niedziela, 7 kwietnia 2013

1. Ostatnia podróż do szkoły Teda


Szesnaście lat później...
- Teddy! Teddy!- jedenastoletni James Syriusz Potter od dobrych pięciu minut usiłował dobudzić siedemnastoletniego już Teda Lupina.- Wstawaj no! Spóźnimy się na pociąg!
- No to trudno.- wymruczał starszy chłopak do poduszki. Przez te szesnaście lat oczywiście bardzo się zmienił. Obecnie jego włosy już nie zmieniały tak często kolorów jak niegdyś. Były brązowe, podobnie jak oczy. Wzrostem przewyższył babcię i nie był już taki drobny jak kiedyś.- Daj mi spokój Jamie...
Najstarsza latorośl Potterów szła właśnie do pierwszej klasy. Wiadomo było to dla niego wielkie przeżycie. Już się nie mógł doczekać. Już zaczynał snuć pierwsze plany, jak to wzorem swoich imienników będzie psocił się nauczycielom w Hogwarcie. Zresztą bardzo przypominał swego dziadka Jamesa. I z wyglądu, i z charakteru. Podobnie jak on miał orzechowe oczy i czarne włosy, których w żaden sposób nie dało się ogarnąć, Ginny miała z tym nie lada problem. Ponadto już teraz był wysoki jak na swój wiek, no i po ojcu odziedziczył wadę wzroku. No i już od tygodnia planował co będzie robił w Hogwarcie jak już tam trafi. Oczywiście nie brał nawet pod uwagę, że dostanie się do innego domu niż Gryffindor.
- No wstawaj, wstawaj!- mały dopiero się rozkręcał, teraz właśnie zaczął skakać po Teddym i okładać go po głowie.
- No dobra, już, wstaję, wstaję. Wygrałeś.- Lupin ziewając niechętnie zwlókł się z łóżka. Był tak częstym gościem w domu Potterów, że dorobił się tu nawet własnego pokoju i to już kilka lat wcześniej, a Jamesa, Albusa i Lily traktował jak swoje młodsze rodzeństwo. Teraz też, już od półtora tygodnia przebywał w domu swojego ojca chrzestnego. Właśnie oni mieli go odwieźć na Dworzec King's Cross.- To co, ścigamy się kto pierwszy na dole?
- Jasne.- powiedział ochoczo Potter i już go nie było.
- No tak...- mruknął do siebie Teddy, po czym uśmiechnął się i wziął do ręki różdżkę.
Chwilę później...- No ej!- wydzierał się oburzony James.- To się nie liczy! Miało być bez magii!
- Nic o tym nie wspominałeś.- odpowiedział mu grzecznie Lupin znad śniadania, po czym zwrócił się do jego matki.- Ciociu, naprawdę pyszne te bułeczki.
- Jedz kochaneczku, jedz, jak ci smakują.- Ginny z pewnością zarówno talent kulinarny odziedziczyła po swojej matce, jak i tak samo jak ona niegdyś uwielbiała opiekować się Harrym, tak ona lubiła, kiedy Teddy u nich przebywał.
Na to chrześniak Harrego uśmiechnął się. Potterowie należeli do niewielkiej garstki ludzi, których szczerze lubił. Bardzo miło zawsze wspominał czas jaki u nich spędził, mimo że nie lubił zostawiać babci samej. Ona go wychowała całkiem sama po śmierci tak właściwie wszystkich jej najbliższych osób. Wiedział, że bardzo wiele jej zawdzięcza, że mimo tego ile straciła, znalazła jeszcze siły na to, aby dobrze go wychować.
- A wydawało mi się, że Andromeda dobrze gotuje...- mruknął Harry znad swojego talerza.
- Nie słuchaj go Teddy. - Ginny walnęła męża ręcznikiem po głowie.- Martwi się po prostu, że będzie miał za mało.
- A kiedy ja pojadę do Hogwartu?- oczywiście to pytanie padło z ust ośmioletniej Lily Luny.
- Już niedługo kochanie, niedługo...- matka pogłaskała ją po głowie.- Ja zawsze tak samo chciałam już być na tyle duża, żeby iść do szkoły i zobacz jak mi to wszystko szybko minęło...Teddy już w tym roku kończy edukację, a moje najstarsze dziecko właśnie rozpoczyna...
- Oj mamo, mamo...- mruknął James, kopiąc przy okazji pod stołem siedzącego koło niego brata.- Może lepiej już udajmy się na ten dworzec, co?
- Ałaa!- wydarł się zaraz Albus, po czym oczywiście musiał mu oddać.
- Ale z ciebie dzieciak Al. Phi! Takie coś cię bolało?- no i wiadomo, że jeszcze raz go kopnął.
- Mamo! On mnie bije!
- Spokój chłopcy!
- Myślę, że czas już jechać.- ojciec nieznośnego rodzeństwa wstał od stołu i zaczął się zbierać.- Oczywiście jesteście już spakowani?- popatrzył na Jamesa i Teda.



