czwartek, 15 października 2015

13. Ślady na śniegu

 To była wyjątkowo mroźna noc, a śnieg, będący pozostałością po śnieżycy z poprzedniego dnia, ciągle zalegał na błoniach. Jednak w Zakazanym Lesie biały puch, przez liczne, oszronione gałęzie, miał małe szanse na przedostanie się do ziemi. W całym lesie panowała przenikliwa cisza, jakby czas się zatrzymał. Co jakiś czas tylko rozlegało się pohukiwanie jakiejś zagubionej sowy. Nagle w ten spokój i harmonię jakie tam panowały wdarło się uczucie na kształt niepokoju, jakby coś za chwilę miało się stać. I faktycznie po chwili coś wyłoniło się z ciemności. Było to całkiem duże, jednak poruszało się bezszelestnie, błysnęły tylko niebieskie oczy i stwór pognał dalej, przemierzając las w sposób wskazujący na to, że zna go bardzo dobrze i jakby nie przeszkadzało mu ani przenikliwe zimno, ani wszystko ogarniające ciemności. Właściwie mogłoby się wydawać że ta samotna wędrówka sprawia mu wiele radości. Wtem rozległ się łoskot, a zaraz po nim przeraźliwy pisk, przypominający odgłos wydawany przez rannego psa. Biedne stworzenie przebiegając przez zamarznięty strumyk, poślizgnęło się i mocno uderzyło w rosnące tuż obok drzewo. Wstało dopiero po chwili i nieco kulejąc na przednią łapę zaczęło kierować się w stronę powrotną. W końcu dotarło na skraj lasu, gdzie księżyc w pełni jasno oświetlał błonia Hogwartu. Stamtąd już nie miało daleko, ruszyło więc przez śnieg, zostawiając za sobą ślady łap.



- Lupi, nie sądzisz, że czas najwyższy wstawać?- Withers od dłuższej chwili potrząsał swoim przyjacielem, chcąc go obudzić.
- Mam lepszy pomysł.- stwierdził w końcu Johnson.- Aquamenti!
Skutek był natychmiastowy. Teddy z wrzaskiem poderwał się z łóżka.
- Porąbało was już do reszty?
- Chyba ciebie.- mruknął bez cienia skruchy sprawca wrzasku.- Właśnie wróciliśmy ze śniadania a ty nadal kimasz. Chcieliśmy tak tylko ci przypomnieć, że dziś jest środa. A pamiętasz może jeszcze jaką masz pierwszą lekcję w środę?
- A jak dobrze wiesz my już mamy całotygodniowy szlaban u naszego kochanego profesora...- dodał Danny.- Chciałbyś do nas dołączyć?
- Na skarpety Merlina, czemu nie obudziliście mnie wcześniej?- Lupin czym prędzej pognał się ogarnąć.

Ostatecznie i tak, i tak na eliksirach znalazł się o pięć minut za późno. Wszedł do sali i napotkawszy niezbyt przyjazne spojrzenie nauczyciela, spróbował przeprosić za swoje spóźnienie, jednak w odpowiedzi na to otrzymał tylko kolejne nieprzyjemne spojrzenie, piętnaście punktów od Hufflepuffu i kiwnięcie głową, że ma przestać zakłócać lekcję i w końcu zająć się swoim kociołkiem. Akurat zajmowali się tworzeniem Eliksiru Wiggenowego. Nieco jeszcze zaspanym wzrokiem przeczytał instrukcje i uważając by nie nadwyrężyć ręki, zabrał się do działania. Trochę tego, trochę tego...zamieszać...jeszcze tego...Nie mógł tylko zrozumieć czemu po dwóch godzinach pracy i dodaniu wszystkich składników, eliksir zamiast być zielony stał się nagle przezroczysty.
- Lupin możesz wytłumaczyć mi co to jest? Bo na Eliksir Wiggenowy mi to nie wygląda.- rozległ się za nim złowrogi jak zwykle głos nauczyciela.
- Yyy...
- No umiejętności wysławiania się po matce to ty raczej nie odziedziczyłeś! Za to mam wrażenie, że masz coś z ojca...- Snape spojrzał na niego badawczo, po czym wyjął różdżkę i cały eliksir z kociołka wyparował.- Kolejne minus piętnaście punktów. Możesz już iść Lupin.
- Ale...- mordercze spojrzenie profesora zatrzymało go w pół słowa.- Do widzenia panie profesorze.

- Cześć!- wychodząc z sali wpadł na zupełnie niespodziewaną w tym miejscu i o tej porze osobę.
- Co ty tu robisz Weasley?
- Czekam na ciebie.- dziewczyna wyjęła z torby paczuszkę i mu podała.- Widziałam, że nie było cię na śniadaniu, a że na pewno Johnson i Withers o tym nie pomyśleli, to doszłam do wniosku, że przyda ci się coś do zjedzenia między lekcjami.
- Ranyy...dzięki.- chłopaka zamurowało.
- Chyba jednak mam coś z babci.- zaśmiała się nieco zażenowana Victoire.
- Twoja babcia jest super.- głodny Teddy zaraz zabrał się za jedzenie.- A tak właściwie czemu nie jesteś na lekcjach?
- Okienko. Za pół godziny mam zaklęcia. A ty co masz następne?
- Transmutację. Ale jeszcze jakaś godzina, Snape wywalił mnie z lekcji...To ja cię odprowadzę.- właśnie chciał ugryźć kanapkę, gdy Gryfonka złapała go za nadgarstek.
- Co ci się stało?- podciągnęła rękaw nieco dalej, ukazując posiniaczoną rękę aż po łokieć.
- Nic poważnego, mały wypadek.- chłopak wyrwał jej swoją rękę nieco zbyt gwałtownie i próbował zamaskować to uśmiechem.
- Jesteś pewien?- dziewczyna obdarzyła go poważnym spojrzeniem, jakby niezbyt mu uwierzyła.- Może powinieneś pójść z tym do Pomfrey?
- Coś ty, to tylko siniaki. Chodź lepiej bo jeszcze się spóźnisz na te zaklęcia i będzie na mnie.


