wtorek, 25 listopada 2014

7. Ojciec chrzestny


Hogwart...to było pierwsze miejsce, które mógł nazwać swoim domem. Spędził tu naprawdę szczęśliwe lata wbrew zagrażającemu mu wówczas Voldemortowi. Nie nazywał tamtego czasu najlepszym w jego życiu, gdyż był zdania, że jest on właśnie teraz. Teraz, gdy założył rodzinę, został szefem Biura Aurorów i prowadzi na ile się da spokojne i szczęśliwe życie. Co jakiś czas wpadał do Hogwartu na zaproszenie McGonagall i prowadził kilka lekcji obrony przed czarną magią. Przy okazji mógł spotkać się z chrześniakiem, który jego zdaniem pisał stanowczo za rzadko, i pogadać. Teraz w Hogwarcie znajdował się również jego najstarszy syn, więc tym bardziej cieszył się na wizytę tam. Zamyślony Harry przekroczył próg swojej dawnej szkoły. Było wcześnie rano, więc panowała cisza. Korytarze miały się zapełnić dopiero za jakieś pół godziny, kiedy uczniowie zaczną się schodzić na śniadanie.
- Witaj Potter.- rozległ się głos.
- Dzień dobry pani profesor.- odwrócił się i zobaczył, że za nim stoi dyrektorka.- Miło mi panią widzieć.
- Ciebie również, Potter.
- Jaki jest plan na dziś?
- Na początek zapraszamy na śniadanie.- dawna nauczycielka uśmiechnęła się do niego ciepło, co czyniła niezwykle rzadko. Razem weszli do Wielkiej Sali. Uczniów jeszcze nie było, jednak przy stole nauczycielskim byli już prawie wszyscy. Miejsce Harry'ego przypadło między dyrektorką, a profesorem Snapem.
- Co tam słychać panie profesorze?- zaczął rozmowę Harry. Już dawno nie był uczniem Snape'a i już się go nie bał, ani go nie nienawidził. Znał całą prawdę o życiu Severusa i szczerze go szanował. W końcu nazwał nawet swojego młodszego syna jego imieniem. Niestety nauczyciel eliksirów nadal za nim nie przepadał i traktował go niemal tak samo jak w czasach, gdy go uczył.
- Sądzę, że to nie twoja sprawa, Potter.
- Pytałem bo chciałem jakoś zacząć rozmowę.
- Jeśli o mnie chodzi nie widzę potrzeby żeby rozmawiać.
- Pan to się nigdy nie zmieni...
- Dobrze mi tak jak jest.
- Severusie!- siedzący obok Snape'a Rafael szturchnął go w bok.- Może zapytałbyś się co słychać u twojego imiennika? W końcu chłopak nazywa się tak na twoją cześć.
- Nadal nie rozumiem Potter czemu go tak nazwałeś. Biedny dzieciak.
- Proste, jest pan jednym z najodważniejszych ludzi jakich kiedykolwiek znałem i wiele panu zawdzięczam.- odparł jego były uczeń bez zająknienia.
- To co u niego słychać?
- Ma się świetnie, wczoraj znowu stłukł ulubioną zastawę Ginny. Przez co oczywiście chodziła wściekła i to na mnie się wyżyła. Oczywiście bardzo tęskni za bratem, ale przyzwyczai się. A zobaczą się już na święta, przynajmniej w domu większy spokój bo nie kłócą się.
- Phi! Też ma za kim tęsknić. Albus Severus ma przynajmniej poukładane w głowie aż dziwne, że to twój syn. Mam nadzieję, że trafi do Slytherinu. Ale ten drugi to istny diabeł. Od razu widać, że wdał się w dziadka. I oczywiście tępy jak każdy Gryfon.
Harry ścisnął dłoń w pięść ze złości, jednak się opanował. Wojna, a także praca aurora nauczyły go opanowania, którego brakowało mu w szkole.
- Mnie może pan obrażać do woli, jednak nie życzę sobie by obrażał pan mojego syna.
Snape chciał coś na to odpowiedzieć jednak przerwał mu Raphael, który bał się, że zaraz wybuchnie kłótnia:
- A co u słodkiej Lily?
- Wszystko dobrze. Hmm...- Wybraniec pogrzebał po kieszeniach i w końcu wyjął zdjęcie, na którym dwójka jego dzieci śmiała się wesoło, w tle widać było jego dom w Dolinie Godryka. Pokazał je profesorom.- To najnowsze zdjęcie Ala i Lily.
- Ooo...Mała szczerbatka, zupełnie jak mój Dean.- teraz to Holmes zaczął grzebać po kieszeniach i już po chwili chwalił się fotografią swoich dzieci.
- Możecie skończyć?- warknął w tym momencie Snape.- Robi mi się niedobrze...
- Taaa, teraz robi ci się nie dobrze, a co było jak Dean...
- Skończ!- przerwał mu nauczyciel eliksirów.- Myślę, że nikt nie chciałby tego słyszeć.


