środa, 11 kwietnia 2018

17. Wyrzuty sumienia


- ŻE co zrobiłeś? - zapytał wzburzony Chris silnie akcentując pierwszą część zdania. - Lupi! Takich rzeczy się nie robi...
- Jakich? - równie wzburzony Teddy wywrócił oczami.
- No nie mówi się dziewczynie, że ci na niej zależy, a przynajmniej nie tak szybko... - odpowiedział mu najspokojniejszy z całej trójki Daniel. 
- Dajcie już mi spokój, popełniłem błąd, tak, zdaję sobie z tego sprawę
Chris chciał coś powiedzieć, jednak Danny powstrzymał go kładąc mu dłoń na ramieniu i sam zapytał:
- To co chcesz teraz zrobić?
- Będę się zachowywał jakby to nie miało miejsca?
- A c.... - zaczął rudowłosy, jednak Withers wszedł mu w słowo.
- Myślę, że to najlepsze, co możesz zrobić w tej sytuacji.
- Mógłbyś mi ciągle nie przerywać?! - złość Johnsona przeniosła się na ciemnowłosego kolegę.
- Pewnie mógłbym, ale wolałbym żebyście się nie pokłócili o taką głupotę, chyba chcemy doradzić Tedowi, a nie go ochrzanić za głupotę, którą zrobił, co?
- Teraz chciałem tylko zapytać co jeśli ona będzie się zachowywała inaczej - odburknął Chris. - Na przykład zacznie cię unikać.
- Myślałem o tym - przyznał Lupin - Nie chciałbym żeby przestała teraz ze mną gadać, wówczas będę musiał znaleźć jakiś sposób, żeby szczerze z nią porozmawiać i przeprosić za to, że wyleciałem z takim wyznaniem. Ewentualnie mogę skorzystać ze swoich zdolności - zmienił kolor oczu na czarne. 
- Odpuścisz? - tym razem pytanie zadał Daniel. 
- Chyba tak - pokręcił smutno głową syn Huncwota. - Przynajmniej póki co, dobra, dajcie już spokój. Nie chcę o tym więcej rozmawiać. - z tymi słowami odwrócił się w drugą stronę i przykrył kołdrą niemal po uszy. 


          Tymczasem Victoire siedziała przy oknie w swoim dormitorium, jej współlokatorki już zdążyły zasnąć, a ona nie mogła. Jej myśli ciągle krążyły wokół pewnego Puchona i tego co jej dzisiaj wyjawił. Wprost nie mogła uwierzyć, że mu się podoba, sama nigdy nie myślała o nim w ten sposób. Zawsze był dla niej przyjacielem z dzieciństwa, którego znała niemal od zawsze, którego spotykała przy okazji różnych wydarzeń rodzinnych albo kiedy była z wizytą u Potterów. Nie ma co, dał jej dzisiaj do myślenia. Wspomnienia z nim związane wręcz same przychodziły jej do głowy: ostatnie Hogsmeade, kiedy pomógł im ze Ślizgonami, po czym zaniósł ją do Skrzydła Szpitalnego ze skręconą kostką, ich spacery po hogwardzkich błoniach, gdy tylko pogoda na to pozwalała, ich mecz, który zakończył się remisem i wspólną imprezą, jak Teddy złapał ją, gdy spadła z miotły, świąteczne łyżwy, wspólna gra w quidditcha w ogrodzie Potterów albo dziadków Weasleyów, liczne rozmowy... Zalewały ją te wszystkie obrazy, jakby oglądała krótkie filmiki ze swojego życia związane z Teddym Lupinem. 
Opowiedziała całą sytuację Nico, miała nadzieję, że ta coś jej doradzi, jednak jej przyjaciółka wróciła rozanielona z randki z Johnsonem, która okazała się bardzo udana i z uśmiechem powiedziała jej, że nie ma czym się przejmować i zachowywać się tak jak zwykle, a wszystko będzie w porządku, tak jak wcześniej, po czym poszła spać. Weasley jednak była trochę bardziej sceptyczna, przecież co się stało to się nie odstanie, a powrót do stanu poprzedniego raczej nie jest możliwy...
Nagle poczuła, że ktoś mocno nią potrząsa. Przestraszyła się, przez co aż podskoczyła i uderzyła w coś twardego. Gdy w końcu otworzyła oczy ujrzała przed sobą roześmianą twarz Alder:
- Nie wierzę, że udało ci się tutaj zasnąć. - śmiała się.
Victoire rozejrzała się. Faktycznie siedziała zawinięta w koc na parapecie, a tym czymś twardym, w co uderzyła była ściana. Złapała się za głowę, gdyż dopiero teraz zdała sobie sprawę, że miejsce uderzenia ją boli. 
- Ja też - odparła na stwierdzenie przyjaciółki. - Nawet nie zauważyłam, że zasnęłam. 
Podniosła się z trudem, była cała obolała po nocy spędzonej na twardym parapecie. Nie mówiąc już o tym, że od niewyspania bolała ją głowa. Po chwili do jej świadomości dotarł jeszcze jeden fakt:
- Nico, powiedz mi, że nawet jeśli wczoraj była niedziela to dzisiaj nie jest poniedziałek i nie mamy z samego rana dwóch godzin ze Snapem. - powiedziała zbolałym głosem.
- Niestety - przytaknęła Nico - Co więcej, jak się nie pospieszysz to nie zdążymy zjeść śniadania. - po chwili uśmiechnęła się wrednie i dodała - Teraz wiesz jak ja się czuję, gdy mnie budzisz.

          Jakieś piętnaście minut później weszły do Wielkiej Sali. Gdy zmierzały na swoje zwykłe miejsca, Weasley odruchowo rzuciła okiem na stół Puchonów, jednak nie zauważyła przy nim Lupina. Dopiero, kiedy już siedziała zabierając się za jedzenie uświadomiła sobie, że przecież chłopak jest metamorfomagiem, więc póki nie będzie chciał z nią rozmawiać, dopóty raczej go nie znajdzie. Potem jednak uruchomiła swój intelekt, przez który niemal się wyłamała z rodziny i trafiła do Ravenclawu, i uświadomiła sobie, że przecież Teddy'emu najczęściej towarzyszyli Chris i Daniel. Zerknęła jeszcze raz w kierunku miejsca, gdzie najczęściej siadali, jednak było tam pusto. Widocznie zjedli już wcześniej.
- Otwórzcie podręczniki na stronie osiemnastej, uwarzycie dzisiaj Eliksir wzbudzający euforię - mówił swoim cichym głosem profesor Snape. - Panno Davies na co ma wpływ ten eliksir?
- Powoduje u osoby go pijącej uczucie szczęścia, jest lekiem na depresję. - odparła pewnie Olivia. 
- Panno Weasley - mistrz eliksirów przeszedł do następnej osoby, co znaczyło, że udzielona odpowiedź była dobra, dodatnie punkty dostawali jedynie Ślizgoni. - Dlaczego dodajemy do tego eliksiru miętę?
- Ponieważ osłabia jego skutki uboczne. - powiedziała Victoire. Na eliksiry na poziomie owutemów zawsze trzeba było być dobrze przygotowanym. W razie udzielenia błędnej odpowiedzi, profesor nie bawił się w ujemne punkty, od razu wyrzucał za drzwi. 
- Panie Zabini, wymieni pan efekty uboczne? 
- Osoba, która go zażyje czuje nieodpartą chęć łapania ludzi za nosy, a także nie może się powstrzymać od śpiewu. 
- Świetnie - pochwalił Snape swojego wychowanka - Pięć punktów dla Slytherinu.
- Panno Alder, czy Eliksir wzbudzający euforię i Felix Felicis to inne nazwy tego samego eliksiru? - badawcze spojrzenie profesora skierowało się ku ciemnowłosej Gryfonce.
- Nie.
- A czym się różnią? 
- Eliksir wzbudzający euforię powoduje, że osoba która go zażyje czuje szczęście bez powodu, natomiast Felix Felicis zwiększa szczęście pijącego, nie samo uczucie szczęścia, ale przynosi mu pomyślność przy podejmowanych przez niego działaniach. - mimo że otrzymała najtrudniejsze pytanie, Nico wybrnęła bez problemu.
- Wobec tego żywię nikłą nadzieję, że podczas owutemów nie pomylicie tych eliksirów, chociaż w każdym roczniku zdarza się taki głąb, który nie potrafi ich rozróżnić. - podsumował bez cienia uśmiechu Snape. - Teraz podzielę was w pary: Davies i Flint, Pucey i Pucey, chyba się dogadacie? - rzucił znaczące spojrzenie bliźniętom - Alder i Zabini, Weasley i Montague…
Nico, która siedziała w ławce z Victoire ze zrezygnowaną miną poszła do Zabiniego, a jej miejsce zajęła Danielle Montague, także Ślizgonka. Przez te już ponad pięć lat w Hogwarcie tylko raz warzyły razem eliksir, na trzecim roku i nie skończyło się to zbyt dobrze, dlatego Gryfonka była pełna obaw, chociaż starała się tego nie pokazać po sobie. Danielle należała do tych dziewczyn, których trudno było nie zauważyć. Była wysoka, miała figurę modelki, a do tego długie do ramion, złote loki i zielone oczy. Przez chwilę mierzyły się nawzajem wzrokiem, w końcu pierwsza odezwała się Victoire:
- To co, zabieramy się do roboty?
- Nie, tak sobie przyszłam tu pogadać z tobą Weasley - odparła ironicznie Montague - Głupie pytanie Gryfonko. Obiorę figi.
- W porządku, w takim razie ja zabiorę się za kolce jeżozwierza. - stwierdziła Victoire siląc się na spokój. 