Nieco później Nico zmierzała na szlaban do tegoż sympatycznego profesora, z którym Teddy miał rano lekcję. W sumie to nie było aż tak źle, bo gdy jej „koledzy” szorowali najbardziej zabrudzone kociołki, jakie znalazł Snape, a podejrzewała, że naprawdę się z tym postarał, ona przepisywała jakieś stare notatki odnośnie eliksirów.
Tym razem nie było inaczej, usiadła w ławce i zabrała się za pisanie. Mogłoby się to wydawać nudną i żmudną pracą, jednak lubiła eliksiry i z pewną ciekawością czytała te papiery. W tym samym czasie Johnson i Withers w drugim końcu pomieszczenia męczyli się z kociołkami, a Snape zabrał się za ważenie jakiegoś eliksiru. Alder kątem oka próbowała wychwycić co to za eliksir, ale nie udało jej się. A była bardzo ciekawa, sama myślała o tym, żeby w przyszłości zajmować się eliksirami. Bardzo lubiła ten przedmiot, chociaż oczywiście jeszcze lepiej by było, gdyby nauczał go inny profesor albo po prostu obecny nagle zrobił się milszy. Co rzecz jasna było tak samo prawdopodobne jak to, że Armaty z Chudley wygrają Ligę Quidditcha.
- Alder weź się do pracy lepiej, zamiast wodzić wokół nieprzytomnym wzrokiem.- Snape oderwał ją od rozmyślań.- Muszę iść na zaplecze po pewien składnik, ktoś w tym czasie musi cały czas mieszać eliksir w ruchu przeciwnym do wskazówek zegara, dasz radę Adler czy przerasta to twoje umiejętności?
Nic nie mówiąc podeszła do kociołka i zaczęła mieszać, w miarę mieszania wywar zmieniał kolor z czerwonego na złoty. Skoncentrowała na tym całą swoją uwagę, nie mogłaby sobie wyobrazić co by się stało gdyby to zepsuła. Chyba szlaban do końca życia.
- Alder chyba przeceniłem twoje kompetencje.- wielu uczniów zastanawiało się jakim cudem opiekun Slytherinu potrafi poruszać się tak cicho. Pokazał jej włos.- Prawie wpadł do kociołka, złapałem go w ostatniej chwili.
- Prze...
- Wracaj do swojej pracy Alder, nie potrzebuję tu już twojej pomocy, mam wszystkie składniki.
- Dobrze panie profesorze.

Reszta szlabanu upłynęła zwyczajnie. Raz tylko od papierów oderwał ją łoskot spadającego kociołka, co kosztowało Hufflepuff kolejne dziesięć punktów. W końcu szlaban się skończył i mogli iść do swoich dormitoriów. Ostatnie co zobaczyła zanim zamknęła za sobą drzwi to zmiana barwy eliksiru ważonego przez Snape'a na zieloną.

_________________

Po długim czasie jest :) 