Po śniadaniu Harry prowadził zajęcia w różnych klasach i na tym spędził czas aż do obiadu. W międzyczasie miał lekcję z klasą Jamesa, więc miał okazję się z nim zobaczyć. Po obiedzie został mu już tylko jeden wykład, w klasie Teddy'ego. Z przygotowaniem lekcji dla klas siódmych zawsze miał największy problem, gdyż byli to przecież już dorośli ludzie w świecie czarodziejskim. W końcu zdecydował się na niewerbalne zaklęcia obronne i opowiadanie im na temat horkruksów Voldemorta i samej ostatniej bitwie. Po zajęciach jak zwykle poprosił chrześniaka, żeby został i poszli razem przejść się po błoniach. Tym razem chciał z nim naprawdę poważnie porozmawiać. Usiedli na zwalonym pniu na skraju lasu.
- O co chodzi?- zaczął Teddy.- Mówiłeś, że to coś poważnego. Coś nie tak z babcią?
- Nie, u Andromedy wszystko w porządku, odwiedziliśmy ją wczoraj. Mam przesyłkę od niej dla ciebie.
- To co jest grane?
- Wiesz, żałuję, że wcześniej sam tego nie zauważyłem i dopiero Jamie musiał mi to uświadomić.
- Ale...
- Nie przerywaj mi Teddy. Chodzi o twoje zachowanie...Naprawdę żałuję, że wcześniej tego nie zauważyłem.
- Ale czego?
- Jesteś strasznie zamknięty w sobie. Sam sobie radzisz ze swoimi problemami i nawet jak jest bardzo źle, nigdy nie przyjdziesz do nas chociaż o tym pogadać. Czasem może moglibyśmy ci pomóc przecież. Fakt, jesteś bardzo samodzielny jak na swój wiek, z czego jestem dumny. Poza tym chodzi mi głównie o to, że Jamie zauważył, że mało się odzywasz, starasz się nie rzucać w oczy, zupełnie jakbyś nie chciał mieć kontaktu z innymi ludźmi, jakbyś ciągle był smutny. Faktycznie tak jest?
- Może trochę...Ale mam przecież przyjaciół: Chrisa i Danny'ego i ogólnie zadowolony jestem ze swojego życia.
- Teddy...U nas zachowujesz się zupełnie inaczej.- wzrok Harry'ego padł na włosy chrześniaka.- I co to za kolor w ogóle? Czasem mam obawy, że razem z Jamesem w końcu wysadzicie dom. Czy to kwestia tego, że w tym miejscu zginęli twoi rodzice?
Chłopak nie odzywał się przez chwilę i gdy Potter pomyślał, że raczej nie doczeka się odpowiedzi, rzekł:
- Po części tak. Wszystko tutaj sprawia, że myślę o nich. O tym jakby to było fajnie, żeby chociaż mama wtedy nie poszła za tatą i została ze mną. Miałbym chociaż ją...
- Ejj, nie możesz tak myśleć. Twoi rodzice oddali życie za to miejsce, za pokój, za to żebyś mógł w spokoju dorastać, uczyć się, po prostu żyć. Na pewno nie chcieliby żebyś odgradzał się od ludzi. Pragnęli twojego szczęścia. Tonks była jedną z najbardziej radosnych osób jakie kiedykolwiek znałem i ja to wiem, że jesteś do niej podobny, pokaż to innym. Możesz mi coś obiecać?
- Co?
- Został ci jeszcze tylko rok szkoły, no już nie cały, wykorzystaj go jak najlepiej. Pokaż wszystkim się z tej strony, z której ja cię znam, pokaż że jesteś synem jednego z Huncwotów i wiecznie uśmiechniętej Nimfadory Tonks. Nawet jeśli, co tydzień miałyby do mnie przychodzić sowy ze skargami na ciebie. Obiecasz?- wyciągnął rękę do Teddy'ego.
- Okeeej...- odparł tamten z wahaniem i przybił piątkę.
- Pamiętaj, jak coś James zda mi relację.
- Nieładnie tak wykorzystywać dziecko jako szpiega...
- Ależ Jamie nie ma nic przeciwko, cieszy się, że może pomóc.
Na to zrezygnowany Teddy tylko pokręcił głową.

