czwartek, 25 lipca 2013

3. Eliksiry

- Nie ma jak od pierwszych dni szkoły gonić do nauki.- westchnęła Victoire, kiedy podczas przerwy znalazły chwilę, żeby usiąść na błoniach.- Sumy zdane w zeszłym roku, owutemy dopiero za rok...
I gdzie tu rozum? Ja nie widzę. I jeszcze dwie godziny eliksirów dziś jeszcze przed nami...
- Oj tam.- siedząca obok Nico była w dobrym humorze, lubiła chodzić na eliksiry, mimo nauczyciela, który już od pierwszej klasy uwziął się na nią i wymagał od niej więcej niż od innych. Severus Snape straszył w tym zamku już od kilkudziesięciu lat, bynajmniej nie był on jednak duchem. Po zakończeniu bitwy o Hogwart okazało się, że jednak przeżył atak Nagini. Zresztą tego można było się spodziewać. Wiedział, że będąc szpiegiem był cały czas w ogromnym niebezpieczeństwie, poza tym Voldemort był nieobliczalny i nawet jako jego najbardziej zaufany sługa był w wielkim niebezpieczeństwie, więc jako wybitny mistrz eliksirów z łatwością przygotował sobie odtrutkę na jad węża i zawsze nosił ją przy sobie. I to właśnie uratowało mu wtedy życie. Mimo, że został okrzyknięty bohaterem, jego stosunek do uczniów, a szczególnie tych z Domu Lwa się nie zmienił. Nadal, kiedy tylko mógł podkładał im kłody pod nogi, uwielbiał dawać im szlabany i odejmować punkty. Powrócił do uczenia eliksirów, jednak raz na jakiś czas przeprowadzał lekcje obrony przed czarną magią.
- Poza tym mogliby już dać spokój z tym dziwieniem się, że ścięłam włosy i udawaniem, że mnie nie poznają.- prychnęła Weasley.-
- Po prostu zadziwiłaś wszystkich i tyle. Nikt się nie spodziewał po tobie, że zetniesz włosy, którymi zawsze się wszyscy zachwycali. Hehe, może jak ja zetnę będą się mniej przetłuszczały...Jak myślisz?
Jej przyjaciółka popatrzyła chwilę na jej włosy, po czym rzekła:
- Nie przesadzaj, ładnie wyglądasz, a że musisz myć je codziennie, to chyba nie jest aż taki duży problem.
- No nie, nie. Żartowałam, a ty zaraz...- Nico pokręciła tylko głową.- Chodź lepiej już na te eliksiry, bo jak się spóźnimy to jednak za fajnie nie będzie.
- No tak, tak. Też nie chcę zaczynać nowego roku szkolnego od utraty punktów i szlabanu ze Snapem.
- No właśnie.

