Było późne popołudnie, jednak z racji pory roku na zewnątrz panowała już ciemność, a na niebie było widać gwiazdy. Na Wieży Astronomicznej opierając się o barierkę stała młoda dziewczyna i smutnym wzrokiem wpatrywała się w niebo, jakby czegoś stamtąd oczekiwała. Jej ciemne włosy rozwiewał wiatr, tak samo jak jej szaty, których czerwone elementy zdradzały fakt, że dziewczyna jest Gryfonką. Im dłużej wpatrywała się w niebo, tym w jej oczach zaczynało się pojawiać więcej łez, ona jednak nie zwracała na to uwagi. Nie zadała sobie nawet tyle trudu żeby zetrzeć je z policzków, kiedy zaczęły ciec na dobre. Myślała o swojej mamie. Tego właśnie dnia przypadała rocznica jej śmierci. Nico była zdania, że to głupie płakać za kimś kogo nawet się nie pamięta, kogo nigdy nawet się dobrze nie poznało, jednak nie potrafiła tego powstrzymać, szczególnie w ten dzień, kiedy wprost nie mogła powstrzymać myśli o matce. Czy była taka jak wiele razy opisywała jej Nathalie, a jeśli nie to jaka, jakby wyglądało ich życie gdyby żyła, gdyby to ona wychowała Nico, czy mówiłaby do niej Nico, czy wolałaby używać jej pełnego imienia… cała lista podobnych rozważań. Nathalie dobrze się nią opiekowała, była dla Nico jak matka, jednak zawsze gdzieś w pamięci dziewczyny była postać jej prawdziwej matki. Spojrzała jeszcze raz na zdjęcie, które trzymała w ręku. Młoda kobieta z grubym brązowym warkoczem i roześmianymi orzechowymi oczami trzymała na nim maleńkie dziecko, które bujała w ramionach, najwyraźniej chcąc je uśpić. Dziecko z kępką ciemnych włosków na główce co chwilę mrużyło swoje oczka walcząc z sennością.
Nagle poczuła, że ktoś okrywa jej ramiona czymś ciepłym. Było to na tyle niespodziewane, że aż się przestraszyła i niemal upuściła fotografię. Nie słyszała, kiedy ktoś wszedł na górę i podszedł do niej tak blisko. Momentalnie odwróciła się i tożsamość osoby, która okryła ją swoją peleryną zdziwiła ją jeszcze bardziej niż jej niespodziewane pojawienie się. Przed nią stał dość wysoki chłopak, z tego co wiedziała jeden z najwyższych w jego Domu, o intensywnie niebieskich oczach, które były tak wyraziste, że z daleka zwracało się uwagę na te oczy. Wydawało się jakby mógł tymi oczami zajrzeć wgłąb czyjejś duszy. Zrzuciła z siebie pelerynę z zieloną podszewką i podała ją stojącemu za nią chłopakowi:
- Co ty tu robisz Zabini? - warknęła ciągle trzymając w wyciągniętej ręce pelerynę.
- Weź ją. - odparł Ślizgon. - Z tego co widzę stoisz tu od dłuższej chwili, na pewno nieźle zmarzłaś.
Dziewczyna spojrzała na niego uważnie, zastanawiając się dlaczego jest taki dziwnie uprzejmy.
- Daj spokój, zastanawiasz się jak wielką ujmą dla honoru Gryfonki będzie przyjęcie pomocy od złego Ślizgona? - uśmiechnął się ironicznie.
- Po prostu zastanawiam się jaki masz w tym cel, Ślizgoni raczej nie słyną z bezinteresownej pomocy.
- Może po prostu wyglądasz tak żałośnie, że wzbudzasz instynkty opiekuńcze nawet wśród tych niedobrych?
Na te słowa spojrzała na niego z powątpiewaniem i w końcu wcisnęła mu w ręce pelerynę, po czym odwróciła się z powrotem do barierki. Myślała, że da jej spokój, jednak była w błędzie:
- Tak właściwie czemu wypłakujesz sobie tutaj oczy Alder? - zapytał opierając się plecami o barierkę, a twarzą zwracając się w jej stronę.
