła Nico. - Następnym razem nie rzucaj się na nikogo z pięściami okej?
- Ee tam, mimo wszystko warto było. Chociażby dla jego zszokowanej miny, że próbowałam go uderzyć.
W Skrzydle Szpitalnym faktycznie okazało się, że Victoire ma skręconą kostkę. Pani Pomfrey wyleczyła ją w kilka minut.
- Nie rozumiem czemu profesor Snape nie mógł jej naprawić, skoro wszystkich wyleczył.- stwierdziła Gryfonka.
- Prawdę mówiąc to o ile profesor Snape bardzo dobrze sobie radzi przy cofaniu klątw i uroków to z leczeniem wszelkich urazów jest nieco gorzej. - wyjaśniła pani Pomfrey. - No, już zrobione, wszystko w porządku, tylko proszę do jutra oszczędzać nogę.
- Oczywiście, dziękuję. - odpowiedziała dziewczyna i wyszła ze Skrzydła Szpitalnego już o własnych nogach.