Kiedy dotarły do lochów, większość uczniów siedziała już w klasie, jednak nauczyciela nigdzie nie było. Najgorsze było to, że od tego roku na eliksirach nie było osób, które nie otrzymały stopnia wybitnego z SUMów, przez co tylko one dwie z Gryffindoru chodziły na te zajęcia. Poza nimi w lekcjach eliksirów uczestniczyła piątka Ślizgonów i czwórka Krukonów, nikt z Hufflepuffu nie zdecydował się kontynuować nauki w tym kierunku.
- Jeszcze was tylu tu zostało?- Snape powiewając swymi nieśmiertelnymi, czarnymi szatami z rozmachem wszedł do pomieszczenia i stanął za katedrą.- Miałem nadzieję, że wszyscy kretyni odpadną na SUMach i zostaną mi sami inteligentni uczniowie- w tym momencie spojrzał oczywiście na Ślizgonów.- Niestety, zawiodłem się.- potoczył wzrokiem po sali, jego spojrzenie zatrzymało się na Victoire.- Weasley! Gdzie masz swoje tlenione kudły?
- Yyy...ja...- dziewczyna lekko się zaczerwieniła.
- No, przynajmniej nie będziesz mieszać nimi w kociołku. Co niektórzy też powinni to zrobić.- spojrzał znacząco na Olivię Davies z Ravenclawu, której długie, czarne loki nieraz przeszkadzały przy robieniu eliksiru.- Bones, ty też tu? A myślałem, że już się nie zobaczymy. No dobrze, mniejsza o to. W tym roku, co tu dużo mówić, jeśli będziecie uważać nauczę was robić kilku przydatnych eliksirów. Zaczniemy już dziś od Wywaru Żywej Śmierci. Podzielę was teraz w pary...Pucey i Montague, Weasley i Bones, Pucey i Higgs, Alder i Flint...
No i oczywiście jak zwykle Nico wylądowała w zespole z jednym z najwredniejszych Ślizgonów. Takiego już miała pecha, że Snape zawsze przydzielał do niej kogoś ze swojego domu, działo się to tak dlatego, że była niezaprzeczalnie najlepsza w grupie, a nauczyciel oczywiście przydzielał wtedy sukces i punkty swojemu domowi. Było to totalnie niesprawiedliwe, ale nikt nie śmiał nawet zaprotestować. Poza tym nadal uwielbiał robić Gryfonom na złość. Victoire przydzielił do Olivera Bonesa, bo dobrze wiedział, że to ona będzie musiała wykonać większość pracy, gdyż przypominał on nieco Neville'a Longbottoma z lat szkolnych. Tak samo jak on bał się mistrza eliksirów i przez to często zdarzały mu się różne wypadki, choćby z wybuchającym kociołkiem. Aż dziwne było, że trafił do Ravenclawu, a jeszcze dziwniejsze było to, że zdał eliksiry na poziomie wybitnym. W to nawet on nie mógł uwierzyć.
- No już, ruszajcie się, niestety nie mamy na to całego dnia.- poganiał ich nauczyciel.- Instrukcje znajdziecie na stronie dziesiątej waszych podręczników. Mój poprzednik profesor Slughorn za najlepiej wykonany wywar dawał butelkę Felix Felicis, u mnie oczywiście nie macie co liczyć na takie coś.- prychnął z niesmakiem i wszyscy już wiedzieli co myśli o poprzednim nauczycielu eliksirów.
Czym prędzej zabrali się do pracy. Nico poszła usiąść do Flinta, a na jej miejsce przyszedł Oliver. Był on bratankiem Susan Bones, która była jednym z członków Gwardii Dumbledore'a. Jego starsza o rok siostra, Mary tak jak ich ojciec i ciotka była Puchonką. Chłopak był dość niski jak na swój wiek, miał ciemnobrązowe włosy i niebieskie oczy, ukryte za okularami.
- Hej.- Victoire uśmiechnęła się do niego jednocześnie otwierając książkę.- Jak tam po wakacjach?
- Panno Weasley, nie wydaje mi się, żeby takie rozmowy pomogły wam w robieniu eliksiru.- oczywiście Snape miał doskonały słuch i wszystko słyszał.- Pięć punktów od Gryffindoru.