         Tymczasem Nico poszła do ławki Zabiniego z mieszanymi uczuciami, ciągle pamiętała ich ostatnie, niecodzienne spotkanie. 
- Witaj Alder - powiedział chłopak, kiedy podeszła do niego. 
- Cześć Zabini. - spojrzała w jego wyraziście niebieskie oczy, przez które Ślizgon sprawiał wrażenie jakby wiedział wszystko. Teraz też dziewczyna miała wrażenie, że patrząc na nią zagląda prosto w jej duszę. 
- Cieszę się, że już ci lepiej. 
Odpowiedziała na to pytającym spojrzeniem. 
- Gdy ostatnio rozmawialiśmy byłaś bardzo smutna. - mówił poważnym tonem, bez cienia ironii. - Cieszę się, że już jest lepiej.
- Do następnej… - mruknęła coś, co ciężko było zrozumieć.
- Może jednak nie - gdy to mówił jego wzrok jakby na chwilę się zamglił, ale mogło jej się to wydawać. - Obierzesz figi, a ja zacznę robić bazę, w porządku?
- Tak - pokiwała głową i zabrała się za szukanie nożyka. 

         Pod koniec zajęć zarówno z kociołka Victoire i Danielle, jak i Nico i Mishy emanowała tęcza, a eliksir miał żółty, słoneczny kolor, czyli wyglądały dokładnie tak jak wyglądać miały.
- Chyba wpadną nam wybitne, co Weasley? - stwierdziła Montague domykając fiolkę z próbką ich eliksiru. 
- Przydałyby się - pokiwała głową Victoire. Musiała przyznać, że Ślizgonka nie była wcale taka zła, jaka jej się zawsze wydawała. - Nawet jeśli nie będzie wybitnych, to cieszę się, że nie zrobiłyśmy powtórki z trzeciego roku.
- Pamiętam to - odparła uśmiechając się lekko pod nosem na to wspomnienie Danielle - To było całkiem zabawne jak teraz o tym pomyślę, chociaż musisz sama przyznać: prosiłaś się wtedy o to. 
- O nie, to ty przesadziłaś…
- Dostanę wreszcie tę fiolkę? - rozpoczynającą się sprzeczkę przerwało pytanie ich nauczyciela. Dopiero teraz zdały sobie sprawę z tego, że wszyscy już oddali swoje próbki i klasa była niemal pusta. Szybko oddały swoją pracę i również wyszły z sali. Za drzwiami czekała na Victoire nieco zarumieniona Nico.
- Coś się stało? - zapytała z niepokojem blondynka.
- Niee… Po prostu Zabini jest jakiś dziwny, zawsze zbija mnie z tropu. - wyjaśniła jej przyjaciółka - Zachowuje się tak jakby wiedział wszystko.
- To znaczy?
- Noo… - Nico przez chwilę szukała odpowiednich słów - Mierzy wszystkich tym swoim wszystkowidzącym wzrokiem, a potem wypowiada jakieś dziwne uwagi. 
- Ale chyba mimo wszystko dobrze wam się współpracowało? Z tego co widziałam wasz eliksir był idealny. 
- A czy jakiś eliksir zrobiony przeze mnie nie był idealny? - zadając to pytanie Alder uniosła nieco jedną brew do góry i uśmiechnęła się przekornie. 
Na to Weasley musiała się roześmiać, nie ma co, jej przyjaciółka nie należała do skromnych osób. 


sobota, 30 grudnia 2017

16. Walentynki

- Kompletnie nie rozumiem idei tego święta… - mruknęła jakby do siebie Victoire podczas śniadania w Wielkiej Sali.
- Co nie zmienia faktu, że na brak adoratorów nie masz co narzekać - Nico usłyszała jej marudzenie i śmiejąc się wskazała na stertę walentynek leżącą przed Weasleyówną.
- Daj spokój - blondynka wywróciła oczami - Nawet nie wiem od kogo są, jak dotąd nie trafiłam na żadną podpisaną i po co robić coś takiego skoro osoba, której się to daje i tak nie wie od kogo to?
- Daj spokój, to całkiem miły zwyczaj - Alder zaczęła przeglądać kartki, które ona dostała. Nie miała ich tyle co jej przyjaciółka, ale zawsze coś. - Taki subtelny dowód uznania…
- Nico, kogo jak kogo, ale ciebie nie podejrzewałabym o bycie romantyczką, a trochę już się znamy.
- Z kolei ja ciebie nie podejrzewałabym o niebycie romantyczką - odgryzła się brunetka.
- Po prostu nie uznaję tego święta i tyle - Victoire wzruszyła ramionami - Masz jakieś szczególne walentynkowe plany na wieczór?
- Raczej nie.
- To co powiesz na babski wieczór? - zaproponowała Weasley - Mamy jeszcze kilka butelek kremowego piwa z ostatniego Hogsmeade, ogarnie się jakieś przekąski od skrzatów, posiedzimy, pogadamy, pośmiejemy się…
- Pewnie, świetny pomysł - Nico energicznie pokiwała głową jednocześnie dalej szperając w kartkach, po chwili zmarszczyła brwi - Nie wierzę… co za palant!
- Kto? - jej przyjaciółka zrobiła wielkie oczy.
- Johnson, a któżby inny… - odwróciła się w stronę stołu Puchonów i napotkała szeroki uśmiech rudowłosego chłopaka. W odpowiedzi na to uniosła dumnie głowę i z powrotem odwróciła się do swojego stołu.
- Co tym razem wymyślił?
- Zaprasza mnie dzisiaj na randkę… jakby była jakakolwiek szansa, że kiedykolwiek się z nim umówię....
- Właściwie czemu nie? Z tego co pamiętam na imprezie po ostatnim meczu dogadywaliście się bardzo dobrze. Powiedziałabym nawet, że dogadywaliście się bez słów - na ustach Victoire pojawił się wredny uśmiech.
- Za dużo ognistej whisky i tyle - mruknęła Alder - Poza tym nie pamiętasz komu zawdzięczam ostatni szlaban u Snape’a?
- Pamiętam… ale to nie zmienia faktu, że właściwie mogłabyś dać mu szansę. Przynajmniej podpisał się pod walentynką…
- Nie, Vicki, naprawdę nie sądzę, żeby to był dobry pomysł. Poza tym już się umówiłam z tobą na wieczór.
- Mną się nie przejmuj - uśmiechnęła się Victoire widząc, że jej przyjaciółka nie jest definitywnie zdecydowana, żeby odmówić - Ja sobie poradzę, może Minnie będzie miała ochotę na babski wieczór.
- Niee… daj spokój! - Alder postanowiła być konsekwentna w swojej decyzji - Johnson to palant i tyle, lepiej spędzimy ten wieczór w dormitorium przy kremowym piwie.