Niedługo rozdział na drugim blogu. Teraz trochę mało czasu było- osiemnastka i te sprawy, ale w tym albo w przyszłym tygodniu powinien się ukazać. ;) Pozdrawiam :)


wtorek, 4 listopada 2014

6. Rafael Holmes


  Rafael idąc przez szkolne błonia zachwycał się wspaniałą pogodą, jaka panowała tego dnia.W ogóle mu to zwykle wszystko się podobało. Był urodzonym optymistą, cieszył się życiem i mało co potrafiło zepsuć mu humor. Szczególnie po wojnie doszedł do wniosku, że nie warto marnować życia na niepotrzebne zamartwianie się i inne nieprzyjemne rzeczy. Jak pomyślał tak zrobił. Niedługo po zwycięstwie nad Voldemortem oświadczył się swojej ukochanej Temidzie Wilkins i założył rodzinę. Była to trudna dla niego decyzja i zwlekał z nią przez całą wojnę, nie chciał narażać Temidy na niebezpieczeństwo, jakie wiązało się z tym, że był on w Zakonie Feniksa i walczył z Czarnym Panem. Nigdy jednak nie pożałował tej decyzji, od tamtej pory jego życie było naprawdę szczęśliwe. Teraz właśnie po skończonych lekcjach zmierzał do domu. Był jednym z niewielu nauczycieli, jeśli nie jedynym, którzy mieszkali poza Hogwartem. Jego dom nie był jednak daleko, bo w Hogsmeade. Lubił przemierzać tę krótką drogę, miał wtedy czas sobie pomyśleć.
W tym momencie zauważył dwie dziewczyny idące w stronę szkoły od dawnej chatki Hagrida, koło której nadal prowadzone były lekcje opieki nad magicznymi stworzeniami. Zmrużył oczy próbując je rozpoznać. Niestety ślęczenie godzinami nad książkami zrobiło swoje i musiał nosić okulary. Na początku trudno było mu się do nich przekonać, jakoś jednak przyzwyczaił się do nich. Po kolorze ich szat domyślił się, że są to Gryfonki. Jedna z nich miała ciemne włosy, a druga bardzo jasne i krótkie. Hmm...kto to mógł być? Przywołał w myślach imiona swoich uczennic z Gryffindoru i w końcu wpadł na to. Alder i Weasley. Z tego co pamiętał przyjaźniły się one już od pierwszej klasy. Weasleyów znał bardzo dobrze. W końcu razem byli w Zakonie Feniksa i razem walczyli. A zresztą był z ojcem Victoire na jednym roku w Hogwarcie. Uważał ich za dobrych ludzi i naprawdę szanował. Znał też opiekunkę Nicoline, Nathalię. Ona także chodziła do Hogwartu za jego czasów, była jedną z najlepszych przyjaciółek jego żony z czasów szkolnych. Tak...to wszystko byli bardzo dobrzy ludzie, dzięki którym ten świat stawał się lepszy.
- Dzień dobry dziewczyny!- uśmiechnął się do nich.- Ładny dzień dziś mamy, prawda?
- Dzień dobry panie psorze.- odparły w tym samym momencie, śmiejąc się. Chciał jeszcze coś powiedzieć, jednak chyba im się gdzieś spieszyło bo poszły już dalej. No nic. Czas iść dalej. Wyszedł poza bramy i ruszył drogą do Hogsmeade. W sumie z kominka u siebie w gabinecie mógł za pomocą sieci Fiuu dostać się do domu jednak wolał się przejść.
Nagle usłyszał jakieś kroki za sobą. Nadal mając w pamięci czas wojny odwrócił się, żeby sprawdzić kto za nim idzie. Kiedy zorientował się kto to, stanął i uśmiechnął się szeroko:
- Severus! Co ty tu robisz?
- Nie widać?- odburknął nauczyciel eliksirów.- Idę sobie.
- Taki spacer?- Rafael lubił czasem podpuszczać Snape'a.
- Widziałeś żebym kiedykolwiek urządzał sobie spacerki?
- No faktycznie, jakoś nie zauważyłem. To quo vadis? Dokąd zmierzasz?
- Musisz wszystko wiedzieć?- wywrócił oczami.
- Nie muszę, ale lubię.- tu Rafael pozwolił sobie na niewinny uśmieszek.- To gdzie idziesz?
- Do Miodowego Królestwa po cukierki dla moich kochanych uczniów.
- Taaaa...już to widzę.- wyszczerzył zęby w uśmiechu.
- Muszę kupić kilka rzeczy do eliksirów. Sam widzisz, nic ciekawego.