Dziewczyna pokręciła tylko głową i zabrali się do robienia wywaru. Z nim lepiej nie wdawać się w dyskusje bo nie skończyłoby się na pięciu punktach.
Tymczasem Nico męczyła się z Alexandrem Flintem, który robił wszystko jej na opak. On natomiast był synem Marcusa Flinta, dawnego kapitana drużyny Ślizgonów. Był on tak samo wredny jak on i także wyglądem przypominał nieco trolla.
- Flint, skończ już z tym, tu idzie i o twoją ocenę palancie.- w końcu nie wytrzymała.- Naprawdę nie wiem jak mogłeś zdać te pieprzone SUMy...
- Panno Alder proszę się wyrażać.- wiadomo kto naturalnie usłyszał.- Gryffindor traci właśnie następne pięć punktów.
- Ale...
- Jeszcze za niepotrzebne dyskusje z nauczycielem kolejne pięć punktów.
Nico już chciała kontynuować kłótnię, jednak zauważyła błagalne spojrzenie Tori i zamilkła. Rzuciła tylko nieprzychylne spojrzenie Flintowi i zabrała się do dalszej pracy nad eliksirem. Jemu natomiast chyba znudziło się w końcu uprzykrzanie jej lekcji i rozsiadł się po prostu na krześle i siedział tam nic nie robiąc, ona natomiast odwalała całą robotę. Pod koniec lekcji już miała idealnie uwarzony Wywar Żywej Śmierci. Snape podszedł do nich i krytycznym okiem zajrzał do kociołka, następnie wrzucił tam płatek jakiegoś kwiatku, który momentalnie się rozpuścił i znikł.
- Dobrze, bardzo dobrze Flint.- rzekł po chwili.- Dwadzieścia punktów dla Slytherinu.
Alder na to tylko zmierzyła go nienawistnym spojrzeniem, pokręciła głową i nic już nie powiedziała, nie chciała znowu stracić punktów. Następnie miał być oceniany eliksir zrobiony przez Victoire i Olivera jednak akurat w momencie, kiedy nauczyciel odwracał się do nich rozległ się potężny huk i ich kociołek wybuchł oblewając zarówno jego twórców, jak i profesora. Snape jednak miał to szczęście, że eliksir trafił na jego długie szaty, a nie na twarz. Bones nie miał tyle szczęścia, gdyż w momencie wybuchu nachylał się akurat nad kociołkiem i już po chwili na jego twarzy i szyi pojawiać się zaczęły ogromne bąble i poparzenia. Victoire natomiast krople wywaru rozlały się po rękach i poparzyły ją.
- CZEMU JA MUSZĘ UCZYĆ TAKĄ BANDĘ IDIOTÓW!?- Snape był wyraźnie wściekły, lecz po chwili się opanował.- Gryffindor i Ravenclaw tracą właśnie po dwadzieścia punktów. A wy zejdźcie mi już z oczu bo nie ręczę za siebie, idźcie do skrzydła szpitalnego. Alder, skończyłaś już eliksir, więc idź ich odprowadź, żeby się czasem nie zabili po drodze.- po czym kilkoma sprawnymi zaklęciami doprowadził klasę i siebie do porządku.
Ich trójka tymczasem czym prędzej opuściła klasę i skierowała się do skrzydła szpitalnego. Nico musiała prowadzić Olivera, bo przez te bąble nic nie widział. Kiedy ujrzała ich pani Pomfrey załamała ręce.
- No tak, pierwszy dzień szkoły i już ranni...- pokręciła głową i czym prędzej zabrała się za opatrywanie ich urazów.
Po jakichś piętnastu minutach Victoire i Nicole wyszły ze skrzydła szpitalnego, Oliver natomiast musiał zostać na noc. Pani Pomfrey posmarowała jakąś maścią, po czym opatrzyła ręce Weasley i z zapewnieniem, że do rana jej rany znikną wypuściła je.
- Masakra.- narzekała w drodze do dormitorium poszkodowana.- Pierwsza lekcja eliksirów w tym roku, a tu już taka katastrofa.
- Nie martw się.- pocieszała ją przyjaciółka.- Może być tylko lepiej. Ja też jestem wściekła. Tak praktycznie sama uwarzyłam ten cały wywar, a punkty przydzielił Slytherinowi i gdzie tu sprawiedliwość?
- Po tylu latach to powinnaś wiedzieć, że gdzie jak gdzie, ale na eliksirach jej nie ma.
- No tak...