środa, 17 czerwca 2015

12. Pechowy dzień Nico

Nico obudził potworny ból głowy. Już dawno tak źle się nie czuła, chyba od imprezy z okazji zdania SUMów. Nie była w stanie nawet otworzyć oczu. Po dłuższej chwili i dużym wysiłku w końcu to zrobiła. Powoli- najpierw jedno, potem drugie.
Moment...gdzie ja jestem?- zaczęła się zastanawiać, gdy nie ujrzała nad sobą znajomego widoku. Próbowała się podnieść z miejsca jednak coś ją powstrzymało. Dopiero wtedy zorientowała się, że nie spała sama. Spojrzała na obejmującą ją rękę i rudą czuprynę chłopaka śpiącego obok. Wtedy wspomnienia do niej wróciły, a przynajmniej ich część...
- Johnson!- wydarła się. Biedaczysko tak się przestraszył, że z hukiem wylądował na podłodze.
- Ciii!- zmrużył oczy i złapał się za głowę. Chyba też nie czuł się za dobrze.- Rany Alder, musisz się tak drzeć w środku nocy?
- Możesz mi powiedzieć co tu robisz?
- Wczoraj byłaś milsza...- narzekał, a po chwili uśmiechnął się wrednie.- Czyżbyś nie pamiętała wydarzeń z ostatniej nocy?
- Czy...czy my...?
- Nie przypominam sobie. - teraz pokazał w uśmiechu całe uzębienie.- A podejrzewam, że czegoś takiego bym nie zapomniał.
- Johnson, idioto!- rzuciła w niego poduszką, po czym powoli wstała z kanapy i rozejrzała się. Okazało się, że znajdowali się w całkiem pustym, ale za to nieco wywróconym do góry nogami Pokoju Wspólnym Gryfonów.- Nie sądzisz, że powinieneś już iść?
- W sumie to całkiem mi tu wygodnie.- położył sobie poduszkę pod głowę i udał, że zamierza dalej spać.
- Jak sobie chcesz.- ruszyła w kierunku swojego dormitorium.- Mam nadzieję, że jak będziesz wychodził przyłapie cię jakiś nauczyciel.
- Nie dziękuję Alder.- mruknął w odpowiedzi.- Ej a tak w sumie może umówimy się kiedyś?
- Nie dzięki Johnson.- i zniknęła na schodach. Na szczęście wszystkie współlokatorki spały, łudziła się, że nie zauważyły jej nieobecności i chciała cichaczem wejść pod swoją kołdrę i pospać jeszcze trochę.
- Alder!- okazało się, że Weasley już nie spała, tylko z rozbawieniem oglądała poczynania swojej przyjaciółki.- Jak się spało?
- Widziałaś?- zdziwiła się.
- Yhm...
- Jak mogłaś mnie tam zostawić? Z nim...
- Oj, jak wychodziłam już spaliście. Szkoda mi było was budzić, wyglądaliście jak dwa aniołki.- uśmiechnęła się psotnie.
- Ożesz ty!- Nico po raz drugi tego poranka rzuciła w kogoś poduszką, niestety podnosić głosu nie mogła z uwagi na resztę dziewczyn w dormitorium, które jeszcze spały.
- No co? Prawdę mówię.
- Nie masz może czegoś na kaca?- Alder postanowiła zignorować uwagi Victoire i skupić się na czymś ważniejszym.
- Czy wyglądam jakbym potrzebowała czegoś takiego?
- No nie...ale może poratujesz przyjaciółkę?
- Niestety nie dysponuję czymś takim, zawsze możesz skontaktować się z wujem Georgem, ale podejrzewam że zanim prześle do ciebie eliksir, samo ci przejdzie. Drugą opcją jest zagadanie do Johnsona. Lupin wczoraj, kiedy obserwowaliśmy jak pijecie, powiedział mi że dysponuje on całkiem niezłymi zapasami.
- W życiu! Już wolę się przemęczyć...W końcu jest dziś sobota, lekcji nie ma, mogę sobie przeleżeć cały dzień...
- Pamiętasz o dzisiejszym treningu quidditcha?
- Co?- przestraszyła się Nico.
- Żartuję.- roześmiała się kapitan.- Umówiłam się na spacer z Lupinem, ty możesz sobie tu leżeć, chociaż przypuszczam, że dobrym pomysłem byłoby zejść na śniadanie. Ale to dopiero za godzinę...
Idąc przez Wielką Salę na śniadanie, Nico co chwilę zauważała rozbawione spojrzenia rzucane w jej kierunku przez Gryfonów i Puchonów.
- Ranyy...co ja takiego wczoraj robiłam?- mruknęła do Vicki, gdy usiadły.
- Nie wiem czy chcesz wiedzieć.- roześmiała się przyjaciółka.
- Nigdy więcej nie tknę alkoholu.
- Taaa...zobaczymy...A tak w ogóle to nie wiedziałam, że podoba Ci się Johnson.
- Bo nie podoba.- odburknęła Alder kierując swój pełen niechęci wzrok ku stołowi Puchonów.
- No wiesz, wczoraj wyglądało na coś innego.
- Wiesz, chyba nie chcę wiedzieć.- zakończyła temat i zaczęła nakładać sobie jedzenie.



Chris wracając ze śniadania głowił się jak w ciekawy sposób spędzić popołudnie. Po zażyciu eliksiru na kaca produkcji Weasleyów był pełen życia w przeciwieństwie do Nico. W końcu postanowił namówić chłopaków na zrobienie jakiegoś kawału.
- To co o tym myślicie?
- No pomysł nie najgorszy.- pokiwał głową Teddy.- Jednak ja nie wezmę w tym udziału.
- Dlaczego?- zdziwił się Johnson.
- Bo jestem umówiony.- Lupin wyszczerzył zęby w uśmiechu.
- Jak to?
- A myślałem, że już wszystko z tobą w porządku. Umówiłem się z Weasley na spacer.
- Aaa.- wobec tego obrócił się do Danny'ego.- A ty? Wchodzisz w to?
- No jasne.- przybili piątkę.
Wymknęli się do Hogsmeade, żeby zebrać kilka brakujących składników do ich dowcipu, po czym zabrali się do roboty. Jako miejsce na przygotowania z oczywistych powodów wybrali łazienkę Jęczącej Marty. Na szczęście irytującej lokatorki akurat tam nie było.
- Teraz przydałby się Teddy.- mruknął Withers i transmutował znaleziony po drodze kamień w kociołek, który wyszedł nieco koślawo, ale wyglądał na szczelny. Po wrzuceniu wszystkich składników, wymieszaniu i rzuceniu kilku zaklęć uzyskali przezroczystą, lepką maź o niezbyt miłym zapachu.
- Tylko masz jakiś pomysł jak to rozprowadzić, żeby nas nie zobaczyli?
- Jasne.- uśmiechnął się pod nosem Chris.- Jednak te umiejętności transmutacji Teddy'ego są bardzo przydatne, ale poradzimy sobie bez niego. Rzucimy Zaklęcie Kameleona na kociołek, ty staniesz na czatach, a ja zaklęciem przeniosę całą tę maź na podłogę w hallu.
- Genialne.


Chwilę później...


