Rafael
idąc przez szkolne błonia zachwycał się wspaniałą pogodą, jaka
panowała tego dnia.W ogóle mu to zwykle wszystko się podobało.
Był urodzonym optymistą, cieszył się życiem i mało co potrafiło
zepsuć mu humor. Szczególnie po wojnie doszedł do wniosku, że nie
warto marnować życia na niepotrzebne zamartwianie się i inne
nieprzyjemne rzeczy. Jak pomyślał tak zrobił. Niedługo po
zwycięstwie nad Voldemortem oświadczył się swojej ukochanej
Temidzie Wilkins i założył rodzinę. Była to trudna dla niego
decyzja i zwlekał z nią przez całą wojnę, nie chciał narażać
Temidy na niebezpieczeństwo, jakie wiązało się z tym, że był on
w Zakonie Feniksa i walczył z Czarnym Panem. Nigdy jednak nie
pożałował tej decyzji, od tamtej pory jego życie było naprawdę
szczęśliwe. Teraz właśnie po skończonych lekcjach zmierzał do
domu. Był jednym z niewielu nauczycieli, jeśli nie jedynym, którzy
mieszkali poza Hogwartem. Jego dom nie był jednak daleko, bo w
Hogsmeade. Lubił przemierzać tę krótką drogę, miał wtedy czas
sobie pomyśleć.
W
tym momencie zauważył dwie dziewczyny idące w stronę szkoły od
dawnej chatki Hagrida, koło której nadal prowadzone były lekcje
opieki nad magicznymi stworzeniami. Zmrużył oczy próbując je
rozpoznać. Niestety ślęczenie godzinami nad książkami zrobiło
swoje i musiał nosić okulary. Na początku trudno było mu się do
nich przekonać, jakoś jednak przyzwyczaił się do nich. Po kolorze
ich szat domyślił się, że są to Gryfonki. Jedna z nich miała
ciemne włosy, a druga bardzo jasne i krótkie. Hmm...kto to mógł
być? Przywołał w myślach imiona swoich uczennic z Gryffindoru i w
końcu wpadł na to. Alder i Weasley. Z tego co pamiętał
przyjaźniły się one już od pierwszej klasy. Weasleyów znał
bardzo dobrze. W końcu razem byli w Zakonie Feniksa i razem
walczyli. A zresztą był z ojcem Victoire na jednym roku w
Hogwarcie. Uważał ich za dobrych ludzi i naprawdę szanował. Znał
też opiekunkę Nicoline, Nathalię. Ona także chodziła do Hogwartu
za jego czasów, była jedną z najlepszych przyjaciółek jego żony z czasów szkolnych. Tak...to wszystko
byli bardzo dobrzy ludzie, dzięki którym ten świat stawał się
lepszy.
-
Dzień dobry dziewczyny!- uśmiechnął się do nich.- Ładny dzień
dziś mamy, prawda?
-
Dzień dobry panie psorze.- odparły w tym samym momencie, śmiejąc
się. Chciał jeszcze coś powiedzieć, jednak chyba im się gdzieś
spieszyło bo poszły już dalej. No nic. Czas iść dalej. Wyszedł
poza bramy i ruszył drogą do Hogsmeade. W sumie z kominka u siebie
w gabinecie mógł za pomocą sieci Fiuu dostać się do domu jednak
wolał się przejść.
Nagle
usłyszał jakieś kroki za sobą. Nadal mając w pamięci czas wojny
odwrócił się, żeby sprawdzić kto za nim idzie. Kiedy zorientował
się kto to, stanął i uśmiechnął się szeroko:
-
Severus! Co ty tu robisz?
-
Nie widać?- odburknął nauczyciel eliksirów.- Idę sobie.
-
Taki spacer?- Rafael lubił czasem podpuszczać Snape'a.
-
Widziałeś żebym kiedykolwiek urządzał sobie spacerki?
-
No faktycznie, jakoś nie zauważyłem. To quo vadis? Dokąd
zmierzasz?
-
Musisz wszystko wiedzieć?- wywrócił oczami.
-
Nie muszę, ale lubię.- tu Rafael pozwolił sobie na niewinny
uśmieszek.- To gdzie idziesz?
-
Do Miodowego Królestwa po cukierki dla moich kochanych uczniów.
-
Taaaa...już to widzę.- wyszczerzył zęby w uśmiechu.
-
Muszę kupić kilka rzeczy do eliksirów. Sam widzisz, nic ciekawego.
-
Faktycznie, może wpadniesz do nas na herbatkę?- mało kto wiedział,
ale to właśnie u Rafaela Snape ukrywał się po swojej rzekomej
śmierci. Po pogryzieniu przez Nagini, które cudem udało mu się
przeżyć, zamiast od razu dać znać, że żyje zniknął. Musiał
zastanowić się co zrobić ze swoim życiem, kiedy Voldemorta już
nie było. Rozmyślał nad czym czy wrócić do Hogwartu i dalej
uczyć, poinformować Zakon, że przeżył po czym wyjechać, czy po
prostu wyjechać i zostawić wszystkich w przekonaniu, że zginął.