wtorek, 28 maja 2013

2. Czas do szkoły

 Peron 93/4 jak zwykle 1 września tuż przed godziną 11 był bardzo zatłoczony. Liczne rodziny żegnały się ze swoimi pociechami, które lada chwila miały rozpocząć nowy rok nauki w Hogwarcie. W tym tłumie znajdowała się także rodzina Weasleyów, zamieszkująca Muszelkę. Fleur, dwa lata przed czterdziestką nadal zachowała swoją urodę. Swoje długie, srebrnoblond włosy upięte miała w kok. Jak zwykle była dumnie wyprostowana jednak jej twarz już nie wyrażała wyższości nad innymi, ale troskę i miłość do dzieci. W końcu w tym roku Louis, jej najmłodsze dziecko, rozpoczynał swój pierwszy rok nauki i właśnie ściskała go na pożegnanie. Chłopiec był bardzo do niej podobny. Miał te same, srebrnoblond włosy, aczkolwiek u niego się one lekko kręciły, a także jasnoniebieskie oczy, które to odziedziczył po ojcu. Te cechy plus jeszcze jej jasna cera nadawały mu wygląd aniołka. Ale bynajmniej aniołkiem to on nie był. Razem z Jamesem i Fredem byli istnym utrapieniem całej rodziny jak niegdyś bliźniacy. Teraz także rozglądał się nerwowo na boki, czy czasem żaden z jego kuzynów nie jest świadkiem tej żenującej sceny jego pożegnania z matką. Obok z uśmiechem przyglądała się temu jego trzynastoletnia siostra, Dominique, która jako jedyna z rodzeństwa odziedziczyła rudy kolor włosów po tacie. Poza tym wysoka jak na swój wiek i chuda jak patyk. Brak piegów, gładką cerę i ciemnoniebieskie oczy były jedynymi rzeczami w jej wyglądzie, które zawdzięczała genom swojej matki. Ona, wiecznie uśmiechnięta, radosna i energiczna już na pierwszy rzut oka wyglądała na Weasleya.
Natomiast Victoire, najstarsza z rodzeństwa, urodzona w pierwszą rocznicę Bitwy o Hogwart, była zupełnie do niej niepodobna. Gdyby nie inna fryzura, wyglądałaby zupełnie jak Fleur w jej wieku. Tego roku, właśnie w wakacje postanowiła ściąć swoje długie, niemal do kolan srebrnoblond włosy i sięgały one nieco za wysokość uszu. Kiedy matka zobaczyła jej nową fryzurę omal nie zemdlała i nie odzywała się do niej przez kilka dni. Cechą charakterystyczną Victoire były wiecznie zamyślone, ciemnoniebieskie, przechodzące niemal w zieleń oczy. W przeciwieństwie do młodszej siostry raczej stroniła od tłumów i teraz także stojąc na zatłoczonym dworcu czuła się nieswojo. Zajęta była rozglądaniem się nerwowo wokół w poszukiwaniu swojej najlepszej przyjaciółki, z którą umówiła się na peronie.
- Nie martw się.- rzekł Bill kładąc jej dłoń na ramieniu.- Na pewno zaraz przyjdzie.
- Umówiłyśmy się tutaj, pociąg zaraz odjedzie, a jej ciągle nie ma...- to mówiąc odwróciła się w jego stronę.- Martwię się po prostu i tyle...
- Na pewno za chwilę się znajdzie.- tata uśmiechnął się ciepło do niej.- Przecież nie opuści rozpoczęcia roku.
- Przesadzasz Vickey.- Dominique szturchnęła ją w bok.- Zobacz tam, na lewo, już idzie.
Rzeczywiście Nico żwawym krokiem przemierzała drogę do nich. Ubrana była zwyczajnie, po mugolsku w długi, czarny T-shirt z jakimś nadrukiem i jasne dżinsy. W zasadzie wyróżniała się w tym tłumie czarodziejów, ale kto jak kto, akurat ona nic sobie z tego nie robiła. Mała ze sobą swój kufer i klatkę z jej puchaczem- Felixem. Wzrostem nieco przewyższała Victoire. Swoje długie do ramion, kruczoczarne włosy, które niestety musiała codziennie myć bo jej się szybko przetłuszczały, spięła na rozpoczęcie roku w kok. Poza tym miała czarne, ale zawsze pełne ciepła oczy. Jak zawsze przybyła na dworzec King's Cross sama. Opiekowała się nią przyjaciółka jej matki, której niestety raczej rzadko udawało się załatwić zwolnienie z pracy, aby odwieźć swoją wychowankę do szkoły.
- W końcu was znalazłam.- uśmiechnęła się do sióstr Weasley.- Nathalie jak zwykle nie dała rady przyjechać tu ze mną, więc musiałam gnieść się w metrze razem z tą przeklętą sową, która oczywiście niesamowicie przyciągała uwagę wszystkich pasażerów.
- Biedny Feluś...- Victoire od zawsze uwielbiała zwierzęta, dlatego też miała świetny kontakt ze swoim ojcem chrzestnym, który badał smoki w Rumunii. Teraz też już wyciągała rękę, żeby pogłaskać sowę przyjaciółki. Sama miała kota z czarnym, puszystym futerkiem o imieniu Szafir. Mały cwaniak wszędzie chodził za nią krok w krok i kiedy wychodziła na lekcje musiała zamykać go w dormitorium, żeby za nią nie szedł.