- Auaaaa!- wrzasnęła Nico, gdy z hukiem wylądowała na podłodze. Właśnie wychodziła z Wielkiej Sali, gdy się poślizgnęła na czymś śliskim. Dopiero na podłodze poczuła, że była to jakaś śmierdząca maź. Niedaleko niej rozległ się głośny śmiech, spojrzała w tamtym kierunku.
- Pomógłbym ci, ale sama rozumiesz.- śmiał się siedzący na schodach Johnson.
- Obejdzie się.- mruknęła, po czym spróbowała wstać. Skończyło się to tym, że z powrotem wylądowała w tej dziwnej substancji.- To twoja sprawka?
- Jeśli mówisz o podłodze to tak, to mój genialny pomysł, bo jeśli chodzi o twój brak koordynacji ruchowej to z tym nie miałem nic wspólnego.
Miała ochotę mu przywalić i to całkiem nieźle, jednak niestety póki co miała problemy ze wstaniem. W tym momencie do Chrisa dołączył Daniel:
- Muszę przyznać, że całkiem nieźle to wyszło. Nic a nic nie widać i ofiara dopiero gdy się poślizgnie wpada na to, że coś jest nie tak i wygląda tak jak Alder. No i nikt nas nie przyłapał...
Ostatnie zdanie powiedział w złą godzinę, gdyż tą właśnie chwilę wybrał sobie Snape na wyjście z Wielkiej Sali i momentalnie wylądował na podłodze niedaleko Nico. Cała sytuacja wyglądała bardzo śmiesznie, gdy znienawidzony nauczyciel ze swoją stałą miną niezadowolonego ze świata wszedł do hallu i nagle poślizgnął się, zaczął machać rękami, żeby utrzymać równowagę, a w końcu zaplątał się w szaty i z głośnym hukiem runął na podłogę. Chłopcy i Nico z pewnością by się roześmieli na ten widok, jednak byli zbyt przerażeni nadchodzącym wybuchem nauczyciela.
- WITHERS, JOHNSON!- wydarł się Snape, kiedy już przestało mu łomotać w głowie. Alder z rozbawieniem zauważyła, że tamci wyglądali na całkiem przerażonych.- MINUS STO PUNKTÓW! I SZLABAN! Przez cały tydzień!- wtedy Nico nie wytrzymała i parsknęła śmiechem, niestety tym samym zwróciła uwagę wkurzonego nauczyciela na siebie.- CO SIĘ TAK SZCZERZYSZ ALDER? Zapewne ucieszy cię wiadomość, że będziesz towarzyszyć tym imbecylom na szlabanie.
Spojrzenie jakie dziewczyna rzuciła przyjaciołom Teddy'ego mogłoby z pewnością przestraszyć bazyliszka.

czwartek, 2 kwietnia 2015

11. Mecz

Cześć! Kilka dni temu coś mi zaświtało i z czystej ciekawości sprawdziłam kiedy założyłam oba moje blogi. Wielkie było moje zdziwienie, gdy okazało się, że dziś ten oto blog obchodzi swoje drugie urodziny :) I tak powstała urodzinowa notka. Jest to jeden z niewielu rozdziałów, które napisałam zarówno tu jak i na victoire-i-teddy, który przekroczył dwa tysiące słów, zatem jestem z niego dumna ^^ Miłego czytania, komentarze miło widziane :)