- Żartujesz… poważnie się zgodziła? - wyglądało na to, że Teddy przegrał zakład z Dannym. Założyli się o to, czy Chrisowi uda się namówić Alder na randkę w walentynki.
- Poważnie - z szerokim uśmiechem pokiwał głową rudowłosy - Teraz powiedz mi lepiej czy mogę tak iść.
Johnson był ubrany w jeden z jego nieśmiertelnych swetrów i ciemne dżinsy.
- Nie wyglądam w tym zbyt zwyczajnie?
- Jest spoko, ważne żebyś się w tym dobrze czuł -  stwierdził Lupin, po czym się zasępił. Wyglądało na to, że tylko on nie ma żadnych planów na walentynki. Daniel już z godzinę wcześniej wybył z jakąś Krukonką z piątego roku, a teraz okazało się, że Chris wychodzi z Alder. Teddy doskonale wiedział z kim chciałby spędzić ten wieczór, ale ona z pewnością była zajęta. Rano, podczas śniadania, widział ile kartek przyniosły jej sowy.
- Nie martw się Lupi, jakby ci się nudziło zawsze możesz odrobić za nas transmutę - jego rudowłosy przyjaciel znowu błysnął zębami w uśmiechu dobrze odgadując tor myśli metamorfomaga.
- Bardzo śmieszne - odburknął metamorfomag, po czym odwrócił się na pięcie i wzburzony wyszedł z dormitorium. Postanowił przejść się do sowiarni, może skleci kilka słów do babci, trochę czasu już do niej nie pisał… pewnie niedługo przyśle mu wyjca…
          Może i jego zachowanie było nieco przesadne, jednak Teddy czuł złość. Jego przyjaciele spędzali ten dzień ze swoimi sympatiami, a on bał się cokolwiek zaproponować dziewczynie, która już od dłuższego czasu mu się podobała. Energicznym krokiem zmierzał do sowiarni, nie oglądając się przed siebie, nie zwracając zbytniej uwagi na otoczenie. W ten sposób nie zauważył dziewczyny, która szła z naprzeciwka. Ona z kolei zajęta była czarnym kotem, którego trzymała w rękach i również nie zwracała uwagi na to co się wokół niej dzieje. Po chwili wpadli na siebie, wskutek czego blondynka runęła na ziemię jak długa, a Teddy dostał w twarz kotem, który koniec z końców uczepił się pazurami jego kołnierza.
- Weasley, przepraszam, nie zauważyłem cię. - zaczął się tłumaczyć wyciągając rękę, żeby pomóc jej wstać i jednocześnie drugą ręką próbując ściągnąć z siebie kota.
- W porządku, ważne że Szafirowi nic się nie stało - przy jego pomocy wstała z podłogi, po czym zaczęła głaskać swojego podopiecznego, który teraz usadowił się na ramieniu chłopaka. Lupin musiał przyznać, że ten kot trochę ważył. - Szafiruś... spokojnie nic się nie stało - mówiła cicho, łagodnym tonem, jak do dziecka. W końcu zwierzak się uspokoił, schował pazury i Weasley mogła zabrać go z jego ramienia.
Usadowiła go na swoim ramieniu i spojrzała na Teda, po chwili zmarszczyła brwi w wyrazie zatroskania:
- Trochę cię zadrapał... - dotknęła ręką jego policzka, na którym zauważyła szramy od pazurów.
- Nic się nie stało. - patrzył jej w oczy jak zahipnotyzowany. Chyba jeszcze nigdy nie znajdowała się tak blisko niego. Z bliska mógł zauważyć w jej tęczówkach jaśniejsze plamki.
Przez chwilę patrzyli sobie tak w oczy bez słowa. W końcu Victoire zabrała rękę z jego policzka i cofnęła się trochę.
- Chyba powinniśmy iść do Pomfrey. Na pewno ma coś, czym w mgnieniu oka uleczy to.
- Nie trzeba, to tylko małe zadrapania - potrząsnął głową, tym samym wyrywając się z odrętwienia. Zastanawiał się czy przypadkiem Weasley nie stosuje na nim magii wili, bo miał spory problem z ogarnięciem swoich myśli.
- Lepiej chodźmy do niej, nie chcesz chyba żeby po tych "małych zadrapaniach" zostały ci blizny na twarzy, co?
- Jestem metamorfomagiem - przypomniał jej wskazując na swoje jasnobrązowe włosy.
- Możesz ukryć każdą bliznę? - zdziwiła się.
- W sumie to tak, w końcu mogę zmieniać się jak tylko chcę - uśmiechnął się i w tym samym momencie zmienił swoje włosy na niebieskie, konkretniej na ten sam odcień błękitu jaki miały jej oczy.
- Pasuje ci ten kolor - stwierdziła także delikatnie się uśmiechając dziewczyna.
- Zatem będę go nosił częściej - odparł Ted z czarującym uśmiechem.
W tym momencie Victoire zaśmiała się na głos, Teddy miał wrażenie że pierwszy raz słyszy jej śmiech, zresztą może tak właśnie było. Był to dźwięczny, ciepły śmiech i bardzo zaraźliwy, dlatego Lupin szybko poszedł w jej ślady. Uznał, że chciałby częściej go słyszeć.
- Co cię tak rozbawiło? - zapytał w końcu.
- Mówisz o kolorze włosów jak o ubraniu... - odpowiedziała, kiedy już opanowała śmiech.
- Nigdy nie zwróciłem na to uwagi - zmarszczył brwi - Chyba dlatego, że faktycznie jestem przyzwyczajony do tego, że zmiana mojego wyglądu jest dla mnie równie prosta jak zmiana ubrania.
Chwilę stali naprzeciwko siebie w milczeniu. W końcu ciszę przerwała Weasley:
- Wiesz, że Nico i Johnson wybrali się na randkę?
- Słyszałem o tym.
- Szczerze mówiąc do końca nie sądziłam, że Nico się zgodzi, zawsze utrzymywała, że za nim nie przepada.
- Poza naszą wspólną imprezą u was w salonie - uśmiech Lupina stał się przekorny.
- Racja - pokiwała głową również się śmiejąc. Musiała przyznać, że w obecności tego Puchona uśmiechała się więcej niż zwykle. Nie wiedziała, że on w tym samym czasie pomyślał dokładnie tak samo, że w obecności tej Gryfonki nie potrafi się nie uśmiechać.
- A ty co dzisiaj robisz? - zapytał chłopak zanim zdążył się ugryźć w język.
- Ja? Spaceruję z Szafirem - odpowiedziała - Można powiedzieć, że to moja najwierniejsza walentynka.
- Może... - chwilę zbierał się w sobie, nie wiedział co go podkusiło, ale w końcu wydusił - Może mógłbym wam potowarzyszyć?
Spojrzała na niego z namysłem, po czym powoli powiedziała:
- Myślę, że tak... To może przejdziemy się na wieżę, tą z zegarem?
- Świetny pomysł - pokiwał głową Teddy i poszli.
- A ty dzisiaj nie miałeś ciekawszych planów? - zadała pytanie Victoire, kiedy wchodzili na schody.
- Właściwie to nie, jakoś nie miałem żadnych pomysłów na ten wieczór.
- Żadna dziewczyna nie podoba ci się na tyle, żeby zaprosić ją na randkę w walentynki?
Lupin nie wiedział co powiedzieć, kiedy zastanawiał się nad sensowną odpowiedzią, Weasley dodała:
- Jak nie chcesz to nie odpowiadaj, wiem, że to bardzo osobiste pytanie.
- Właściwie... jest taka jedna, ale nie bardzo wiedziałem jak do niej zagadać, a zresztą wątpię, żebym miał u niej jakiekolwiek szanse.
- Daj spokój, jak nie spróbujesz to się nie dowiesz.
- Wydaje mi się, że czasami lepiej jest nie wiedzieć.
- A czasami lepiej wiedzieć na czym się stoi.
- A ty? Co ty byś zrobiła w takiej sytuacji? Gdyby podobał ci się jakiś chłopak, jednak wiedziałabyś, że raczej nie masz u niego żadnych szans, wyznałabyś mu swoje uczucia?
- Jaa... - zawahała się - Raczej tak, przynajmniej miałabym jasną sytuację.
- No tak, przecież jesteś Gryfonką, co innego mogłabyś zrobić... - wywrócił oczami.
- Zawsze sądziłam, że Puchoni również cenią sobie szczerość.
- To kwestia odwagi, a nie szczerości - Teddy odpowiedział dopiero po dłuższej chwili, zdążyli już wejść na wieżę. Chłopak zastanawiał się jak zmienić ten niezręczny temat. W końcu przypomniał sobie o kocie. - Szafir chyba już się uspokoił?
- Tak - dziewczyna pokiwała głową i sięgnęła ręką, żeby pogłaskać siedzącego na jej ramieniu kota. - Ale nie zmieniaj tematu… może mogę ci jakoś pomóc?
- Pomóc? - zdziwił się Lupin. Nie miał pojęcia o czym ona mówi.
- Pomóc, mogłabym na przykład z nią porozmawiać, jakoś delikatnie wybadać sprawę… - znowu spojrzał jej w oczy. Ona nic nie rozumiała… Zaczynało go to już irytować. Nawet bardzo irytować. I tak był już zdenerwowany przez kłótnię z Chrisem, do tego ta rozmowa… Później miał sobie to wiele razy wypominać, jednak nie udało mu się opanować i wypalił:
- Weasley, to o ciebie chodzi - kiedy zorientował się co powiedział zrobił się cały czerwony, łącznie z włosami, w tym momencie miał ochotę zapaść się pod ziemię.
Oczy dziewczyny zrobiły się wielkie jak spodki, cała jej twarz wyrażała zdziwienie, kompletnie ją zamurowało.
- Lupin… - w końcu zebrała się w sobie i zaczęła mówić - Jesteś dla mnie naprawdę ważny, ale… cenię cię jako mojego przyjaciela, nic więcej…
- Widzisz, mówiłem, że tak będzie - wyraził stanowczo swoje zdanie, po czym pokręcił głową - Najlepiej zapomnijmy o tym, udajmy że dzisiaj w ogóle się nie spotkaliśmy.
- Lupin… - Victoire łamiącym się głosem chciała coś powiedzieć, jednak Teddy przerwał jej.
- Tak będzie najlepiej. - odwrócił się i już go nie było.