- Zwijamy się dziewczyny.- Dominique popchnęła lekko swoją siostrę i jej przyjaciółkę do przodu.- Szybko, zanim mama zorientuje się, że z nami się jeszcze nie pożegnała.
- No już nie przesadzaj, nie zobaczymy jej przecież aż do Gwiazdki.
- Idziemy.- szybko pożegnały się z tatą i razem z Nico ruszyły do pociągu.
Ledwo weszły już młodsza Weasleyówna poszła w swoją stronę, szukać swoich przyjaciół. One natomiast poszły w drugą stronę poszukać wolnego przedziału.
- Weasley Louis!
Victoire z pewną dumą obserwowała jak jej mały braciszek, którego zawsze uwielbiała i jakoś nie mogła się pogodzić z tym, że już tak urósł, wychodzi na przód i kieruje się w stronę Tiary Przydziału. Szedł nieco niepewnie, widać było, że się denerwuje, jego dwaj najlepsi przyjaciele, a zarazem kuzyni, James i Fred już siedzieli przy stole Gryfonów. Przy nim Tiara zastanawiała się dłużej niż przy jego kuzynach, w końcu jednak wrzasnęła:
-GRYFFINDOR!
- Tak!- James i Fred przybili piątki Louisowi.
Victoire także się uśmiechnęła, kiedy brat podszedł do niej i o dziwo ją przytulił, a nigdy nie robił tego przy kolegach.
- Wiesz co?- powiedział.
- No co?
- Zastanawiała się między Gryffindorem, a Ravenclawem.
- Tak jak u mnie.- mrugnęła do niego.
- No, ale jak ja mogę pasować do tej bandy kujonów?- w tym momencie kilku Krukonów, którzy to słyszeli zmierzyli go nieprzychylnym spojrzeniem.
- Nie mam pojęcia...- w sumie jakby się zastanowić to świetnie tam pasował, to on był mózgiem ich trójki, to on był pomysłodawcą ich żarcików, ale wiedziała, że jak mu to uświadomi to będzie na nią zły, dlatego zaprzeczyła.- Jesteś w stu procentach Gryfonem.
- Dzięki siostra.- uśmiechnął się jeszcze raz, po czym odwrócił w stronę przyjaciół.
- Heh, to jest aparat...- rzekła Nico do Victoire.- Ja nie wiem jak tyś się uchowała mając takie rodzeństwo.
- Jakie?
- Hmm...- jej przyjaciółka ruchem głowy wskazała na Dominique, która właśnie rzucała kawałkami jedzenia w jakiegoś Ślizgona i myślała, że nikt tego nie widzi.
- Tia...
W tym momencie profesor McGonagall wstała od stołu nauczycielskiego i znacząco chrząknęła, chcą zwrócić na siebie uwagę uczniów.
- Chciałabym serdecznie was powitać moi drodzy na uroczystości z okazji rozpoczęcia nowego roku szkolnego. Z tej okazji mam oczywiście kilka ogłoszeń. Po pierwsze wstęp do Zakazanego Lasu jest zabroniony, każda próba złamania tego przepisu będzie surowo karana.- w tym momencie jej spojrzenie pomknęło ku trójce nowoprzyjętych Gryfonów, o których słyszała już co nieco.- Po drugie, w czasie przerw między lekcjami nie wolno wam używać czarów. Wszelkie pojedynki są bezwzględnie zakazane. Pamiętajcie, że wszystkie wasze przewinienia będą karane, a ucierpi na tym także i wasz dom, przez utratę punktów. Natomiast wszystkie wasze sukcesy, osiągnięcia będą nagradzane punktami w corocznej rywalizacji Domów. Na samym końcu pragnę wam oznajmić, że mam nadzieję, że ten rok będzie wyjątkowy dla was, a także dla mnie, gdyż jest to już ostatni rok mojego urzędowania. Postanowiłam w końcu przejść na emeryturę. Po tylu latach myślę, że nadszedł już czas odpocząć. No, ale o tym więcej na zakończeniu roku. Teraz życzę wam z całego serca udanego roku szkolnego, a także smacznego.
Zaraz po tym jak skończyła mówić na stołach zaczęły pojawiać się najróżniejsze potrawy, jak zwykle przygotowane przez pracowite skrzaty.
- Pyszności.- Nico wzięła głęboki wdech, wciągając zapach jedzenia.- Jak zwykle zresztą. Nie ma to jak jedzenie w Hogwarcie. Natalie kompletnie nie potrafi gotować...to jakaś masakra, widziałaś upieczonego przez nią kurczaka?
- Widziałam.- Victoire aż się zachłysnęła.- Niestety zdążyłam nawet spróbować zanim okazało się, że nie jest to jadalne.
- Przepraszam, nie moja wina, że akurat wysłała mnie po zakupy.
- Okej, okej. Na szczęście obyło się bez zatrucia pokarmowego.- Dobra, bierzmy się lepiej za jedzenie, zamiast dyskutować na temat braku umiejętności u co niektórych. 