W mroźną sobotę, tydzień po powrocie uczniów z ferii świątecznych na boisku do quidditcha zmierzyć się miały dwie drużyny. Jedna w barwach czerwonych- Gryffindoru i druga w żółtych- Hufflepuffu. Był to dopiero drugi mecz Victoire w roli kapitana drużyny. Pierwszy był z Krukonami i jej drużynie udało się zwyciężyć, z czego była strasznie dumna. Tym razem zmierzyć się miała z drużyną Teda, co nie wiedzieć dlaczego nieco ją denerwowało. Nie mogła spać, więc wstała już wcześnie rano. Niestety za oknem szalała śnieżyca, zapowiadał się trudny mecz.
- Hej spokojnie, będzie dobrze.- Nico podczas śniadania zwróciła uwagę na zdenerwowanie przyjaciółki.- Ostatnio tak świetnie wyszło, to teraz ma tak nie być?
- Wiesz, mam takie dziwne przeczucie...- mruknęła Weasley.
- Zamieniasz się w Trelawney, czy co? Te całe przeczucia to bzdury, nie ma czym się przejmować.
- Niby zdaję sobie z tego sprawę, ale czuję taki wewnętrzny niepokój. Poza tym ta pogoda.
- Fakt warunki pogodowe niezbyt ciekawe, ale zobaczysz, że będzie dobrze.
Nieco później, już w drodze do szatni, gdy szła zatopiona w swoich myślach, wpadła na Teddy'ego:
- Cześć Weasley!- uśmiechnął się.- Co taka zamyślona? Dopracowujesz jakieś strategie na dzisiejszy mecz?
- Coś ty Lupin.- zaśmiała się.- Takie rzeczy to już dawno opracowane i wyćwiczone.
- Aaa okej, nie wnikam. To powodzenia.
- Wzajemnie.- i z uśmiechami na twarzach rozeszli się, każde do swojej szatni.
W szatni Gryfonów panowała radosna atmosfera, wszyscy cieszyli się zbliżającym meczem i możliwością pokazania swoich umiejętności, które doskonalili przez ostatni czas. Tak samo wyglądało w szatni Puchonów. Chris podśpiewywał jakieś dziwnie brzmiące piosenki o miotłach i zniczach, pałkarze omawiali jeszcze coś między sobą, a Danny'emu dopiero przypomniało się o tym, że powinien wypolerować swoją miotłę. W ich zespole była tylko jedna dziewczyna- Ally, młodsza siostra Chrisa. Grała na pozycji ścigającej i Teddy musiał przyznać, że naprawdę się sprawdzała na boisku. W końcu dostała się do drużyny dzięki talentowi, a nie namowom jej brata, który w zasadzie gdy usłyszał, że ma zamiar się zgłosić na przesłuchania to bezskutecznie namawiał Lupina, żeby znalazł jakiś powód przez który nie mogłaby grać. Próbował go nawet przekupić, jednakże na szczęście Teddy nie uległ jego namowom.
Tymczasem opiekun Puchonów z całą swoją rodziną, bo przecież wszyscy uwielbiają quidditcha, zajmował właśnie miejsce koło Severusa Snape'a, który z początku wyglądał na niezbyt zadowolonego z tego sąsiedztwa, jednak gdy zobaczył słodki uśmiech chrześniaka, od razu zmiękł. Na szczęście, dzięki pewnemu sprytnemu zaklęciu na trybunach nie było śniegu i nie czuć było porywistego wiatru, jednak przenikliwe zimno i tak zmusiło wszystkich do ubioru najcieplejszych ubrań jakie znaleźli.
- Komu kibicujesz Sev?- zagadnął Holmes.
- Wiesz to jest dla mnie wybór między mniejszym a większym złem, jednak z dwojga złego wolę te twoje niedorajdy od tamtej bandy tępych i napuszonych półgłówków. - mruknął tamten.
- No już nie mów tak.- Rafael poczuł potrzebę obrony Gryfonów, w końcu lubił i szanował wszystkich swoich uczniów.- Nie są tacy źli, jak ich przedstawiasz.
- Ja tam jestem dumna z Nicoline.- wtrąciła się Temida, która w Hogwarcie przyjaźniła się zarówno z Nathalie, jak i matką dziewczyny.- Szkoda, że Lizzy tego nie widzi, na pewno także byłaby z niej dumna. Thalia dobrze ją wychowała.
- Pff.- prychnął w odpowiedzi Snape.- Nie rozumiem czym się tak zachwycasz. Typowa Gryfonka.
- W razie jakbyś zapomniał to ja też byłam Gryfonką.- przypomniała mu żona jego przyjaciela.
- Staram się nie pamiętać z kim ten idiota się ożenił.- za to zarobił ciężkie spojrzenie ze strony Rafaela.- No co?
- Może nie nazywałbyś mnie idiotą przy moich dzieciach?
- Mam nadzieję, że Dean trafi do mojego domu.- zmienił temat nauczyciel eliksirów.
- Pamiętasz Elizabeth, prawda?- nie chcąc komentować wypowiedzi Severusa, Ida powróciła do poprzedniego tematu.
- Z tego co sobie mgliście przypominam, to też była Gryfonką, więc w chmarze tych wszystkich yyy...uczniów ciężko zapamiętać wszystkich.- Snape zrobił dziwną minę, jednak natychmiast się zreflektował i wrócił do swojej stałej miny wiecznie obrażonego na cały świat.
- Ona i Nathalie były moimi najlepszymi przyjaciółkami.
- Wiesz chcąc być szczerym powiem ci, że ciebie też nie bardzo pamiętam z tamtych czasów. Na szczęście zresztą.
- Mec się zacyna!- ich rozmowę przerwał skupiony na boisku Dean, który z powodu braku części zębów nieco seplenił. Wszyscy skierowali więc swoją uwagę na rozpoczynającej mecz profesor Hooch. I po chwili wszyscy wystartowali. Warunki były naprawdę kiepskie, ledwo co było widać graczy. Jednak niczym niestrudzony Mike Jordan z zapałem komentował:
- Iii...ruszyli! Kafla natychmiast przechwyciła Alyssa Johnson i już mknie z nim do pętli. Swoją drogą dziewczyna naprawdę ma przechlapane- w drużynie z samymi chłopakami, ale z tego co widać świetnie sobie radzi. Ooo, podanie do Withersa...Ten podaje do Summersa...Oj coś nie wyszło, kafel przechwyciła niezwykle sprytna Nicoline Alder. Brawo! Pierwsze punkty dla Gryfonów...Kafel znowu w posiadaniu Gryfonów, Carter leci w stronę Peake'a, a nie jednak podaje do Alder...Ałaaa! To musiało boleć, Hiphworth niezła akcja, ale nie żal ci dziewczyny? Alder jednak trzyma się na miotle, niestety straciła kafla, który przejął Summers, punkty dla Puchonów...Tymczasem szukający- Weasley i Lupin kołują nad boiskiem, ale chyba jeszcze nie widać znicza. Zresztą co się dziwić, warunki naprawdę fatalne, a widoczność jeszcze gorsza...Nie chciałbym być na ich miejscu...
Miał rację. Victoire nie widziała gdzie leci, więc jak w takich okolicznościach miała wypatrzyć znicza? Ponadto było strasznie zimno, mimo tego, że była w ruchu, cała się trzęsła. Dodatkowo wiał tak silny wiatr, że ledwo utrzymywała się na miotle. Z ulgą zauważyła, że Nico mimo silnego ciosu tłuczkiem dała radę utrzymać równowagę, chociaż ramię musiało ją naprawdę boleć, może nawet miała złamaną rękę. Drużyny szły łeb w łeb. Raz jedna zdobywała punkty, a raz druga. Wyglądało na to, że wszystko będzie zależeć od tego kto złapie znicza. W myślach powtarzała sobie nauki wujka Charliego, że ma zachować spokój. Na pewno siedział gdzieś na trybunach i kibicował jej. Nagle kątem oka w całej tej zamieci dostrzegła złoty błysk.
- No to czas wziąć się do roboty.- mruknęła pod nosem i ruszyła w pościg. Teddy też musiał to zauważyć, bo już chwilę później mknął obok niej. Prawie nic nie widziała, jednak leciała dalej, coraz szybciej i szybciej, musiała wyprzedzić Lupina. Już, już złota kula była blisko, jednak odleciała jeszcze dalej. Teddy cały czas leciał blisko. Lecieli za zniczem coraz wyżej, wiatr był coraz silniejszy i było coraz zimniej jednak nie zważali na to, każde z nich chciało wygrać ten mecz. Coraz trudniej było im się utrzymać równowagę, a także tor lotu. W końcu jednak latająca piłeczka znalazła się blisko, już na wyciągnięcie ręki. Victoire pokonała ostatni dystans, Teddy był tuż za nią, wyciągnęła rękę i jest! Udało jej się ją chwycić, czuła trzepoczące skrzydełka w ręce i w tym momencie nagle wszystko się zakręciło i poczuła, że siła wiatru spycha ją z miotły. Nie mogła nic na to poradzić, wszystko działo się tak szybko, poczuła że spada. Nie miała siły walczyć z szalejącym żywiołem, który szarpał ją na wszystkie strony, jednakże bezsprzecznie ziemia była coraz bliżej, nie mogło to się dobrze skończyć. Zamknęła oczy. Nagle poczuła, że wpadła na coś. Nie mogła to być jednak ziemia, to byłoby zbyt szybko, ponadto poczuła silny ból w nodze, a także że ktoś ją mocno trzyma za rękę, aż otworzyła oczy ze zdziwienia. Okazało się, że Teddy'emu udało się złapać ją, a bolało ją bo zahaczyła nogą o miotłę. Udało jej się wdrapać na jego miotłę i już po chwili wylądowali bezpiecznie na ziemi. Z tego strachu, adrenaliny, ulgi i tych wszystkich emocji, które czuła rzuciła się Teddy'emu na szyję, a ten zupełnie odruchowo objął ją i przytulił. Usłyszeli brawa dochodzące z trybun i zaraz potem dopadły ich profesor Hooch i pani Pomfrey, dopytując Victoire jak się czuje i czy nic jej nie jest.
- Niee.- odparła z lekkim uśmiechem.- Trochę się trzęsę, ale to chyba z zimna i tej całej adrenaliny.
Pani Pomfrey pogrzebała chwilę w swojej torbie, którą zawsze nosiła na mecze.Było to coś jak pierwsza pomoc. W końcu wyjęła z niej fiolkę z eliksirem:
- Proszę wypić panno Weasley, to na wzmocnienie, poczuje się pani lepiej.
- Dziękuję.- dziewczyna podniosła rękę po napój i w tym momencie zauważyła, że nadal trzyma w niej znicza, zauważyła to także nauczycielka quidditcha.
- A zatem wygrali Gryfoni.- rzekła i już wyciągnęła różdżkę, żeby magicznie wzmocnić sobie głos i ogłosić wszystkim ostatecznie wynik, jednak Victoire ją wstrzymała:
- Myślę, że jest remis. W końcu może i ja złapałam znicz, ale potem Teddy złapał i mnie, i znicza, prawda? Coś mu się za to należy.- mrugnęła do zszokowanego kapitana Puchonów.
- No dobrze.- uśmiechnęła się szeroko Hooch, podobało jej się zachowanie obojga zawodników.- Uwaga! Po raz pierwszy chyba w tym stuleciu ogłaszam remis! A także po plus dwadzieścia punktów dla Gryffindoru i Hufflepuffu za niezwykłą postawę kapitanów obu drużyn. Tak właśnie powinni zachowywać się zawodnicy, możecie brać z nich przykład. Gratuluję.- ogłosiła wszystkim.
Obaj kapitanowie spojrzeli na siebie teraz już zupełnie zdziwieni, Lupin dopiero teraz zauważył, że ciągle obejmuje dziewczynę ramieniem i odsunął się nieco onieśmielony.
- Gratulacje.- nie wiedział co powiedzieć i w końcu rzekł to, co pierwsze przyszło mu do głowy.
- Wzajemnie.- uśmiechnęła się do niego.
- Wiesz co? Wsumie skoro jest remis, to może powinniśmy razem go świętować? W końcu skoro to pierwszy taki wynik w tym stuleciu, to jest co świętować.- zaproponował.
- Myślę, że to świetny pomysł.- ucieszyła się.- Zapraszamy więc do Pokoju Wspólnego Gryfonów, ostatecznie uratowałeś mi dziś życie.
- Coś ty, nauczyciele na pewno nie pozwoliliby ci tak spaść.
- No i co z tego?- pokręciła głową.- Uratowałeś mnie i tyle. Wpadajcie o dwudziestej, oczywiście wszyscy Puchoni mogą przyjść. Ktoś z Gryfonów będzie stał o tej godzinie przed Pokojem i was wpuści.
- Cooo? Szykuje się impreza?- nagle koło nich znalazł się uśmiechnięty od ucha do ucha Chris.- No, no, niezły numer zrobiliście. Ale mniejsza z tym, co za impreza gołąbki?
- Wspólna.- roześmiała się Weasley.- Gryfoni zapraszają Puchonów na świętowanie naszego wspólnego zwycięstwa.
- Jestem jak najbardziej za!- dołączyła do nich siostra Johnsona.- Trzeba jakoś to uczcić.
- Może ktoś by się zainteresował jak Vicki się czuje?- mruknęła podirytowana niezainteresowaniem stanem zdrowia jej przyjaciółki Nico.
- Czuję się dobrze, nie martw się.- eliksir zaczynał działać i Gryfonka coraz bardziej się uspokajała, chociaż miała jakiś dziwnie świetny nastrój.- Ale czas iść się przebrać. To co, dwudziesta?
- Tak, tak, jasne.- odparł jej Chris z zapałem, po czym odszedł zastanawiając się na głos jak najszybciej skołować jakieś procenty na wieczór.