           W tym samym czasie, lecz w zupełnie innym miejscu ciemnowłosy mężczyzna stał samotnie przed marmurowym nagrobkiem. Zamyślony wpatrywał się w wyryty w marmurze napis:
ELIZABETH MARIE STILLWATER
1973 - 2002
Śmierć jest spoczynkiem podróżnego, jest kresem mozołu wszelkiego*

Nerwowym ruchem obracał w dłoniach długą, białą różę. 
- Elle… dlaczego nic nic powiedziałaś? - wyszeptał, jakby liczył, że ktokolwiek mu odpowie. 
             Przychodził na ten cmentarz każdego roku, w rocznicę jej śmierci. Co roku stał przy jej grobie pozwalając sobie na chwilę wspomnień, po czym kładł na pomniku białą różę i wracał do swojego życia. Tym razem było inaczej. Po pierwsze nie przybył w to miejsce w samą rocznicę, a cztery dni po niej. Miał taki mętlik w głowie, że myślał, że w ogóle się tu w tym roku nie pojawi. Kompletnie nie wiedział co robić. Czuł, że znowu spoczywa na nim wielka odpowiedzialność. Wiele dałby za to, żeby ona tu była i mogła mu wszystko wytłumaczyć… Wiedział jednak, że to już niemożliwe i będzie musiał sobie sam z tym wszystkim poradzić. Przez długi czas, może nawet zbyt długi, nie miał nic do stracenia, mógł robić co chciał, nie licząc się z niczyim zdaniem, nikogo nie narażając. Gdy ostatnim razem to się zmieniło, zawiódł i tego nigdy sobie nie wybaczy. Teraz musiał wziąć się w garść i postąpić jak należy. Z tym stanowczym postanowieniem pochylił się nad nagrobkiem, położył na nim kwiat i odszedł. 

________
*aut. Umberto Eco


czwartek, 9 marca 2017

15. Tęsknota

Było późne popołudnie, jednak z racji pory roku na zewnątrz panowała już ciemność, a na niebie było widać gwiazdy. Na Wieży Astronomicznej opierając się o barierkę stała młoda dziewczyna i smutnym wzrokiem wpatrywała się w niebo, jakby czegoś stamtąd oczekiwała. Jej ciemne włosy rozwiewał wiatr, tak samo jak jej szaty, których czerwone elementy zdradzały fakt, że dziewczyna jest Gryfonką. Im dłużej wpatrywała się w niebo, tym w jej oczach zaczynało się pojawiać więcej łez, ona jednak nie zwracała na to uwagi. Nie zadała sobie nawet tyle trudu żeby zetrzeć je z policzków, kiedy zaczęły ciec na dobre. Myślała o swojej mamie. Tego właśnie dnia przypadała rocznica jej śmierci. Nico była zdania, że to głupie płakać za kimś kogo nawet się nie pamięta, kogo nigdy nawet się dobrze nie poznało, jednak nie potrafiła tego powstrzymać, szczególnie w ten dzień, kiedy wprost nie mogła powstrzymać myśli o matce. Czy była taka jak wiele razy opisywała jej Nathalie, a jeśli nie to jaka, jakby wyglądało ich życie gdyby żyła, gdyby to ona wychowała Nico, czy mówiłaby do niej Nico, czy wolałaby używać jej pełnego imienia… cała lista podobnych rozważań. Nathalie dobrze się nią opiekowała, była dla Nico jak matka, jednak zawsze gdzieś w pamięci dziewczyny była postać jej prawdziwej matki. Spojrzała jeszcze raz na zdjęcie, które trzymała w ręku. Młoda kobieta z grubym brązowym warkoczem i roześmianymi orzechowymi oczami trzymała na nim maleńkie dziecko, które bujała w ramionach, najwyraźniej chcąc je uśpić. Dziecko z kępką ciemnych włosków na główce co chwilę mrużyło swoje oczka walcząc z sennością.
Nagle poczuła, że ktoś okrywa jej ramiona czymś ciepłym. Było to na tyle niespodziewane, że aż się przestraszyła i niemal upuściła fotografię. Nie słyszała, kiedy ktoś wszedł na górę i podszedł do niej tak blisko. Momentalnie odwróciła się i tożsamość osoby, która okryła ją swoją peleryną zdziwiła ją jeszcze bardziej niż jej niespodziewane pojawienie się. Przed nią stał dość wysoki chłopak, z tego co wiedziała jeden z najwyższych w jego Domu, o intensywnie niebieskich oczach, które były tak wyraziste, że z daleka zwracało się uwagę na te oczy. Wydawało się jakby mógł tymi oczami zajrzeć wgłąb czyjejś duszy. Zrzuciła z siebie pelerynę z zieloną podszewką i podała ją stojącemu za nią chłopakowi:
- Co ty tu robisz Zabini? - warknęła ciągle trzymając w wyciągniętej ręce pelerynę.
- Weź ją. - odparł Ślizgon. - Z tego co widzę stoisz tu od dłuższej chwili, na pewno nieźle zmarzłaś.
Dziewczyna spojrzała na niego uważnie, zastanawiając się dlaczego jest taki dziwnie uprzejmy.
- Daj spokój, zastanawiasz się jak wielką ujmą dla honoru Gryfonki będzie przyjęcie pomocy od złego Ślizgona? - uśmiechnął się ironicznie.
- Po prostu zastanawiam się jaki masz w tym cel, Ślizgoni raczej nie słyną z bezinteresownej pomocy.
- Może po prostu wyglądasz tak żałośnie, że wzbudzasz instynkty opiekuńcze nawet wśród tych niedobrych?
Na te słowa spojrzała na niego z powątpiewaniem i w końcu wcisnęła mu w ręce pelerynę, po czym odwróciła się z powrotem do barierki. Myślała, że da jej spokój, jednak była w błędzie:
- Tak właściwie czemu wypłakujesz sobie tutaj oczy Alder? - zapytał opierając się plecami o barierkę, a twarzą zwracając się w jej stronę.
Przez chwilę nie odpowiadała, jednak widząc, że upierdliwy chłopak cały czas czeka na odpowiedź, mruknęła:
- A znasz jakieś lepsze miejsce? Żeby w spokoju pogapić się na gwiazdy?
- W sumie to znam. - przez chwilę sprawiał wrażenie nieobecnego. - Może kiedyś cię tam zabiorę.
- Zapomnij. - prychnęła kręcąc głową.
- To co tak właściwie cię tu sprowadza? - drążył dalej.
- Wiesz jakoś nie mam ochoty rozmawiać z tobą o moich problemach.
- Gdzieś słyszałem, że czasami lepiej otworzyć się przed obcą osobą niż kimś bliskim.
- Powiedziałabym, że raczej jesteśmy dla siebie wrogami niż obcymi ludźmi. - stwierdziła patrząc na niego z powątpiewaniem.
- Może to się kiedyś zmieni…
- Wątpię. - tym słowem urwała ich rozmowę.
Przez kilka następnych minut panowała cisza, chłopak także odwrócił się w stronę horyzontu i zaczął wpatrywać się w dal.
- Dziś jest rocznica śmierci mojej mamy. - powiedziała w końcu, jednak tak cicho, że prawie jej nie usłyszał.
- Zatem to całkiem normalne, że jesteś tu i myślisz o niej. - odpowiedział Zabini, gdy dotarło do niego jej wyznanie.
- Nie rozumiesz. - pokręciła głową. - Ja jej nawet nie pamiętam.
- Myślisz, że to, że jej nie pamiętasz sprawia, że nie wolno ci opłakiwać jej śmierci? - spytał z niedowierzaniem. - Przecież to była twoja matka i nawet jeśli tego nie pamiętasz to właśnie ona dała ci życie. To całkiem normalne, że żałujesz, że nie miałaś okazji jej poznać, a przynajmniej nie wtedy, kiedy mogłaś cokolwiek zapamiętać. To jej zdjęcie trzymałaś w ręku jak tu przyszedłem?
- Tak. - i nie wiedząc czemu podała mu je. Ślizgon spojrzał na nie, po czym zwrócił wzrok na Nico:
- Podobna jesteś do niej, twarz prawie ta sama. - po czym uśmiechnął się przekornie. -  I jestem pewien, że gdybyś się uśmiechnęła okazałoby się, że masz też jej uśmiech.
- Dlaczego to robisz? - dziewczyna zamiast się uśmiechnąć zmarszczyła brwi i zabrała od niego zdjęcie. - Poważnie Zabini, dlaczego zamiast robić nie wiem co, na przykład to, czym oślizgłe gady zwykle zajmują się w wolnych chwilach, stoisz tu ze mną i sama nie wiem, próbujesz mnie pocieszać? Poprawić mi nastrój?
- Alder, już ci mówiłem. Wyglądałaś tak żałośnie, że zrobiło mi się ciebie żal. Naprawdę, nie doszukuj się w tym drugiego dna. Wy, Gryfoni często zapominacie o tym, że nie tylko wy cenicie sobie przyjaźń.
W tym momencie spojrzała na niego zdziwiona. Czy on jakimś przypadkiem nazwał ją przyjaciółką? Przecież prawie się nie znali. Nie mówiąc już o tym, że z racji ich przynależności do domów byli raczej wrogami. Zabini zauważył jej spojrzenie i parsknął śmiechem:
- Nie Alder, nie jesteś moją przyjaciółką. Może kiedyś… Ale w tej chwili po prostu miałem rzadką chwilę, w której chciałem komuś pomóc. To wszystko.
- Wiesz...w sumie… - spojrzała znowu w stronę nieba nie mogąc powiedzieć tego, co chciała powiedzieć patrząc mu w oczy. - Wiesz w sumie to… dziękuję. Nie wiem jak to zrobiłeś, ale poczułam się lepiej. - skończywszy swoją wypowiedź odwróciła się w jego stronę, jednak w miejscu, gdzie stał jeszcze przed chwilą nie było nikogo. Rozejrzała się po pomieszczeniu, ale nigdzie go nie było. Poszedł sobie, nie była nawet pewna czy słyszał jej podziękowania. W końcu stwierdziła, że może to i lepiej. Aż głupio, że powiedziała tyle o sobie Ślizgonowi. Może i nie był taki jak Parkinson i jego paczka, ale mimo wszystko nigdy nie uważała go za osobę godną zaufania. Zabini zawsze trzymał się nieco z boku, podejrzewała, że tak naprawdę mało kto miał okazję dobrze go poznać. Nico wiedziała o nim tylko tyle, że był dobry z eliksirów, prawie tak samo jak ona i że miał też całkiem dobre oceny z zielarstwa, które tak samo jak eliksiry Gryfoni mieli razem ze Ślizgonami. I to wszystko. Naprawdę nie miała pojęcia, dlaczego nagle wpadł na pomysł, żeby z nią porozmawiać w chwili jej załamania.



