wtorek, 28 maja 2013

2. Czas do szkoły

 Peron 93/4 jak zwykle 1 września tuż przed godziną 11 był bardzo zatłoczony. Liczne rodziny żegnały się ze swoimi pociechami, które lada chwila miały rozpocząć nowy rok nauki w Hogwarcie. W tym tłumie znajdowała się także rodzina Weasleyów, zamieszkująca Muszelkę. Fleur, dwa lata przed czterdziestką nadal zachowała swoją urodę. Swoje długie, srebrnoblond włosy upięte miała w kok. Jak zwykle była dumnie wyprostowana jednak jej twarz już nie wyrażała wyższości nad innymi, ale troskę i miłość do dzieci. W końcu w tym roku Louis, jej najmłodsze dziecko, rozpoczynał swój pierwszy rok nauki i właśnie ściskała go na pożegnanie. Chłopiec był bardzo do niej podobny. Miał te same, srebrnoblond włosy, aczkolwiek u niego się one lekko kręciły, a także jasnoniebieskie oczy, które to odziedziczył po ojcu. Te cechy plus jeszcze jej jasna cera nadawały mu wygląd aniołka. Ale bynajmniej aniołkiem to on nie był. Razem z Jamesem i Fredem byli istnym utrapieniem całej rodziny jak niegdyś bliźniacy. Teraz także rozglądał się nerwowo na boki, czy czasem żaden z jego kuzynów nie jest świadkiem tej żenującej sceny jego pożegnania z matką. Obok z uśmiechem przyglądała się temu jego trzynastoletnia siostra, Dominique, która jako jedyna z rodzeństwa odziedziczyła rudy kolor włosów po tacie. Poza tym wysoka jak na swój wiek i chuda jak patyk. Brak piegów, gładką cerę i ciemnoniebieskie oczy były jedynymi rzeczami w jej wyglądzie, które zawdzięczała genom swojej matki. Ona, wiecznie uśmiechnięta, radosna i energiczna już na pierwszy rzut oka wyglądała na Weasleya.
Natomiast Victoire, najstarsza z rodzeństwa, urodzona w pierwszą rocznicę Bitwy o Hogwart, była zupełnie do niej niepodobna. Gdyby nie inna fryzura, wyglądałaby zupełnie jak Fleur w jej wieku. Tego roku, właśnie w wakacje postanowiła ściąć swoje długie, niemal do kolan srebrnoblond włosy i sięgały one nieco za wysokość uszu. Kiedy matka zobaczyła jej nową fryzurę omal nie zemdlała i nie odzywała się do niej przez kilka dni. Cechą charakterystyczną Victoire były wiecznie zamyślone, ciemnoniebieskie, przechodzące niemal w zieleń oczy. W przeciwieństwie do młodszej siostry raczej stroniła od tłumów i teraz także stojąc na zatłoczonym dworcu czuła się nieswojo. Zajęta była rozglądaniem się nerwowo wokół w poszukiwaniu swojej najlepszej przyjaciółki, z którą umówiła się na peronie.
- Nie martw się.- rzekł Bill kładąc jej dłoń na ramieniu.- Na pewno zaraz przyjdzie.
- Umówiłyśmy się tutaj, pociąg zaraz odjedzie, a jej ciągle nie ma...- to mówiąc odwróciła się w jego stronę.- Martwię się po prostu i tyle...
- Na pewno za chwilę się znajdzie.- tata uśmiechnął się ciepło do niej.- Przecież nie opuści rozpoczęcia roku.
- Przesadzasz Vickey.- Dominique szturchnęła ją w bok.- Zobacz tam, na lewo, już idzie.
Rzeczywiście Nico żwawym krokiem przemierzała drogę do nich. Ubrana była zwyczajnie, po mugolsku w długi, czarny T-shirt z jakimś nadrukiem i jasne dżinsy. W zasadzie wyróżniała się w tym tłumie czarodziejów, ale kto jak kto, akurat ona nic sobie z tego nie robiła. Mała ze sobą swój kufer i klatkę z jej puchaczem- Felixem. Wzrostem nieco przewyższała Victoire. Swoje długie do ramion, kruczoczarne włosy, które niestety musiała codziennie myć bo jej się szybko przetłuszczały, spięła na rozpoczęcie roku w kok. Poza tym miała czarne, ale zawsze pełne ciepła oczy. Jak zawsze przybyła na dworzec King's Cross sama. Opiekowała się nią przyjaciółka jej matki, której niestety raczej rzadko udawało się załatwić zwolnienie z pracy, aby odwieźć swoją wychowankę do szkoły.
- W końcu was znalazłam.- uśmiechnęła się do sióstr Weasley.- Nathalie jak zwykle nie dała rady przyjechać tu ze mną, więc musiałam gnieść się w metrze razem z tą przeklętą sową, która oczywiście niesamowicie przyciągała uwagę wszystkich pasażerów.
- Biedny Feluś...- Victoire od zawsze uwielbiała zwierzęta, dlatego też miała świetny kontakt ze swoim ojcem chrzestnym, który badał smoki w Rumunii. Teraz też już wyciągała rękę, żeby pogłaskać sowę przyjaciółki. Sama miała kota z czarnym, puszystym futerkiem o imieniu Szafir. Mały cwaniak wszędzie chodził za nią krok w krok i kiedy wychodziła na lekcje musiała zamykać go w dormitorium, żeby za nią nie szedł.