O północy to całe ich wspólne świętowanie było już na takim poziomie, że młodsze roczniki poszły spać, a starsze dopiero zaczynały zabawę na całego. Po pewnej dawce Ognistej Chris i Nico o dziwo znaleźli ze sobą wspólny język, chociaż zdaniem Victoire mogliby się aż tak do siebie nie kleić. Tymczasem Alyssa, swoją drogą bardzo podobna do brata, tak samo zielonooka i posiadająca bujne, rude loki, nie ustępowała mu nawet w poczuciu humoru. Przez połowę wieczoru prześcigali się w żartach, a gdy on znalazł sobie inne „zajęcie”, to ona zabawiała całe towarzystwo.
- Fajnych masz przyjaciół.- Weasley zwróciła się do siedzącego obok Lupina.- Oj, chyba się z nimi nie nudzisz.
- Szczerze mówiąc nie ma takiej opcji.- chłopak pokręcił głową patrząc tym razem w stronę Daniela, który siedział nieopodal otoczony wianuszkiem dziewczyn.- Nawet jak chcę trochę pobyć sam, w spokoju to z nimi jest to niemożliwe.
- Wobec tego w czasie świąt, będąc w Norze musiałeś się bardzo nudzić...
- Nie.- uśmiechnął się.- Fajnie mi się spędzało z tobą czas.
- Mi też.- ucieszyła się na to co powiedział.
- W sumie to chętnie spędzałbym częściej.- spojrzał na nią poważnie.
- To zupełnie jak ja.- nagle wstała, chwyciła jego rękę i pociągnęła go.- Chodź zatańczyć.
Na tak zdecydowaną postawę dziewczyny Lupin nie mógł zrobić nic innego, jak iść z nią na prowizoryczny, transmutowany z kanapy parkiet, na którym tańczyło kilka par. Był z tego powodu niezbyt szczęśliwy bo po matce odziedziczył kiepską koordynację ruchową, z czym zwykle sobie radził, jednak w tańcu to wychodziło na wierzch.
- Naprawdę dzięki dziś za tą akcję.- zaczęła Victoire, gdy już tańczyli.
- Nie przesadzaj Weasley.- odparł wykonując niezdarny obrót.- Nic by ci się nie stało, nauczyciele jakoś by się uratowali.
- Ale tobie się to udało i za to dziękuję, nie bądź takim matołem i przyjmij podziękowania.
- No okej, okej. Nie będę się sprzeczał, ale też muszę ci podziękować za zrezygnowanie z wygranej.
- Przecież wygrałam. Ty też i o to mi chodziło. Poza tym zauważ, że dodatkowo dostaliśmy po dwadzieścia punktów dodatnich!
- To się cieszę.- Teddy patrzył na stopy. Czuł się głupio, dziewczyna doskonale tańczyła.
- Nie lubisz tańczyć prawda?
- Niezbyt.