Szafir:)



niedziela, 7 kwietnia 2013

1. Ostatnia podróż do szkoły Teda


Szesnaście lat później...
- Teddy! Teddy!- jedenastoletni James Syriusz Potter od dobrych pięciu minut usiłował dobudzić siedemnastoletniego już Teda Lupina.- Wstawaj no! Spóźnimy się na pociąg!
- No to trudno.- wymruczał starszy chłopak do poduszki. Przez te szesnaście lat oczywiście bardzo się zmienił. Obecnie jego włosy już nie zmieniały tak często kolorów jak niegdyś. Były brązowe, podobnie jak oczy. Wzrostem przewyższył babcię i nie był już taki drobny jak kiedyś.- Daj mi spokój Jamie...
Najstarsza latorośl Potterów szła właśnie do pierwszej klasy. Wiadomo było to dla niego wielkie przeżycie. Już się nie mógł doczekać. Już zaczynał snuć pierwsze plany, jak to wzorem swoich imienników będzie psocił się nauczycielom w Hogwarcie. Zresztą bardzo przypominał swego dziadka Jamesa. I z wyglądu, i z charakteru. Podobnie jak on miał orzechowe oczy i czarne włosy, których w żaden sposób nie dało się ogarnąć, Ginny miała z tym nie lada problem. Ponadto już teraz był wysoki jak na swój wiek, no i po ojcu odziedziczył wadę wzroku. No i już od tygodnia planował co będzie robił w Hogwarcie jak już tam trafi. Oczywiście nie brał nawet pod uwagę, że dostanie się do innego domu niż Gryffindor.
- No wstawaj, wstawaj!- mały dopiero się rozkręcał, teraz właśnie zaczął skakać po Teddym i okładać go po głowie.
- No dobra, już, wstaję, wstaję. Wygrałeś.- Lupin ziewając niechętnie zwlókł się z łóżka. Był tak częstym gościem w domu Potterów, że dorobił się tu nawet własnego pokoju i to już kilka lat wcześniej, a Jamesa, Albusa i Lily traktował jak swoje młodsze rodzeństwo. Teraz też, już od półtora tygodnia przebywał w domu swojego ojca chrzestnego. Właśnie oni mieli go odwieźć na Dworzec King's Cross.- To co, ścigamy się kto pierwszy na dole?
- Jasne.- powiedział ochoczo Potter i już go nie było.
- No tak...- mruknął do siebie Teddy, po czym uśmiechnął się i wziął do ręki różdżkę.
Chwilę później...- No ej!- wydzierał się oburzony James.- To się nie liczy! Miało być bez magii!
- Nic o tym nie wspominałeś.- odpowiedział mu grzecznie Lupin znad śniadania, po czym zwrócił się do jego matki.- Ciociu, naprawdę pyszne te bułeczki.
- Jedz kochaneczku, jedz, jak ci smakują.- Ginny z pewnością zarówno talent kulinarny odziedziczyła po swojej matce, jak i tak samo jak ona niegdyś uwielbiała opiekować się Harrym, tak ona lubiła, kiedy Teddy u nich przebywał.
Na to chrześniak Harrego uśmiechnął się. Potterowie należeli do niewielkiej garstki ludzi, których szczerze lubił. Bardzo miło zawsze wspominał czas jaki u nich spędził, mimo że nie lubił zostawiać babci samej. Ona go wychowała całkiem sama po śmierci tak właściwie wszystkich jej najbliższych osób. Wiedział, że bardzo wiele jej zawdzięcza, że mimo tego ile straciła, znalazła jeszcze siły na to, aby dobrze go wychować.
- A wydawało mi się, że Andromeda dobrze gotuje...- mruknął Harry znad swojego talerza.
- Nie słuchaj go Teddy. - Ginny walnęła męża ręcznikiem po głowie.- Martwi się po prostu, że będzie miał za mało.
- A kiedy ja pojadę do Hogwartu?- oczywiście to pytanie padło z ust ośmioletniej Lily Luny.
- Już niedługo kochanie, niedługo...- matka pogłaskała ją po głowie.- Ja zawsze tak samo chciałam już być na tyle duża, żeby iść do szkoły i zobacz jak mi to wszystko szybko minęło...Teddy już w tym roku kończy edukację, a moje najstarsze dziecko właśnie rozpoczyna...
- Oj mamo, mamo...- mruknął James, kopiąc przy okazji pod stołem siedzącego koło niego brata.- Może lepiej już udajmy się na ten dworzec, co?
- Ałaa!- wydarł się zaraz Albus, po czym oczywiście musiał mu oddać.
- Ale z ciebie dzieciak Al. Phi! Takie coś cię bolało?- no i wiadomo, że jeszcze raz go kopnął.
- Mamo! On mnie bije!
- Spokój chłopcy!
- Myślę, że czas już jechać.- ojciec nieznośnego rodzeństwa wstał od stołu i zaczął się zbierać.- Oczywiście jesteście już spakowani?- popatrzył na Jamesa i Teda.