W końcu, po kilku miesiącach wybrał wersję pośrednią pomiędzy
pierwszą, a drugą opcją. Poinformował Zakon, że żyje, po czym
wyjechał, jednak po kilku latach wrócił i z powrotem objął
stanowisko nauczyciela eliksirów.
To,
że w takiej chwili Severus szukał schronienia u Holmesa nie było
wcale dziwne. Poznali się oni w 1981 roku, kiedy to Snape był
początkującym nauczycielem w Hogwarcie, a Rafael był na pierwszym
roku. Oczywiście tak samo jak reszta uczniów spoza Slytherinu od
samego początku nie przepadał za nim i najwięcej punktów tracił
właśnie u niego. Jednak po upływie kilku lat, kiedy ponownie
zaczęli się widywać, to Rafael zauważył jak wielką rolę
odgrywa Severus i w jakim niebezpieczeństwie żyje. W końcu podczas
jednej z misji to właśnie Snape uratował mu życie, ryzykując
własne. Od tego czasu Holmes za wszelką cenę chciał spłacić
dług. No i tak zupełnym przypadkiem stali się można by powiedzieć
przyjaciółmi. Oczywiście to Rafael nazywał Severusa swoim
przyjacielem, ten drugi twierdził, że jedynie akceptuje jego
towarzystwo. Ale jakoś zgodził się, żeby zostać świadkiem na
jego ślubie, a także zostać ojcem chrzestnym jego syna, Deana.
-
Hmm...
-
Z tego co wiem Ida miała zamiar zrobić dziś babkę kokosową.-
uśmiechnął się chytrze. Babka kokosowa była wielką słabością
Snape'a.
-
No dobrze, przekonałeś mnie tą babką. A poza tym dawno nie
widziałem swojego chrześniaka.
Kolejną
słabością Snape'a był Dean. Kto by pomyślał, że ten nauczyciel
tak bardzo nie lubiący swoich uczniów tak bardzo będzie uwielbiać
swojego chrześniaka?
I
już po chwili wchodzili po schodach prowadzących do domu Holmesów.
Był to dość mały domek piętrowy, mający od frontu uroczą
werandę, przez którą wchodziło się do domu. Wyglądał naprawdę
schludnie i przytulnie, był to po prostu dom marzeń dla osoby,
która pragnęła wieść spokojne i szczęśliwe życie. Wprost
promieniowała od niego radość i optymizm. W tej chwili z domu
wybiegł mały, około siedmioletni chłopiec, który słysząc
znajome głosy na werandzie, postanowił wybrać im się naprzeciw.
Był to oczywiście Dean. Chłopiec ewidentnie wdał się w ojca.
Miał te same srebrzyste oczy i ciemnobrązowe włosy w ciągłym
nieładzie. Ponadto był w trakcie zmiany zębów na stałe, więc
jego uśmiech był nieco szczerbaty. Mimo to wyglądał naprawdę
uroczo. Widząc swojego ojca chrzestnego, to właśnie jemu rzucił
się na szyje, a nie ojcu. Można by to uznać za dziwne, ale
nauczyciel eliksirów także go przytulił, a nie odepchnął jakby
można było się po nim spodziewać.
-
Ceść wujku.- z racji braku kilku zębów nieco seplenił.
-
Cześć mały.- uśmiechnął się do niego Snape. Tak..Snape czasem
potrafił się uśmiechać.
-
Dean, kto przyszedł?- tym razem w drzwiach pojawiła się Temida
Holmes we własnej osobie. Była ona dość niska i drobna, jednak w
przypadku kłótni naprawdę miała siłę przebicia. Miała
złotoblond włosy, splecione w tym momencie w luźny warkocz, jej
oczy były ciemnobrązowe i pełne ciepła. Można było o niej
powiedzieć, że jest ładna. Poza tym gotowała wprost wybitnie.
Przez jakiś czas pracowała w Rumunii przy smokach razem z Charliem
Weasleyem, jednak po narodzinach Deana postanowiła poświęcić się
rodzinie. Na rękach trzymała ich trzyletnią córkę, Apollę. Dean
bardzo przypominał ojca, jednak Apolla wdała się w matkę. Blond
loczki okalające jej twarzyczkę sprawiały, że wyglądała jak
mały aniołek. Tylko kolor oczu odziedziczyła po ojcu. Jej matka
widząc męża i gościa uśmiechnęła się ciepło.- Na co
czekacie? Wchodźcie, właśnie zrobiłam moją słynną babkę.
-
Czemu jak czemu, ale babce kokosowej nigdy się nie odmawia.- Severus
Snape wypowiedział zdanie, które usłyszane z jego ust przez
któregoś z jego uczniów mogłoby nieźle zaszokować.
Teksty Severusa, powaliły mnie na kolana ! Genialne ! Czekam na następny rozdział :)
OdpowiedzUsuń