- Daj spokój, to nic trudnego.- i zabrała się za tłumaczenie mu powoli co i jak. Lupin musiał przyznać, że chyba po raz pierwszy taniec przyniósł mu radość.


niedziela, 1 marca 2015

10. Niespodzianka Nico


W świąteczny poranek Nicoline miała kłopoty ze wstaniem, ale i tak w sumie nie miała nic lepszego do roboty, gdyż Nathalie była w pracy. Zamierzała wyjść wcześniej, ale z rana, jak powiedziała, miała jeszcze kilka spraw do załatwienia. Potem obiecała, że całą resztę przerwy świątecznej spędzą razem. Thalia byłą bardzo dobrą opiekunką, była dla Nico jak matka, jednak stanowczo zbyt dużo czasu poświęcała pracy, dlatego często nie odprowadzała wychowanicy na King's Cross. Trzeba było jednak jej przyznać, że starała się wygospodarować dla Nico jak najwięcej czasu, dlatego zawsze w wakacje brała urlop.
W końcu gdy Nico zdecydowała się wstać, na zegarze było już sporo po jedenastej, czyli Nathalie miała zjawić się lada moment. Dziewczyna w piżamie ospale skierowała swoje kroki ku kuchni, gdzie znalazła mleko i swoje ulubione płatki. Uradowana znaleziskiem zasiadła do stołu.
- Nicky, wstałaś?- po chwili w korytarzu rozległ się wesoły głos starszej Alder i stukot jej obcasów.- To, że są święta nie znaczy, że masz spać do południa!- w tym momencie weszła do kuchni. Nathalie była bardzo ładna. Miała długie, nieco kręcone, jasne, niemal białe włosy oraz niebiesko-zielone oczy. Do tego jasna cera i ciepły, miły uśmiech. Poza tym była raczej średniego wzrostu i drobnej postury. Tego dnia była ubrana jak zwykle, gdy szła do pracy, czyli dominowały kolory biały, czarny i szary. Jednak znając ją, zaraz po przywitaniu z Nico pobiegnie się przebrać w jakiś świąteczny sweter i dżinsy.
- Wstałam, wstałam, już dawno.- mruknęła do niej.
- Właśnie widać.- zaśmiała się tamta.- Idę się przebrać i zabieramy się za wypieki, co ty na to?
- Jak na lato.- Nico mrugnęła porozumiewawczo do swojej opiekunki.
Zanim ogarnęły się na tyle, żeby ruszyć do kuchni minęła dłuższa chwila.
- Wiesz co, nie mam ochoty się tam dzisiaj zjawiać...- zaczęła rozmyślać Nathalie podczas robienia pierników.
- Ej, na pewno będzie fajnie.- uśmiechnęła się Nico. Mowa była o spędzaniu świąt u rodziców Nathalie. Nico ich wprost uwielbiała, a oni traktowali ją jak własną wnuczkę, nawet mówiła do nich babciu i dziadku.- Stęskniłam się już za babcią i dziadkiem. No i ciekawa jestem jak dużo Lauren urosła.- Lauren była trzyletnią bratanicą Thalii.
- No wiem, rodzinna atmosfera i w ogóle, ale wiesz jak to jest. Nie mam ochoty po raz enty słuchać narzekań mamy na temat założenia rodziny itp., itd.,przecież mam już rodzinę, mam ciebie i mi to wystarcza.- uśmiechnęła się ciepło.
- No wiem...ale wiesz czasem też się zastanawiam, czy to nie jest moja wina, że nikogo nie masz...
- Nawet tak nie myśl. Jestem sama z wyboru, mam wszystko czego mi trzeba i jest fajnie. - rzuciła w Nico garścią mąki i tym samym rozpoczęła bitwę, zakończoną pokryciem całej kuchni i je same białym osadem.