W tym samym czasie pewna trójka Puchonów skwapliwie pracowała przy gabinecie Filcha. Dzięki Mapie Huncwotów wiedzieli, że stary charłak patroluje akurat zupełnie inną część zamku, dzięki czemu mieli okazję zrobić mu kawał. Wspólnie doszli do wniosku, że ostatnio już dość podpadli Snapowi, więc teraz kolej na woźnego. Jedna Alohomora rzucona przez Danny’ego i zakluczone przez Filcha drzwi stanęły przed nimi otworem. Teddy cały czas kątem oka zerkał na mapę, wiedzieli, że dzięki znajomości tajnych przejść woźny może pojawić się w dosłownie każdej chwili.
- To co, malujemy mu ściany? - zaproponował Chris. - Delikatny róż, czy może zgniła zieleń?
- Ja myślę, że powinniśmy zacząć od sprawdzenia co stary Filch trzyma w biurku… - stwierdził Withers.
Obaj jego przyjaciele posłali mu oburzone spojrzenia. Nie przywykli do tego, żeby grzebać w cudzych rzeczach.
- Nie pamiętasz przypadkiem skąd bliźniacy Weasley wzięli tą mapę? - Danny zwrócił się do Teda. - Kto wie, co ten stary piernik jeszcze tu trzyma.
Lupin zamyślił się na chwilę. Jego przyjaciel z pewnością miał rację, że warto byłoby zobaczyć co znajduje się w biurku. Jednak… chociaż w sumie te rzeczy zapewne nawet nie należały do Filcha, tylko do uczniów, którym je skonfiskował… Może jednak tam zajrzeć…
- No dobra, ale szybko. - stwierdził w końcu spoglądając z niepokojem na mapę. - Wiesz, że może tu wejść praktycznie w każdej chwili.
Cała trójka podeszła do biurka i zaczęli ostrożnie przeglądać zgromadzone tam rzeczy, tak żeby nie było widać, że ktoś tam zaglądał. Teddy co chwilę zerkał na mapę. Znaleźli całe mnóstwo ulotek, broszurek kursów magii, chyba Filch cały czas próbował poprawić swoje czary. Poza tym cały zapas kociej karmy, widocznie nie ufał skrzatom na tyle, żeby karmiły jego kota. W końcu Lupin natknął się na coś interesującego…
- Czy to… - zaczął Johnson.
- Lusterka dwukierunkowe. - powiedział metamorfomag.
- Ale numer. - Withers wziął jedno z lusterek od Lupina. I już po chwili udało im się ze sobą skontaktować przez nie. - Zatrzymamy je co?
- Nie powinniśmy… - Ted miał wyrzuty sumienia.
- I tak, i tak na pewno skonfiskował je komuś. - tym razem decyzję podjął Chris. - Bierzemy je.
Teddy doszedł do wniosku, że nie ma co się kłócić, i tak został przegłosowany. A zresztą rozumowanie jego przyjaciół nie było takie złe. W końcu skoro zabrali coś co Filch zabrał komuś innemu, to raczej nie była kradzież, prawda? Schował lusterka do torby i zabrali się za odświeżenie wystroju gabinetu woźnego.

poniedziałek, 2 maja 2016

14. Hogsmeade


Z okazji urodzin Victoire, no i rocznicy Bitwy o Hogwart postanowiłam, że w końcu czas umieścić tu ten rozdział. Pisał się długo ( i naprawdę w różnych okolicznościach), ale sam w sobie jest długi, chyba najdłuższy jaki napisałam. Także miłego czytania ;)
Ola – Jak zwykle dzięki za komentarz, mam nadzieję, że jeszcze tu wchodzisz i zobaczysz ten długaśny (jak na mnie) rozdział.



W sobotni poranek Victoire obudziła się w świetnym nastroju. Tego dnia było wyjście do Hogsmeade, a pogoda panująca za oknem była dokładnie taka, jaką lubiła, a przynajmniej jaką lubiła podczas zimy. Zdecydowanie wolała cieplejsze temperatury. Ale nie ma co gardzić – na czystym niebie jasno świeciło ostre, zimowe słońce, a śnieg wciąż błyszczał na błoniach. Pomyślała, że może uda się w drodze powrotnej zorganizować jakąś bitwę na śnieżki. Rozejrzała się po dormitorium. Jej współlokatorki jeszcze spały. Nico jak zwykle zwaliła kołdrę pod łóżko, tej to zawsze było gorąco. Z kolei Sarah spała otulona po czubek głowy nie tylko kołdrą, ale także grubym kocem. Ciekawe która godzina. Starając się być jak najciszej, żeby nikogo nie obudzić Weasley sięgnęła do szuflady w szafce obok łóżka. Stamtąd wyjęła stary zegarek taty, który dostał na siedemnaste urodziny od rodziców. Przekazał go jej, gdy po raz pierwszy jechała do Hogwartu, żeby przypominał jej o rodzicach i domu, jak sam z uśmiechem powiedział. Często go nosiła, chociaż z czasem zmieniło się nieco jego główne przeznaczenie. Na początku faktycznie, kiedy trudno było jej się przyzwyczaić do tego, że jest tyle poza domem, dodawał jej otuchy. Obecnie jednak jego główną funkcją była ta pierwotna, czyli po prostu wskazywanie godziny.
Było trochę przed ósmą. Za chwilę pewnie wszyscy zaczną budzić się i szykować na śniadanie. Wstała i na palcach podeszła do szafy, skąd wyjęła swoje ubrania i poszła do łazienki się ubrać. Przynajmniej później uniknie kolejki.
Kiedy wyszła, w dormitorium nadal panował sen, dlatego postanowiła zejść już do Pokoju Wspólnego. Może znajdzie tam kogoś, kto tak samo jak ona już nie śpi. Wcale się nie zdziwiła, gdy okazało się, że osobą która także już nie śpi jest jej siostra. Ich mama również lubiła wcześnie wstawać, wówczas najczęściej „przypadkiem” budziła też całą resztę rodziny.
Dominique siedziała wtulona w róg kanapy i czytała książkę. Była na niej tak bardzo skupiona, że nawet nie usłyszała wejścia siostry.
- Cześć Minnie. - starsza siostra użyła przezwiska siostry z czasów dzieciństwa, którego ta szczerze nie znosiła.
- Hej Vic. - odparła tamta i zdjęła nogi z kanapy, by zrobić miejsce dla Victoire. - Też nie możesz spać?
- Obudziłam się skoro świt i już nie chciało mi się spać, a Ty? Z tego co widzę dłużej tu siedzisz.
- Nie aż tak. Kwestia kwadransa.
- Co czytasz? - blondynka spojrzała zaciekawiona na książkę rudej. Było to „Zielarstwo dla opornych”. - No tak, mogłam się domyślić.
- No co? Jak tak dalej pójdzie to martwię się, że obleję u wujka Neville'a. Trochę głupio, nie sądzisz?
- Spokojnie, akurat on jest bardzo wyrozumiały, mało kto u niego nie zdaje.
- No właśnie...wyobrażasz sobie? Rodzice chyba by mnie z domu wyrzucili.
- Coś ty. - roześmiała się Victoire i potargała młodszą siostrę po włosach, na co ta zareagowała z piskiem i rzuciła się do jej włosów. Tak wywiązała się mała bójka.
- Idziesz dziś do Hogsmeade?- zapytała Dominique, kiedy się już uspokoiły.
- Tak, umówiłyśmy się z Nico, że pójdziemy do Magicznych Dowcipów. Dawno tam nie byłam.
- Czyżbyś stęskniła się za wujkiem Georgem?- zażartowała młodsza siostra.
- Jak byliśmy w ich sklepie na Pokątnej, to wujek Ron opowiadał o jakimś nowym pomyśle i jestem ciekawa, czy go zrealizowali.
- Mogę iść z wami?
- Jasne, że tak, nie musisz pytać. A twoi znajomi nie idą?
Dominique przewróciła oczami:
- Nie mogę raz na jakiś czas spędzić dnia z siostrą?
- Bardzo mi miło i w ogóle, po prostu wiesz zwykle wolisz chodzić swoimi drogami.
- Andy ma szlaban z Filchem, a z Marco się pokłóciłam.
- Poważnie? Heeej, na pewno się pogodzicie.- Vicki przytuliła młodszą siostrę. - A tak w ogóle to o co poszło?
- O quidditcha.
- Co? - Victoire naprawdę się zdziwiła.
- No bo on kibicuje Osom z Wimbourne. No i wczoraj grali ze Strzałami z Appleby, no i jakoś tak wyszło...
Starsza Weasley niemal parsknęła śmiechem. - Też sobie powód znaleźliście...Na pewno niedługo się pogodzicie. Ale pamiętaj jakby co zawsze możesz na mnie liczyć.
- Za dużo nie pomogłaś. - mruknęła jej siostra.
W tym momencie w Pokoju Wspólnym pojawił się przedmiot ich rozmowy, czyli dwaj najlepsi przyjaciele Dominique – Andrew O'Brian oraz Marco Rossi.
Cechą charakterystyczną Andy'ego był ciągły uśmiech na twarzy, ukazujący nieco krzywe zęby. Domi od pewnego czasu próbowała namówić go na wizytę u rodziców ciotki Hemiony, ale jak dotąd bezskutecznie. Poza tym chłopak mógł uchodzić za jednego z Weasleyów – rude włosy, masa piegów, a do tego wiecznie zaciekawione brązowe oczy.
Marco pochodził z Włoch, o czym świadczył choćby jego wyraźny włoski akcent. Miał kruczoczarne włosy i czarne oczy, chyba jeszcze ciemniejsze niż Nico. Zwykle też uśmiechnięty, pogodny i nie robiący problemów z byle czego, dlatego Vicki bardzo się zdziwiła, gdy wszedł do salonu Gryfonów z poważną, wręcz nieco obrażoną miną i próbował udawać, że nie widzi swojej przyjaciółki. Dominique tak samo starała się go ignorować. Cała ta scena wydała się starszej Weasley całkiem zabawna.
- Hej O'Brian! Za co dostałeś ten szlaban? - zawołała do Andy'ego.
- Powiedzmy, że pewnych rzeczy się nie mówi, gdy nie jesteśmy pewni, czy nauczyciel jest w sali. - chłopak podszedł do nich. - A tak w ogóle to cześć dziewczyny.
- Cześć. - odparły w tym samym momencie, po czym się roześmiały.
- To kogo tak obraziłeś? - dopytała Victoire.
- Flitwicka. No chyba miałem prawo go nie zauważyć, nie?
Nawet Marco, który także do nich podszedł jednak nadal nie zwracał uwagi na młodszą Weasley, parsknął śmiechem.
- Mimo wszystko mam wrażenie, że takie coś to tylko tobie mogło się przydarzyć. - rzekł.
- Przypomina mi to historie wujka George'a o wybrykach jego i Freda.- stwierdziła Victoire. - Tylko, że oni chyba pomylili Snape'a ze ścianą w lochach. No wiecie ciemno było i wtopił się w tło.
- A tak słynni bliźniacy. - Andy podrapał się po głowie. - Ci to dopiero potrafili robić kawały. Póki co chyba nikt ich nie przebił.
Coraz więcej osób schodziło do Pokoju Wspólnego i czekało tam na guzdrających się przyjaciół lub szło od razu do Wielkiej Sali. Victoire zerknęła na zegarek:
- Wiecie co, chyba muszę iść obudzić Alder bo znowu zaśpi na śniadanie. Widzimy się na śniadaniu?
- Okej.- potaknęła jej siostra i razem z chłopakami skierowała się ku wyjściu z Pokoju Wspólnego. Oczywiście ona i Rossi nadal się ignorowali, jednak O'Brian mówił za ich oboje.