Jeszcze przed dworcem Teddy pożegnał się z Potterami i samotnie wkroczył na peron 9 ¾. Nie chciał, żeby ktoś go widział w ich towarzystwie. Wszędzie, gdzie pojawili się Potterowie zaraz robiło się zamieszanie, a on nie lubił na siebie zwracać uwagi. Może właśnie przez to trafił do Hufflepuffu? Poza tym nie lubił, kiedy ludzie mu współczuli, a już w ogóle z powodu rodziców. On ich nawet nie pamiętał, więc jak mógł za nimi tęsknić, skoro nie znał ich nawet? Przemknął, więc niepostrzeżenie między żegnającymi się rodzinami i wszedł do pociągu. Mimo wszystko nie lubił jakoś patrzeć na te wszystkie matki czule żegnające swoje dzieci, które wcale nie doceniały tego co miały. W końcu znalazł wolny przedział i się rozsiadł w nim. Był pewien, że James szybko odnajdzie gdzieś tam swojego kuzyna Freda i razem dadzą sobie radę.
- Hej Teddy!- do jego przedziału oczywiście musieli wpaść Christian Johnson oraz Daniel Withers, wiecznie radośni Puchoni, którzy uważali się za jego najlepszych przyjaciół. Oboje bardzo się os siebie różnili. Chris był wysoki i chudy jak tyczka. Poza tym miał zielone oczy i piegi, a do tego rudą czuprynę, mimo że spokrewniony z nimi nie był, mimo że jego daleką kuzynką była Angelina Johnson, żona George'a Weasley'a. Poza tym grał na pozycji obrońcy w drużynie Puchonów. To właśnie on zawsze dobijał wszystkich swoim dobrym humorem i optymizmem. Danny był od niego niższy i nie taki chudy. Miał krótko ścięte, czarne włosy i często nosił na głowie swoją ukochaną czapkę z daszkiem. Pewnego dnia, w Hogwarcie jeden z nauczycieli zwrócił mu uwagę, że czarodziejowi raczej tiara przystoi niż jakieś dziwne, mugolskie przybranie głowy, tak więc od tego czasu czapka była czarna i miała z przodu herb Hogwartu. I już więcej nikt nie miał do niego żadnych uwag. Chłopak bardzo lubił mugolski styl, poza tym jego matka była mugolką, więc był on na bieżąco ze wszystkimi nowościami zwykłych ludzi. Oczy miał ciemnobrązowe, prawie czarne, a do tego śniadą cerę, tak więc naprawdę z wyglądu on i Chris stanowili swoje przeciwieństwa. No i oboje przyczepili się do Lupina jakoś na początku pierwszej klasy i od tamtego czasu jakoś nie chcieli zostawić go w spokoju.
- Jak wakacje Lupi?- wyszczerzył zęby Johnson. To była kolejna rzecz, która irytowała Teda, nazywanie go Lupim.
- Świetnie.- mruknął w odpowiedzi.
- A moje były wprost wspaniałe. Dzięki, że pytasz. Całe wakacje spędziłem u ciotki w Norwegii, mieszka w Trondheim wiesz jak tam jest fajnie? Zabiorę was tam kiedyś, zobaczycie, że na pewno wam się spodoba. Byście widzieli te wszystkie górskie jeziora...
- Oj tam.- wtrącił się Withers.- Zamknij się w końcu. Ja tam myślę, że Lupi woli posłuchać o mojej nowej dziewczynie...
Tiaaa..i to by było na tyle jeśli chodzi o chwilę spokoju i samotności w Hogwarcie, jeszcze nawet nie dotarli na miejsce, a już miał ich dość.