- Zwijamy się dziewczyny.- Dominique popchnęła lekko swoją siostrę i jej przyjaciółkę do przodu.- Szybko, zanim mama zorientuje się, że z nami się jeszcze nie pożegnała.
- No już nie przesadzaj, nie zobaczymy jej przecież aż do Gwiazdki.
- Idziemy.- szybko pożegnały się z tatą i razem z Nico ruszyły do pociągu.
Ledwo weszły już młodsza Weasleyówna poszła w swoją stronę, szukać swoich przyjaciół. One natomiast poszły w drugą stronę poszukać wolnego przedziału.
- Weasley Louis!
Victoire z pewną dumą obserwowała jak jej mały braciszek, którego zawsze uwielbiała i jakoś nie mogła się pogodzić z tym, że już tak urósł, wychodzi na przód i kieruje się w stronę Tiary Przydziału. Szedł nieco niepewnie, widać było, że się denerwuje, jego dwaj najlepsi przyjaciele, a zarazem kuzyni, James i Fred już siedzieli przy stole Gryfonów. Przy nim Tiara zastanawiała się dłużej niż przy jego kuzynach, w końcu jednak wrzasnęła:
-GRYFFINDOR!
- Tak!- James i Fred przybili piątki Louisowi.
Victoire także się uśmiechnęła, kiedy brat podszedł do niej i o dziwo ją przytulił, a nigdy nie robił tego przy kolegach.
- Wiesz co?- powiedział.
- No co?
- Zastanawiała się między Gryffindorem, a Ravenclawem.
- Tak jak u mnie.- mrugnęła do niego.
- No, ale jak ja mogę pasować do tej bandy kujonów?- w tym momencie kilku Krukonów, którzy to słyszeli zmierzyli go nieprzychylnym spojrzeniem.
- Nie mam pojęcia...- w sumie jakby się zastanowić to świetnie tam pasował, to on był mózgiem ich trójki, to on był pomysłodawcą ich żarcików, ale wiedziała, że jak mu to uświadomi to będzie na nią zły, dlatego zaprzeczyła.- Jesteś w stu procentach Gryfonem.
- Dzięki siostra.- uśmiechnął się jeszcze raz, po czym odwrócił w stronę przyjaciół.
- Heh, to jest aparat...- rzekła Nico do Victoire.- Ja nie wiem jak tyś się uchowała mając takie rodzeństwo.
- Jakie?
- Hmm...- jej przyjaciółka ruchem głowy wskazała na Dominique, która właśnie rzucała kawałkami jedzenia w jakiegoś Ślizgona i myślała, że nikt tego nie widzi.
- Tia...
W tym momencie profesor McGonagall wstała od stołu nauczycielskiego i znacząco chrząknęła, chcą zwrócić na siebie uwagę uczniów.
- Chciałabym serdecznie was powitać moi drodzy na uroczystości z okazji rozpoczęcia nowego roku szkolnego. Z tej okazji mam oczywiście kilka ogłoszeń. Po pierwsze wstęp do Zakazanego Lasu jest zabroniony, każda próba złamania tego przepisu będzie surowo karana.- w tym momencie jej spojrzenie pomknęło ku trójce nowoprzyjętych Gryfonów, o których słyszała już co nieco.- Po drugie, w czasie przerw między lekcjami nie wolno wam używać czarów. Wszelkie pojedynki są bezwzględnie zakazane. Pamiętajcie, że wszystkie wasze przewinienia będą karane, a ucierpi na tym także i wasz dom, przez utratę punktów. Natomiast wszystkie wasze sukcesy, osiągnięcia będą nagradzane punktami w corocznej rywalizacji Domów. Na samym końcu pragnę wam oznajmić, że mam nadzieję, że ten rok będzie wyjątkowy dla was, a także dla mnie, gdyż jest to już ostatni rok mojego urzędowania. Postanowiłam w końcu przejść na emeryturę. Po tylu latach myślę, że nadszedł już czas odpocząć. No, ale o tym więcej na zakończeniu roku. Teraz życzę wam z całego serca udanego roku szkolnego, a także smacznego.
Zaraz po tym jak skończyła mówić na stołach zaczęły pojawiać się najróżniejsze potrawy, jak zwykle przygotowane przez pracowite skrzaty.
- Pyszności.- Nico wzięła głęboki wdech, wciągając zapach jedzenia.- Jak zwykle zresztą. Nie ma to jak jedzenie w Hogwarcie. Natalie kompletnie nie potrafi gotować...to jakaś masakra, widziałaś upieczonego przez nią kurczaka?
- Widziałam.- Victoire aż się zachłysnęła.- Niestety zdążyłam nawet spróbować zanim okazało się, że nie jest to jadalne.
- Przepraszam, nie moja wina, że akurat wysłała mnie po zakupy.
- Okej, okej. Na szczęście obyło się bez zatrucia pokarmowego.- Dobra, bierzmy się lepiej za jedzenie, zamiast dyskutować na temat braku umiejętności u co niektórych. 



Szafir:)