- Nico wstawaj! Tym razem nie spakuję ci kanapek na wynos!
- Idź sobie...- Alder przewróciła się na drugi bok i jeszcze bardziej wtuliła się w poduszkę. - Jak byś spędziła cały wieczór ze Snapem to też byś miała wszystkiego dość...
- Tak, tak, doskonale cię rozumiem i nie masz nawet pojęcia jak bardzo ci współczuję, ale rusz w końcu cztery litery i chodź na śniadanie.
W końcu dotarły do Wielkiej Sali o takiej porze, o której część uczniów była po śniadaniu i raczej wychodzili stamtąd niż tam wchodzili. Stół Gryfonów powoli pustoszał, jednak na jednym końcu czekała na nie Dominique z dwoma talerzami zapełnionymi tostami i jajecznicą.
- Tak myślałam, że się spóźnicie.
- Zupełnie nie rozumiem dlaczego nawet w weekendy musimy tak wcześnie wstawać. - marudziła Nico.
- Nie musisz przecież. - odparła Victoire. - Nie musisz przecież jeść śniadania, zresztą zawsze możesz poprosić skrzaty o jakąś przekąskę. Z tego co wiem to zawsze chętnie pomogą.
- Dobraa, zajmij się lepiej swoim talerzem. - ucięła Alder biorąc się za tosta. - A w ogóle to dzięki Dom.
Po śniadaniu poszły tylko do dormitoriów po kilka drobiazgów i udały się do Hogsmeade. Tak jak planowała Victoire, odwiedziły Magiczne Dowcipy Weasleyów. Była to filia placówki na Pokątnej, a znajdowała się w miejscu dawnego Sklepu Zonka, którego po wojnie właściciel już nie otworzył, a kilka lat później sprzedał lokal Weasleyom. Tam zachwycały się nowym wynalazkiem braci Weasleyów – Wizphonem. Był to przedmiot wzorowany na mugolskich telefonach komórkowych.
- Pomysł podsunął nam Harry. - tłumaczył im z ożywieniem George, który znalazł chwilę żeby zaprosić je na herbatę na zapleczu. - Jak wiecie uczniowie, nawet ci pochodzący z rodzin mugolskich nie używają w Hogwarcie telefonów komórkowych, a to dlatego, że na terenie szkoły żadne mugolskie urządzenia elektroniczne nie działają. Oczywiście jest to spowodowane zabezpieczeniami Hogwartu przed mugolami, jednak w dobie, w której mugole kontaktują się między sobą niemal cały czas to trochę niesprawiedliwe, żeby czarodzieje nie mogli sobie pozwolić na ten komfort i ciągle polegali na sowach. Dlatego właśnie postanowiliśmy dowiedzieć się, czy dałoby się coś zrobić w tej sprawie. Po wielu mniej lub bardziej udanych eksperymentach udało nam się zastąpić mugolską elektryczność magią i śmiało można powiedzieć, że w wielu punktach nasz produkt jest lepszy od pierwowzoru. Nie trzeba ich ładować, raz na jakiś czas tylko trzeba przyjść do naszej siedziby, żeby powtórzyć zaklęcie na nie rzucone, nie potrzebują także czegoś takiego jak zasięg, żeby móc się przez nie kontaktować, no i zero płatności za połączenia i przesyłanie wiadomości. Jak już kupisz Wizphone'a to cała reszta jest za free. Zasadniczym minusem jest fakt, że są pozbawione wielu funkcji swoich mugolskich odpowiedników. Obstawiamy, że na początku naszym wynalazkiem będą zainteresowani szczególnie uczniowie, zwłaszcza ci z mugolskich rodzin, ale mamy nadzieję, że później i resztę czarodziejów zainteresuje ten sposób szybkiego kontaktowania się.
- Genialne.- Victoire od samego początku była bardzo zainteresowana tym pomysłem. Po dziadku odziedziczyła ciekawość co do działania mugolskich przedmiotów. - Ale wydaje mi się, że ten minus, o którym mówiłeś wujku w przypadku czarodziejów jest niemal plusem. To urządzenie na pewno będzie dla nich prostsze w obsłudze i szybciej się nauczą z niego korzyściach, później możecie robić po prostu nowe wersje z większą ilością funkcji.
- Nie zastanawiałaś się może co chcesz robić po Hogwarcie? - zapytał George. - Coś mi się wydaje, że przydałabyś się nam tutaj.
- Coś ty wujku. -jego bratanica nieco się zarumieniła. - Tak tylko pomyślałam.
- I to jest doskonały pomysł. A wy dziewczyny co myślicie? - zwrócił się do Nico i Domi.
- Myślę, że może jak ktoś mi powie co znaczy telefon kontaktowy i elektryczność to dowiem się o czym mówicie. - odparła Alder.
- Komórkowy. - odruchowo poprawiła ją Victoire. - Później ci wyjaśnię.
- Chyba wiem już co chcę na urodziny. - zaśmiała się młodsza Weasley.- Coś mi się wydaje, że już całkiem niedługo każdy czarodziej będzie chciał mieć coś takiego.
Posiedzieli jeszcze chwilę, pijąc herbatę, co do której Vicki miała pewne wątpliwości, znając dowcipną naturę wujka, jednak okazała się bardzo smaczna. Wkrótce przyszedł czas się pożegnać, George musiał wracać do pracy, a dziewczyny miały jeszcze kilka miejsc do odwiedzenia.
Następnie poszły do Miodowego Królestwa, gdzie Dominique kupiła cały zapas czekoladowych żab. Dziewczyna od zawsze miała słabość do czekolady.
Właśnie przechodziły obok Wrzeszczącej Chaty, kiedy zza pleców usłyszały nieprzyjemny głos:
- No proszę Alder, Weasley oraz Weasley. - Vincent Parkinson, a zaraz za nim jego banda. Każdy z nich raczej nie należał do najszczuplejszych, taka czwórka tępych osiłków. Można powiedzieć, że byli godnymi następcami Malfoya i jego świty, a zresztą część z nich była nawet spokrewniona z nimi. - Tych Weasleyów robi się stanowczo za dużo w tej uroczej szkole.
W odpowiedzi jego kumple zanieśli się śmiechem, jakby powiedział bardzo śmieszny żart.
- Daj spokój Parkinson. - odparła spokojnie Victoire. - Nudzi ci się? Jeśli tak to może mógłbyś zająć się czymś pożytecznym? Hmm...chociażby nauką z eliksirów. Coś mi się wydaje, że niedługo nawet Snape przejrzy na oczy i przestanie ci pobłażać.
- Ty... - chłopak zmrużył swoje bardziej szare niż zielone oczy.
- Co chcesz powiedzieć? Szlamo? Dobrze wiesz, że nią nie jestem. Zdrajca krwi? Dobrze wiesz, że w uszach mojej rodziny to raczej komplement niż obelga.
- Poza tym nie czujesz, że jesteś trochę osamotniony w swoich poglądach? - dodała Nico. - Weasleyowie od czasów drugiej wojny czarodziejów są znani i szanowani w całym czarodziejskim świecie. Nie mówiąc o tym, że mają w swojej rodzinie samego Harry'ego Pottera. Kim w porównaniu do nich jesteś ty?
Twarz Ślizgona nabrała tak czerwonej barwy, że mogłaby spokojnie wtopić się w godło Gryfonów. Jego goryle także mieli wybitnie głupie miny, jakby zupełnie nie rozumieli o co chodzi. W sumie to takie miny gościły na ich twarzach dość często. W końcu oczywiście, a jakżeby inaczej, cała czwórka chłopaków wyciągnęła różdżki.
- No tak, zachowanie takie typowe dla Ślizgonów. - szydziła dalej Alder. - Z różdżkami i przewagą liczebną na trzy bezbronne dziewczyny.
- Nie takie znowu bezbronne.- mruknęła Victoire i jakby od niechcenia wyciągnęła swoją różdżkę, jednocześnie drugą ręką chowając siostrę za siebie.
- Jakie to gryfońskie chować się za plecami starszej siostry. - skomentował Parkinson. - Czyżby mała Weasley była tchórzem?
- Wcale nie! - Dominique odezwała się po raz pierwszy. Ze złością wyjęła różdżkę i błyskawicznie rzuciła w stronę starszego chłopaka zaklęcie, które jednak nie trafiło w cel, a w jednego z jego przybocznych, którego skóra momentalnie zrobiła się zielona.
- Aleś ty groźna. - zaśmiał się Vincent i rzucił zaklęcie. Wówczas Victoire popchnęła siostrę na ziemię, a Nico w międzyczasie wymierzyła kolejną klątwę. Ta trafiła w cel. Nos Parkinsona zaczął się wydłużać jak u Pinokia. Teraz do akcji weszli jego kumple. Zaklęcia śmigały to w jedną, to w drugą stronę. Jeden z Domu Węża miał uszy słonia, kolejny zmagał się z wyskakującymi mu na ciele bąblami, trzeciego atakował rój pszczół, a czwarty już dawno zniknął w pobliskich zaroślach. Parkinson poza długim nosem oberwał jeszcze zaklęciem na porost włosów, przez co był cały w nie zaplątany. Dziewczynom także nie udało się uniknąć wszystkich klątw. Nico, trafiona zaklęciem żądlącym, była cała zapuchnięta. Dominique pluła żabami, zaś Victoire, w porywie złości za uszkodzenie młodszej siostry, próbowała iście po mugolsku rzucić się na Vincenta, jednak ten w ostatniej chwili się odsunął i dziewczyna przeleciała przez ogrodzenie wokół Wrzeszczącej Chaty, po czym wylądowała na śniegu z głośnym hukiem.
- Nie wiedziałem, że na mnie lecisz Weasley.- zaśmiał się szyderczo Parkinson.- W sumie gdyby nie twoje...
- A ja sądziłem, że atakowanie dziewczyn, na dodatek młodszych dziewczyn jest czymś czego nie robią nawet Ślizgoni. - w tym momencie przerwał mu Teddy Lupin, który niezauważony podszedł do nich od strony Wrzeszczącej Chaty.- Widocznie miałem o was zbyt dobre zdanie.
- Nie wtrącaj się Lupin, to nie twoja sprawa. - warknął Ślizgon.
- Owszem, moja. - odparł Puchon.- Wiesz dom Borsuka i ta cała gadka o uczciwości, lojalności, pomocy i takie tam. To jak Parkinson zabierzesz kolegów i pójdziesz stąd, czy ci pomóc?
- A co mi może zrobić taki Puchonik jak ty? - szydził Ślizgon.- Wszyscy wiedzą, że Pucholandii są sami nieudacznicy, których żaden inny dom nie chciał.
- Szczerze to akurat rzeczą, o której wszyscy wiedzą, to fakt, że największymi przygłupami Hogwartu są Ślizgoni. - wtrąciła Victoire, próbując podnieść się z ziemi. - Wystarczy spojrzeć na waszą grupkę.
- Ty...
- Co, znowu ci słów zabrakło? Polecam zajrzeć do słownika mugoli, oni mają całą listę ciekawych określeń. A zapomniałam, przecież nie wiesz czym jest słownik.
- Dobra Parkinson daj sobie spokój i odejdź. - Teddy starał się brzmieć spokojnie, jednak ostatnia wypowiedź Weasley sprawiła, że trudno było mu powstrzymywać się od śmiechu. - Chyba nie chcesz kłopotów?
- Kłopoty to ty zaraz będziesz miał! - Vincent uniósł różdżkę i wycelował w Teda.
- Właściwie to wszyscy już macie kłopoty. - rozległ się chłodny głos za jego plecami. - Nie wiecie, że pojedynki są surowo zabronione?
Ani Parkinson, ani jego świta nie wyglądali na zbytnio przejętych widokiem opiekuna swojego domu. Uznali, że jak zwykle im się upiecze i przy okazji pośmieją się jeszcze z Gryfonów, którym zapewne się oberwie. Właściwie to cieszyli się, że nie była to McGonagall lub Holmes.
- Ale panie profesorze oni...- zaczęła tłumaczyć Victoire.
- Panno Weasley, może pani sobie darować tłumaczenia. - przerwał jej Snape. -Nie muszę ich słuchać, żeby wiedzieć co się stało. Minus dwadzieścia punktów za każdego z was i szlaban w najbliższy piątek.
Ślizgoni nie mogli powstrzymać uśmieszków na widok min Gryfonek i Puchona.
- To nie fair panie profesorze, to oni zaczęli. - teraz próbowała wytłumaczyć całą sytuację Nico. - My właśnie wracałyśmy do Hogwartu, kiedy oni nas zaczepili, a Teddy chciał tylko nam pomóc.
Snape spojrzał na nią z namysłem, po czym machnął ręką, dając jej znak żeby skończyła mówić i uściślił swoją poprzednią wypowiedź:
- Parkinson, Flint, Higgs i Merwyn was też się to tyczy. - potem rzucił na nich kilka zaklęć, które cofnęły wszystkie skutki ich uroków. Panie Lupin niech pan pomoże wstać pannie Weasley i odprowadzi ją do Skrzydła Szpitalnego. Widać zamiłowanie Weasleyów do mugoli przenosi się już na ich metody pojedynkowania się. Radziłbym jednak używać tych czarodziejskich, są skuteczniejsze. Oczywiście w razie potrzeby, a nie w trakcie głupiej sprzeczki między domami. - i odszedł powiewając swoimi wiecznie czarnymi szatami.