Jeszcze przed dworcem Teddy pożegnał się z Potterami i samotnie wkroczył na peron 9 ¾. Nie chciał, żeby ktoś go widział w ich towarzystwie. Wszędzie, gdzie pojawili się Potterowie zaraz robiło się zamieszanie, a on nie lubił na siebie zwracać uwagi. Może właśnie przez to trafił do Hufflepuffu? Poza tym nie lubił, kiedy ludzie mu współczuli, a już w ogóle z powodu rodziców. On ich nawet nie pamiętał, więc jak mógł za nimi tęsknić, skoro nie znał ich nawet? Przemknął, więc niepostrzeżenie między żegnającymi się rodzinami i wszedł do pociągu. Mimo wszystko nie lubił jakoś patrzeć na te wszystkie matki czule żegnające swoje dzieci, które wcale nie doceniały tego co miały. W końcu znalazł wolny przedział i się rozsiadł w nim. Był pewien, że James szybko odnajdzie gdzieś tam swojego kuzyna Freda i razem dadzą sobie radę.
- Hej Teddy!- do jego przedziału oczywiście musieli wpaść Christian Johnson oraz Daniel Withers, wiecznie radośni Puchoni, którzy uważali się za jego najlepszych przyjaciół. Oboje bardzo się os siebie różnili. Chris był wysoki i chudy jak tyczka. Poza tym miał zielone oczy i piegi, a do tego rudą czuprynę, mimo że spokrewniony z nimi nie był, mimo że jego daleką kuzynką była Angelina Johnson, żona George'a Weasley'a. Poza tym grał na pozycji obrońcy w drużynie Puchonów. To właśnie on zawsze dobijał wszystkich swoim dobrym humorem i optymizmem. Danny był od niego niższy i nie taki chudy. Miał krótko ścięte, czarne włosy i często nosił na głowie swoją ukochaną czapkę z daszkiem. Pewnego dnia, w Hogwarcie jeden z nauczycieli zwrócił mu uwagę, że czarodziejowi raczej tiara przystoi niż jakieś dziwne, mugolskie przybranie głowy, tak więc od tego czasu czapka była czarna i miała z przodu herb Hogwartu. I już więcej nikt nie miał do niego żadnych uwag. Chłopak bardzo lubił mugolski styl, poza tym jego matka była mugolką, więc był on na bieżąco ze wszystkimi nowościami zwykłych ludzi. Oczy miał ciemnobrązowe, prawie czarne, a do tego śniadą cerę, tak więc naprawdę z wyglądu on i Chris stanowili swoje przeciwieństwa. No i oboje przyczepili się do Lupina jakoś na początku pierwszej klasy i od tamtego czasu jakoś nie chcieli zostawić go w spokoju.
- Jak wakacje Lupi?- wyszczerzył zęby Johnson. To była kolejna rzecz, która irytowała Teda, nazywanie go Lupim.
- Świetnie.- mruknął w odpowiedzi.
- A moje były wprost wspaniałe. Dzięki, że pytasz. Całe wakacje spędziłem u ciotki w Norwegii, mieszka w Trondheim wiesz jak tam jest fajnie? Zabiorę was tam kiedyś, zobaczycie, że na pewno wam się spodoba. Byście widzieli te wszystkie górskie jeziora...
- Oj tam.- wtrącił się Withers.- Zamknij się w końcu. Ja tam myślę, że Lupi woli posłuchać o mojej nowej dziewczynie...
Tiaaa..i to by było na tyle jeśli chodzi o chwilę spokoju i samotności w Hogwarcie, jeszcze nawet nie dotarli na miejsce, a już miał ich dość.