wtorek, 2 kwietnia 2013

Prolog


 W ten piękny, majowy poranek na niebie nie było ani jednej chmurki. Świat powoli budził się do życia, zapowiadał się naprawdę cudowny dzień. Na małym cmentarzyku na przedmieściach Hogsmeade panowała cisza i spokój. Słychać było tylko szum wysokich drzew, które otaczały cmentarz. Wokół rozciągały się łąki, na których rosła już trawa w głębokim odcieniu zieleni. Przecinała je dróżka biegnąca do wioski. Tą właśnie ścieżką podążała średniego wzrostu kobieta, trzymająca za rączkę małego chłopca. Miała ona gęste, jasnobrązowe włosy, przyprószone już wieloma pasmami siwizny. Były one upięte w wysoki kok z tyłu głowy. Jej oczy były ciemne i biła od nich głęboka zaduma i smutek. Pod oczami widać było pierwsze zmarszczki. Na szyi zawieszony miała srebrny medalion, poza nim i obrączką na palcu nie miała żadnej biżuterii. Ubrana była w długą do kostek czarną pelerynę, a także w skromną, czarną sukienkę, przewiązaną paskiem w kolorze srebrnym. Wyglądała na osobę dobiegającą pięćdziesiątki. Niewątpliwie kiedyś była piękna, jednak po jej wyglądzie można było sądzić, że ostatnimi czasy wiele przeszła i jeszcze nie otrząsnęła się z tego wszystkiego. Prawą ręką trzymała rączkę chłopca, natomiast w lewej dłoni ściskała swoją torebkę, także czarną. Chłopiec patrzył na nią z ufnością w swoich jasnoniebieskich oczach i niezdarnie dreptał obok niej. Na głowie miał czapkę, ale kilka włosków, które wystawały spod niej cały czas zmieniały kolor, tak samo jak brwi. Był bardzo drobny i wyglądał niepozornie. Ubrany był w sztruksowe spodenki z szelkami i zieloną bluzkę z długim rękawem. Na to założoną miał ciemnozieloną pelerynkę, która sięgała mu do kolan. W prawej rączce trzymał dwa, piękne, czerwone tulipany. Wyglądał wprost jak mały aniołek. Oboje szli w milczeniu, mały nawet nie gaworzył po swojemu, jakby wiedział, czuł, że musi zachować powagę. Dotarli do bramy cmentarza. Kobieta otworzyła furtkę i po chwili oboje szli cmentarną alejką, mijając kolejne groby. W końcu znaleźli ten, którego szukali. Był to podwójny grób z białego marmuru. Na nim wyryte były słowa:


    REMUS JOHN LUPIN                      NIMFADORA VULPECULA LUPIN

urodzony 10 marca 1960 roku                     urodzona 28 czerwca 1973 roku
   zmarł 2 maja 1998 roku                                 zmarła 2 maja 1998 roku


Mortui sunt, ut liberi vivamus*


Chłopiec ostrożnie położył kwiaty na płycie nagrobnej i oparł się o nią rączkami. Kobieta natomiast odmówiła cichą modlitwę, zapaliła znicz, po czym wzięła go na ręce i popatrzyła swoim smutnym, melancholijnym wzrokiem na grób jej córki i zięcia:
- Popatrz tylko Teddy, dzisiaj mija rok od ich śmierci, a boli nadal tak samo. - powiedziała cichym, spokojnym głosem.- Nadal sobie wyrzucam, że nie zatrzymałam jej wtedy w domu. Chociaż ona przeżyłaby wtedy i miałbyś chociaż matkę, a tak zostaliśmy sami mój mały...Ach...jak ja za nimi tęsknię, za nimi, za twoim dziadkiem, jutro pójdziemy go odwiedzić. Też postawimy kwiaty, zapalimy światełko...
- Bacia!- powiedział mały chłopiec i przytulił się do niej, jakby czuł, że teraz właśnie jego babcia tego potrzebuje. Po policzku kobiety spłynęła jedna, samotna łza.
- Oj Teddy, Teddy...dobrze, że chociaż ty mi zostałeś...Kocham cię maluchu...
Zostali tam jeszcze kilka minut, po czym Andromeda Tonks, postawiła wnuka na nogi i pociągnęła go za sobą z powrotem. Tego dnia czekały ich jeszcze obchody zakończenia wojny z Voldemortem, mimo że dzień ten był dla nich obojga niezwykle smutnym dniem i na zawsze miał taki pozostać, trzeba było na nie iść. Należało zadbać o to, aby nigdy nie zapomniano o bohaterach, którzy tak wiele poświęcili dla ostatecznego pokoju.



________________________________________________________________________

*
Umarli, byśmy mogli żyć jako wolni ludzie

Kilka słów wstępu

Jakiś czas temu, podczas tworzenia, któregoś z rozdziałów mojego drugiego bloga o Victoire i Teddym (victoire-i-teddy.blogspot.com) pomyślałam, że można by napisać coś niecoś bardziej zbliżonego do oryginalnej wersji, bez tego całego wskrzeszania większości zmarłych bohaterów. No cóż  tak właściwie pojawi się jedna taka postać, ale tylko jedna. Namówiła mnie na to przyjaciółka, która uwielbia tego bohatera, tak więc wszystkie fragmenty, w których on występuje chciałabym jej dedykować za pomoc przy tworzeniu tego opowiadania. Chyba to by było na tyle. Mam nadzieję, że się Wam spodoba. Pozdrawiam serdecznie. ;)

PS.: Już niedługo zapraszam na prolog.