- Co to właśnie było? - wyraziła swoje zdziwienie Dominique, kiedy Ślizgoni sobie poszli. - Snape odejmujący punkty swojemu domowi? Tego chyba jeszcze nie było.
- Wątpię, czy jest dużo osób, które mogą się szczycić tym, że widziały taką sytuację. - odparła Victoire wspierając się na Teddym, który właśnie pomógł jej wstać. - Cholera, chyba skręciłam kostkę.
- Czekaj mam lepszy pomysł. - stwierdził Teddy po przejściu kilku kroków i wziął ją na ręce.
- Co ty robisz? Postaw mnie na ziemię. - Weasley wolała iść o własnych siłach.- Nie będziesz mnie niósł aż do Hogwartu, za ciężka jestem.
- Nie przesadzaj Weasley, jesteś leciutka jak piórko. - zaśmiał się Puchon. - Zresztą tak szybciej dotrzemy do Skrzydła Szpitalnego.
- Wiesz Vicki, z jednym Snape miał rację. - stwierdziła Nico. - Następnym razem nie rzucaj się na nikogo z pięściami okej?
- Ee tam, mimo wszystko warto było. Chociażby dla jego zszokowanej miny, że próbowałam go uderzyć.
W Skrzydle Szpitalnym faktycznie okazało się, że Victoire ma skręconą kostkę. Pani Pomfrey wyleczyła ją w kilka minut.
- Nie rozumiem czemu profesor Snape nie mógł jej naprawić, skoro wszystkich wyleczył.- stwierdziła Gryfonka.
- Prawdę mówiąc to o ile profesor Snape bardzo dobrze sobie radzi przy cofaniu klątw i uroków to z leczeniem wszelkich urazów jest nieco gorzej. - wyjaśniła pani Pomfrey. - No, już zrobione, wszystko w porządku, tylko proszę do jutra oszczędzać nogę.
- Oczywiście, dziękuję. - odpowiedziała dziewczyna i wyszła ze Skrzydła Szpitalnego już o własnych nogach.