- Faktycznie, może wpadniesz do nas na herbatkę?- mało kto wiedział, ale to właśnie u Rafaela Snape ukrywał się po swojej rzekomej śmierci. Po pogryzieniu przez Nagini, które cudem udało mu się przeżyć, zamiast od razu dać znać, że żyje zniknął. Musiał zastanowić się co zrobić ze swoim życiem, kiedy Voldemorta już nie było. Rozmyślał nad czym czy wrócić do Hogwartu i dalej uczyć, poinformować Zakon, że przeżył po czym wyjechać, czy po prostu wyjechać i zostawić wszystkich w przekonaniu, że zginął. W końcu, po kilku miesiącach wybrał wersję pośrednią pomiędzy pierwszą, a drugą opcją. Poinformował Zakon, że żyje, po czym wyjechał, jednak po kilku latach wrócił i z powrotem objął stanowisko nauczyciela eliksirów.
To, że w takiej chwili Severus szukał schronienia u Holmesa nie było wcale dziwne. Poznali się oni w 1981 roku, kiedy to Snape był początkującym nauczycielem w Hogwarcie, a Rafael był na pierwszym roku. Oczywiście tak samo jak reszta uczniów spoza Slytherinu od samego początku nie przepadał za nim i najwięcej punktów tracił właśnie u niego. Jednak po upływie kilku lat, kiedy ponownie zaczęli się widywać, to Rafael zauważył jak wielką rolę odgrywa Severus i w jakim niebezpieczeństwie żyje. W końcu podczas jednej z misji to właśnie Snape uratował mu życie, ryzykując własne. Od tego czasu Holmes za wszelką cenę chciał spłacić dług. No i tak zupełnym przypadkiem stali się można by powiedzieć przyjaciółmi. Oczywiście to Rafael nazywał Severusa swoim przyjacielem, ten drugi twierdził, że jedynie akceptuje jego towarzystwo. Ale jakoś zgodził się, żeby zostać świadkiem na jego ślubie, a także zostać ojcem chrzestnym jego syna, Deana.
- Hmm...
- Z tego co wiem Ida miała zamiar zrobić dziś babkę kokosową.- uśmiechnął się chytrze. Babka kokosowa była wielką słabością Snape'a.
- No dobrze, przekonałeś mnie tą babką. A poza tym dawno nie widziałem swojego chrześniaka.
Kolejną słabością Snape'a był Dean. Kto by pomyślał, że ten nauczyciel tak bardzo nie lubiący swoich uczniów tak bardzo będzie uwielbiać swojego chrześniaka?
I już po chwili wchodzili po schodach prowadzących do domu Holmesów. Był to dość mały domek piętrowy, mający od frontu uroczą werandę, przez którą wchodziło się do domu. Wyglądał naprawdę schludnie i przytulnie, był to po prostu dom marzeń dla osoby, która pragnęła wieść spokojne i szczęśliwe życie. Wprost promieniowała od niego radość i optymizm. W tej chwili z domu wybiegł mały, około siedmioletni chłopiec, który słysząc znajome głosy na werandzie, postanowił wybrać im się naprzeciw. Był to oczywiście Dean. Chłopiec ewidentnie wdał się w ojca. Miał te same srebrzyste oczy i ciemnobrązowe włosy w ciągłym nieładzie. Ponadto był w trakcie zmiany zębów na stałe, więc jego uśmiech był nieco szczerbaty. Mimo to wyglądał naprawdę uroczo. Widząc swojego ojca chrzestnego, to właśnie jemu rzucił się na szyje, a nie ojcu. Można by to uznać za dziwne, ale nauczyciel eliksirów także go przytulił, a nie odepchnął jakby można było się po nim spodziewać.
- Ceść wujku.- z racji braku kilku zębów nieco seplenił.
- Cześć mały.- uśmiechnął się do niego Snape. Tak..Snape czasem potrafił się uśmiechać.
- Dean, kto przyszedł?- tym razem w drzwiach pojawiła się Temida Holmes we własnej osobie. Była ona dość niska i drobna, jednak w przypadku kłótni naprawdę miała siłę przebicia. Miała złotoblond włosy, splecione w tym momencie w luźny warkocz, jej oczy były ciemnobrązowe i pełne ciepła. Można było o niej powiedzieć, że jest ładna. Poza tym gotowała wprost wybitnie. Przez jakiś czas pracowała w Rumunii przy smokach razem z Charliem Weasleyem, jednak po narodzinach Deana postanowiła poświęcić się rodzinie. Na rękach trzymała ich trzyletnią córkę, Apollę. Dean bardzo przypominał ojca, jednak Apolla wdała się w matkę. Blond loczki okalające jej twarzyczkę sprawiały, że wyglądała jak mały aniołek. Tylko kolor oczu odziedziczyła po ojcu. Jej matka widząc męża i gościa uśmiechnęła się ciepło.- Na co czekacie? Wchodźcie, właśnie zrobiłam moją słynną babkę.
- Czemu jak czemu, ale babce kokosowej nigdy się nie odmawia.- Severus Snape wypowiedział zdanie, które usłyszane z jego ust przez któregoś z jego uczniów mogłoby nieźle zaszokować.