wtorek, 2 kwietnia 2013

Prolog


 W ten piękny, majowy poranek na niebie nie było ani jednej chmurki. Świat powoli budził się do życia, zapowiadał się naprawdę cudowny dzień. Na małym cmentarzyku na przedmieściach Hogsmeade panowała cisza i spokój. Słychać było tylko szum wysokich drzew, które otaczały cmentarz. Wokół rozciągały się łąki, na których rosła już trawa w głębokim odcieniu zieleni. Przecinała je dróżka biegnąca do wioski. Tą właśnie ścieżką podążała średniego wzrostu kobieta, trzymająca za rączkę małego chłopca. Miała ona gęste, jasnobrązowe włosy, przyprószone już wieloma pasmami siwizny. Były one upięte w wysoki kok z tyłu głowy. Jej oczy były ciemne i biła od nich głęboka zaduma i smutek. Pod oczami widać było pierwsze zmarszczki. Na szyi zawieszony miała srebrny medalion, poza nim i obrączką na palcu nie miała żadnej biżuterii. Ubrana była w długą do kostek czarną pelerynę, a także w skromną, czarną sukienkę, przewiązaną paskiem w kolorze srebrnym. Wyglądała na osobę dobiegającą pięćdziesiątki. Niewątpliwie kiedyś była piękna, jednak po jej wyglądzie można było sądzić, że ostatnimi czasy wiele przeszła i jeszcze nie otrząsnęła się z tego wszystkiego. Prawą ręką trzymała rączkę chłopca, natomiast w lewej dłoni ściskała swoją torebkę, także czarną. Chłopiec patrzył na nią z ufnością w swoich jasnoniebieskich oczach i niezdarnie dreptał obok niej. Na głowie miał czapkę, ale kilka włosków, które wystawały spod niej cały czas zmieniały kolor, tak samo jak brwi. Był bardzo drobny i wyglądał niepozornie. Ubrany był w sztruksowe spodenki z szelkami i zieloną bluzkę z długim rękawem. Na to założoną miał ciemnozieloną pelerynkę, która sięgała mu do kolan. W prawej rączce trzymał dwa, piękne, czerwone tulipany. Wyglądał wprost jak mały aniołek. Oboje szli w milczeniu, mały nawet nie gaworzył po swojemu, jakby wiedział, czuł, że musi zachować powagę. Dotarli do bramy cmentarza. Kobieta otworzyła furtkę i po chwili oboje szli cmentarną alejką, mijając kolejne groby. W końcu znaleźli ten, którego szukali. Był to podwójny grób z białego marmuru. Na nim wyryte były słowa:


    REMUS JOHN LUPIN                      NIMFADORA VULPECULA LUPIN

urodzony 10 marca 1960 roku                     urodzona 28 czerwca 1973 roku
   zmarł 2 maja 1998 roku                                 zmarła 2 maja 1998 roku


Mortui sunt, ut liberi vivamus*


Chłopiec ostrożnie położył kwiaty na płycie nagrobnej i oparł się o nią rączkami. Kobieta natomiast odmówiła cichą modlitwę, zapaliła znicz, po czym wzięła go na ręce i popatrzyła swoim smutnym, melancholijnym wzrokiem na grób jej córki i zięcia:
- Popatrz tylko Teddy, dzisiaj mija rok od ich śmierci, a boli nadal tak samo. - powiedziała cichym, spokojnym głosem.- Nadal sobie wyrzucam, że nie zatrzymałam jej wtedy w domu. Chociaż ona przeżyłaby wtedy i miałbyś chociaż matkę, a tak zostaliśmy sami mój mały...Ach...jak ja za nimi tęsknię, za nimi, za twoim dziadkiem, jutro pójdziemy go odwiedzić. Też postawimy kwiaty, zapalimy światełko...
- Bacia!- powiedział mały chłopiec i przytulił się do niej, jakby czuł, że teraz właśnie jego babcia tego potrzebuje. Po policzku kobiety spłynęła jedna, samotna łza.
- Oj Teddy, Teddy...dobrze, że chociaż ty mi zostałeś...Kocham cię maluchu...
Zostali tam jeszcze kilka minut, po czym Andromeda Tonks, postawiła wnuka na nogi i pociągnęła go za sobą z powrotem. Tego dnia czekały ich jeszcze obchody zakończenia wojny z Voldemortem, mimo że dzień ten był dla nich obojga niezwykle smutnym dniem i na zawsze miał taki pozostać, trzeba było na nie iść. Należało zadbać o to, aby nigdy nie zapomniano o bohaterach, którzy tak wiele poświęcili dla ostatecznego pokoju.



________________________________________________________________________

*
Umarli, byśmy mogli żyć jako wolni ludzie

Kilka słów wstępu

Jakiś czas temu, podczas tworzenia, któregoś z rozdziałów mojego drugiego bloga o Victoire i Teddym (victoire-i-teddy.blogspot.com) pomyślałam, że można by napisać coś niecoś bardziej zbliżonego do oryginalnej wersji, bez tego całego wskrzeszania większości zmarłych bohaterów. No cóż  tak właściwie pojawi się jedna taka postać, ale tylko jedna. Namówiła mnie na to przyjaciółka, która uwielbia tego bohatera, tak więc wszystkie fragmenty, w których on występuje chciałabym jej dedykować za pomoc przy tworzeniu tego opowiadania. Chyba to by było na tyle. Mam nadzieję, że się Wam spodoba. Pozdrawiam serdecznie. ;)

PS.: Już niedługo zapraszam na prolog.