Przez chwilę nie odpowiadała, jednak widząc, że upierdliwy chłopak cały czas czeka na odpowiedź, mruknęła:
- A znasz jakieś lepsze miejsce? Żeby w spokoju pogapić się na gwiazdy?
- W sumie to znam. - przez chwilę sprawiał wrażenie nieobecnego. - Może kiedyś cię tam zabiorę.
- Zapomnij. - prychnęła kręcąc głową.
- To co tak właściwie cię tu sprowadza? - drążył dalej.
- Wiesz jakoś nie mam ochoty rozmawiać z tobą o moich problemach.
- Gdzieś słyszałem, że czasami lepiej otworzyć się przed obcą osobą niż kimś bliskim.
- Powiedziałabym, że raczej jesteśmy dla siebie wrogami niż obcymi ludźmi. - stwierdziła patrząc na niego z powątpiewaniem.
- Może to się kiedyś zmieni…
- Wątpię. - tym słowem urwała ich rozmowę.
Przez kilka następnych minut panowała cisza, chłopak także odwrócił się w stronę horyzontu i zaczął wpatrywać się w dal.
- Dziś jest rocznica śmierci mojej mamy. - powiedziała w końcu, jednak tak cicho, że prawie jej nie usłyszał.
- Zatem to całkiem normalne, że jesteś tu i myślisz o niej. - odpowiedział Zabini, gdy dotarło do niego jej wyznanie.
- Nie rozumiesz. - pokręciła głową. - Ja jej nawet nie pamiętam.
- Myślisz, że to, że jej nie pamiętasz sprawia, że nie wolno ci opłakiwać jej śmierci? - spytał z niedowierzaniem. - Przecież to była twoja matka i nawet jeśli tego nie pamiętasz to właśnie ona dała ci życie. To całkiem normalne, że żałujesz, że nie miałaś okazji jej poznać, a przynajmniej nie wtedy, kiedy mogłaś cokolwiek zapamiętać. To jej zdjęcie trzymałaś w ręku jak tu przyszedłem?
- Tak. - i nie wiedząc czemu podała mu je. Ślizgon spojrzał na nie, po czym zwrócił wzrok na Nico:
- Podobna jesteś do niej, twarz prawie ta sama. - po czym uśmiechnął się przekornie. - I jestem pewien, że gdybyś się uśmiechnęła okazałoby się, że masz też jej uśmiech.
- Dlaczego to robisz? - dziewczyna zamiast się uśmiechnąć zmarszczyła brwi i zabrała od niego zdjęcie. - Poważnie Zabini, dlaczego zamiast robić nie wiem co, na przykład to, czym oślizgłe gady zwykle zajmują się w wolnych chwilach, stoisz tu ze mną i sama nie wiem, próbujesz mnie pocieszać? Poprawić mi nastrój?
- Alder, już ci mówiłem. Wyglądałaś tak żałośnie, że zrobiło mi się ciebie żal. Naprawdę, nie doszukuj się w tym drugiego dna. Wy, Gryfoni często zapominacie o tym, że nie tylko wy cenicie sobie przyjaźń.
W tym momencie spojrzała na niego zdziwiona. Czy on jakimś przypadkiem nazwał ją przyjaciółką? Przecież prawie się nie znali. Nie mówiąc już o tym, że z racji ich przynależności do domów byli raczej wrogami. Zabini zauważył jej spojrzenie i parsknął śmiechem:
- Nie Alder, nie jesteś moją przyjaciółką. Może kiedyś… Ale w tej chwili po prostu miałem rzadką chwilę, w której chciałem komuś pomóc. To wszystko.