Nieco później...

- Wnusia, jak ja dawno cię nie widziałem!- mówił Stephen Alder, przytulając do siebie Nico. Ojciec Nathalie był mugolem. Bardzo odważnym mugolem, gdyż nie obawiał się stawić czoła całej rodzinie swojej ukochanej, żeby mogli być razem. Teraz prawie pięćdziesiąt lat po ślubie jego niegdyś ciemnobrązowe włosy, były niemal w całości siwe, a wokół zielonych oczu nagromadziły się zmarszczki od ciągłego uśmiechu. - Ale się stęskniłem za tobą. Wydaje mi się, czy trochę urosłaś?
- Dziadku, ja już za dużo nie urosnę.- zaprzeczyła dziewczyna śmiejąc się. Byli tego samego wzrostu.
- Ooo, jesteście!- do męża dołączyła Harmonia Alder. Harmonia pochodziła ze znanej czarodziejskiej rodziny, która wykreśliła ją z drzewa genealogicznego po ślubie ze Stephenem. Cechowała ją niemal eteryczna uroda, którą odziedziczyła po niej córka. Miała jasne, prawie białe włosy, spośród których te siwe nie wyróżniały się jakoś bardzo, jasną cerę i niebieskie oczy. Poza tym była niziutka i drobna. To wszystko dawało jej aurę łagodności, jednak to były tylko pozory. To właśnie z nią najczęściej kłóciła się Nathalie, mimo że obie bardzo się kochały. Po prostu do niej zawsze musiało należeć ostatnie słowo.- Wszyscy już są, czekaliśmy na was.
- Mamoo...-westchnęła Thalia.
- Okej, okej. - tamta machnęła ręką.- Chodźcie bo zaraz wszystko ostygnie.
Weszły więc dalej, do jadalni, gdzie nastąpiły następne powitania: opiekunka Nico miała dwóch braci- starszego i młodszego. Starszy, David był ze swoją żoną Charlotte i córką Lauren. Ponoć mieli coś ciekawego do zakomunikowania reszcie rodziny, w sumie Nathalie domyślała się o co może chodzić. Młodszy brat, Philip niegdyś spędzający cały swój czas między książkami, w końcu znalazł dziewczynę, Grace. To były już drugie ich święta razem, byli w trakcie przygotowań do ślubu, który miał się odbyć w lipcu.
Nico była częścią całej tej rodziny. Od małego wszyscy ją rozpieszczali. Starali się, żeby nigdy nie czuła się samotna i opuszczona.
- Nico!- dziewczynka rzuciła się w objęcia starszej, przybranej kuzynki. Mała była taka leciutka, że Gryfonka z łatwością ją uniosła i przytuliła.
- Ty to dopiero urosłaś.- roześmiała się Nico.
- Thalia, Nico mam nadzieję, że rozegramy jutro rano jakiś towarzyski meczyk quidditcha?- Dave trzymał siostrę w niedźwiedzim uścisku. Przez jakiś czas był ścigającym w znanej drużynie, obecnie trenerem. Quidditch był jego wielką pasją.- Póki co nie nazbierałem tu zbyt wielu chętnych.- dodał ze zbolałą miną. - Braciszek oczywiście boi się, że się połamie.
- Wcale nie!- zaprotestował zaraz Phil.- Wiesz, że mam lekki lęk wysokości.- dodał ciszej, tak żeby Grace nie słyszała.
Następnie wszyscy poskładali sobie życzenia świąteczne i zasiedli do stołu, pałaszując pyszności, które każdy przywiózł. Po zjedzeniu dań głównych, przed deserem z miejsca podniósł się David. Jak to on, zrobił to nieco zbyt szybko i gwałtownie, przez co walnął kolanem w stół i wylał swój sok dyniowy. Nastąpiła chwila zamieszania ze sprzątaniem, po której w końcu mógł wygłosić to, co tak bardzo chciał:
- Lauren będzie miała rodzeństwo.- rzekł z szerokim uśmiechem, trzymając Charlie za rękę. Oczywiście zaraz wszyscy rzucili się gratulować i pytać o termin.
- Czerwiec.- z uśmiechem odpowiadała Charlotte.- Tym razem Nico będzie chrzestną. Naturalnie, jeśli się zgodzi.
- Ja?- zdziwiła się dziewczyna.
- Tak.- zaśmiał się Dave.- I brat Charlie.
Dla Nico to był kolejny dowód na to, że traktowali ją jak część tej rodziny, była bardzo zaskoczona pomysłem brata Thalii i jego żony, ale równie bardzo szczęśliwa.
- Thalia, też byś mogła pomyśleć o takich sprawach, a nie tylko praca, praca.- zwróciła się do Nathalie matka.
- Nie możesz zrozumieć, że mam wszystko czego mi trzeba?- warknęła ściszonym głosem, tak aby pozostali członkowie rodziny nie słyszeli, jej córka, po czym odeszła na drugi koniec pomieszczenia pogawędzić z Grace o przygotowaniach do ślubu.

___________

Nieco już po świętach, ale szukając jakiegoś pomysłu na nowy rozdział, takie coś przyszło mi do głowy.