czwartek, 15 października 2015

13. Ślady na śniegu

 To była wyjątkowo mroźna noc, a śnieg, będący pozostałością po śnieżycy z poprzedniego dnia, ciągle zalegał na błoniach. Jednak w Zakazanym Lesie biały puch, przez liczne, oszronione gałęzie, miał małe szanse na przedostanie się do ziemi. W całym lesie panowała przenikliwa cisza, jakby czas się zatrzymał. Co jakiś czas tylko rozlegało się pohukiwanie jakiejś zagubionej sowy. Nagle w ten spokój i harmonię jakie tam panowały wdarło się uczucie na kształt niepokoju, jakby coś za chwilę miało się stać. I faktycznie po chwili coś wyłoniło się z ciemności. Było to całkiem duże, jednak poruszało się bezszelestnie, błysnęły tylko niebieskie oczy i stwór pognał dalej, przemierzając las w sposób wskazujący na to, że zna go bardzo dobrze i jakby nie przeszkadzało mu ani przenikliwe zimno, ani wszystko ogarniające ciemności. Właściwie mogłoby się wydawać że ta samotna wędrówka sprawia mu wiele radości. Wtem rozległ się łoskot, a zaraz po nim przeraźliwy pisk, przypominający odgłos wydawany przez rannego psa. Biedne stworzenie przebiegając przez zamarznięty strumyk, poślizgnęło się i mocno uderzyło w rosnące tuż obok drzewo. Wstało dopiero po chwili i nieco kulejąc na przednią łapę zaczęło kierować się w stronę powrotną. W końcu dotarło na skraj lasu, gdzie księżyc w pełni jasno oświetlał błonia Hogwartu. Stamtąd już nie miało daleko, ruszyło więc przez śnieg, zostawiając za sobą ślady łap.



- Lupi, nie sądzisz, że czas najwyższy wstawać?- Withers od dłuższej chwili potrząsał swoim przyjacielem, chcąc go obudzić.
- Mam lepszy pomysł.- stwierdził w końcu Johnson.- Aquamenti!
Skutek był natychmiastowy. Teddy z wrzaskiem poderwał się z łóżka.
- Porąbało was już do reszty?
- Chyba ciebie.- mruknął bez cienia skruchy sprawca wrzasku.- Właśnie wróciliśmy ze śniadania a ty nadal kimasz. Chcieliśmy tak tylko ci przypomnieć, że dziś jest środa. A pamiętasz może jeszcze jaką masz pierwszą lekcję w środę?
- A jak dobrze wiesz my już mamy całotygodniowy szlaban u naszego kochanego profesora...- dodał Danny.- Chciałbyś do nas dołączyć?
- Na skarpety Merlina, czemu nie obudziliście mnie wcześniej?- Lupin czym prędzej pognał się ogarnąć.

Ostatecznie i tak, i tak na eliksirach znalazł się o pięć minut za późno. Wszedł do sali i napotkawszy niezbyt przyjazne spojrzenie nauczyciela, spróbował przeprosić za swoje spóźnienie, jednak w odpowiedzi na to otrzymał tylko kolejne nieprzyjemne spojrzenie, piętnaście punktów od Hufflepuffu i kiwnięcie głową, że ma przestać zakłócać lekcję i w końcu zająć się swoim kociołkiem. Akurat zajmowali się tworzeniem Eliksiru Wiggenowego. Nieco jeszcze zaspanym wzrokiem przeczytał instrukcje i uważając by nie nadwyrężyć ręki, zabrał się do działania. Trochę tego, trochę tego...zamieszać...jeszcze tego...Nie mógł tylko zrozumieć czemu po dwóch godzinach pracy i dodaniu wszystkich składników, eliksir zamiast być zielony stał się nagle przezroczysty.
- Lupin możesz wytłumaczyć mi co to jest? Bo na Eliksir Wiggenowy mi to nie wygląda.- rozległ się za nim złowrogi jak zwykle głos nauczyciela.
- Yyy...
- No umiejętności wysławiania się po matce to ty raczej nie odziedziczyłeś! Za to mam wrażenie, że masz coś z ojca...- Snape spojrzał na niego badawczo, po czym wyjął różdżkę i cały eliksir z kociołka wyparował.- Kolejne minus piętnaście punktów. Możesz już iść Lupin.
- Ale...- mordercze spojrzenie profesora zatrzymało go w pół słowa.- Do widzenia panie profesorze.

- Cześć!- wychodząc z sali wpadł na zupełnie niespodziewaną w tym miejscu i o tej porze osobę.
- Co ty tu robisz Weasley?
- Czekam na ciebie.- dziewczyna wyjęła z torby paczuszkę i mu podała.- Widziałam, że nie było cię na śniadaniu, a że na pewno Johnson i Withers o tym nie pomyśleli, to doszłam do wniosku, że przyda ci się coś do zjedzenia między lekcjami.
- Ranyy...dzięki.- chłopaka zamurowało.
- Chyba jednak mam coś z babci.- zaśmiała się nieco zażenowana Victoire.
- Twoja babcia jest super.- głodny Teddy zaraz zabrał się za jedzenie.- A tak właściwie czemu nie jesteś na lekcjach?
- Okienko. Za pół godziny mam zaklęcia. A ty co masz następne?
- Transmutację. Ale jeszcze jakaś godzina, Snape wywalił mnie z lekcji...To ja cię odprowadzę.- właśnie chciał ugryźć kanapkę, gdy Gryfonka złapała go za nadgarstek.
- Co ci się stało?- podciągnęła rękaw nieco dalej, ukazując posiniaczoną rękę aż po łokieć.
- Nic poważnego, mały wypadek.- chłopak wyrwał jej swoją rękę nieco zbyt gwałtownie i próbował zamaskować to uśmiechem.
- Jesteś pewien?- dziewczyna obdarzyła go poważnym spojrzeniem, jakby niezbyt mu uwierzyła.- Może powinieneś pójść z tym do Pomfrey?
- Coś ty, to tylko siniaki. Chodź lepiej bo jeszcze się spóźnisz na te zaklęcia i będzie na mnie.


Nieco później Nico zmierzała na szlaban do tegoż sympatycznego profesora, z którym Teddy miał rano lekcję. W sumie to nie było aż tak źle, bo gdy jej „koledzy” szorowali najbardziej zabrudzone kociołki, jakie znalazł Snape, a podejrzewała, że naprawdę się z tym postarał, ona przepisywała jakieś stare notatki odnośnie eliksirów.
Tym razem nie było inaczej, usiadła w ławce i zabrała się za pisanie. Mogłoby się to wydawać nudną i żmudną pracą, jednak lubiła eliksiry i z pewną ciekawością czytała te papiery. W tym samym czasie Johnson i Withers w drugim końcu pomieszczenia męczyli się z kociołkami, a Snape zabrał się za ważenie jakiegoś eliksiru. Alder kątem oka próbowała wychwycić co to za eliksir, ale nie udało jej się. A była bardzo ciekawa, sama myślała o tym, żeby w przyszłości zajmować się eliksirami. Bardzo lubiła ten przedmiot, chociaż oczywiście jeszcze lepiej by było, gdyby nauczał go inny profesor albo po prostu obecny nagle zrobił się milszy. Co rzecz jasna było tak samo prawdopodobne jak to, że Armaty z Chudley wygrają Ligę Quidditcha.
- Alder weź się do pracy lepiej, zamiast wodzić wokół nieprzytomnym wzrokiem.- Snape oderwał ją od rozmyślań.- Muszę iść na zaplecze po pewien składnik, ktoś w tym czasie musi cały czas mieszać eliksir w ruchu przeciwnym do wskazówek zegara, dasz radę Adler czy przerasta to twoje umiejętności?
Nic nie mówiąc podeszła do kociołka i zaczęła mieszać, w miarę mieszania wywar zmieniał kolor z czerwonego na złoty. Skoncentrowała na tym całą swoją uwagę, nie mogłaby sobie wyobrazić co by się stało gdyby to zepsuła. Chyba szlaban do końca życia.
- Alder chyba przeceniłem twoje kompetencje.- wielu uczniów zastanawiało się jakim cudem opiekun Slytherinu potrafi poruszać się tak cicho. Pokazał jej włos.- Prawie wpadł do kociołka, złapałem go w ostatniej chwili.
- Prze...
- Wracaj do swojej pracy Alder, nie potrzebuję tu już twojej pomocy, mam wszystkie składniki.
- Dobrze panie profesorze.

Reszta szlabanu upłynęła zwyczajnie. Raz tylko od papierów oderwał ją łoskot spadającego kociołka, co kosztowało Hufflepuff kolejne dziesięć punktów. W końcu szlaban się skończył i mogli iść do swoich dormitoriów. Ostatnie co zobaczyła zanim zamknęła za sobą drzwi to zmiana barwy eliksiru ważonego przez Snape'a na zieloną.

_________________

Po długim czasie jest :)