- Wiesz...w sumie… - spojrzała znowu w stronę nieba nie mogąc powiedzieć tego, co chciała powiedzieć patrząc mu w oczy. - Wiesz w sumie to… dziękuję. Nie wiem jak to zrobiłeś, ale poczułam się lepiej. - skończywszy swoją wypowiedź odwróciła się w jego stronę, jednak w miejscu, gdzie stał jeszcze przed chwilą nie było nikogo. Rozejrzała się po pomieszczeniu, ale nigdzie go nie było. Poszedł sobie, nie była nawet pewna czy słyszał jej podziękowania. W końcu stwierdziła, że może to i lepiej. Aż głupio, że powiedziała tyle o sobie Ślizgonowi. Może i nie był taki jak Parkinson i jego paczka, ale mimo wszystko nigdy nie uważała go za osobę godną zaufania. Zabini zawsze trzymał się nieco z boku, podejrzewała, że tak naprawdę mało kto miał okazję dobrze go poznać. Nico wiedziała o nim tylko tyle, że był dobry z eliksirów, prawie tak samo jak ona i że miał też całkiem dobre oceny z zielarstwa, które tak samo jak eliksiry Gryfoni mieli razem ze Ślizgonami. I to wszystko. Naprawdę nie miała pojęcia, dlaczego nagle wpadł na pomysł, żeby z nią porozmawiać w chwili jej załamania.
W tym samym czasie pewna trójka Puchonów skwapliwie pracowała przy gabinecie Filcha. Dzięki Mapie Huncwotów wiedzieli, że stary charłak patroluje akurat zupełnie inną część zamku, dzięki czemu mieli okazję zrobić mu kawał. Wspólnie doszli do wniosku, że ostatnio już dość podpadli Snapowi, więc teraz kolej na woźnego. Jedna Alohomora rzucona przez Danny’ego i zakluczone przez Filcha drzwi stanęły przed nimi otworem. Teddy cały czas kątem oka zerkał na mapę, wiedzieli, że dzięki znajomości tajnych przejść woźny może pojawić się w dosłownie każdej chwili.
- To co, malujemy mu ściany? - zaproponował Chris. - Delikatny róż, czy może zgniła zieleń?
- Ja myślę, że powinniśmy zacząć od sprawdzenia co stary Filch trzyma w biurku… - stwierdził Withers.
Obaj jego przyjaciele posłali mu oburzone spojrzenia. Nie przywykli do tego, żeby grzebać w cudzych rzeczach.
- Nie pamiętasz przypadkiem skąd bliźniacy Weasley wzięli tą mapę? - Danny zwrócił się do Teda. - Kto wie, co ten stary piernik jeszcze tu trzyma.
Lupin zamyślił się na chwilę. Jego przyjaciel z pewnością miał rację, że warto byłoby zobaczyć co znajduje się w biurku. Jednak… chociaż w sumie te rzeczy zapewne nawet nie należały do Filcha, tylko do uczniów, którym je skonfiskował… Może jednak tam zajrzeć…
- No dobra, ale szybko. - stwierdził w końcu spoglądając z niepokojem na mapę. - Wiesz, że może tu wejść praktycznie w każdej chwili.
Cała trójka podeszła do biurka i zaczęli ostrożnie przeglądać zgromadzone tam rzeczy, tak żeby nie było widać, że ktoś tam zaglądał. Teddy co chwilę zerkał na mapę. Znaleźli całe mnóstwo ulotek, broszurek kursów magii, chyba Filch cały czas próbował poprawić swoje czary. Poza tym cały zapas kociej karmy, widocznie nie ufał skrzatom na tyle, żeby karmiły jego kota. W końcu Lupin natknął się na coś interesującego…
- Czy to… - zaczął Johnson.
- Lusterka dwukierunkowe. - powiedział metamorfomag.
- Ale numer. - Withers wziął jedno z lusterek od Lupina. I już po chwili udało im się ze sobą skontaktować przez nie. - Zatrzymamy je co?
- Nie powinniśmy… - Ted miał wyrzuty sumienia.
- I tak, i tak na pewno skonfiskował je komuś. - tym razem decyzję podjął Chris. - Bierzemy je.
Teddy doszedł do wniosku, że nie ma co się kłócić, i tak został przegłosowany. A zresztą rozumowanie jego przyjaciół nie było takie złe. W końcu skoro zabrali coś co Filch zabrał komuś innemu, to raczej nie była kradzież, prawda? Schował lusterka do torby i zabrali się za odświeżenie wystroju gabinetu woźnego.