Z
okazji urodzin Victoire, no i rocznicy Bitwy o Hogwart postanowiłam,
że w końcu czas umieścić tu ten rozdział. Pisał się długo ( i
naprawdę w różnych okolicznościach), ale sam w sobie jest długi,
chyba najdłuższy jaki napisałam. Także miłego czytania ;)
Ola
– Jak zwykle dzięki za komentarz, mam nadzieję, że jeszcze tu
wchodzisz i zobaczysz ten długaśny (jak na mnie) rozdział.
W
sobotni poranek Victoire obudziła się w świetnym nastroju. Tego
dnia było wyjście do Hogsmeade, a pogoda panująca za oknem była
dokładnie taka, jaką lubiła, a przynajmniej jaką lubiła podczas
zimy. Zdecydowanie wolała cieplejsze temperatury. Ale nie ma co
gardzić – na czystym niebie jasno świeciło ostre, zimowe słońce,
a śnieg wciąż błyszczał na błoniach. Pomyślała, że może uda
się w drodze powrotnej zorganizować jakąś bitwę na śnieżki.
Rozejrzała się po dormitorium. Jej współlokatorki jeszcze spały.
Nico jak zwykle zwaliła kołdrę pod łóżko, tej to zawsze było
gorąco. Z kolei Sarah spała otulona po czubek głowy nie tylko
kołdrą, ale także grubym kocem. Ciekawe która godzina. Starając
się być jak najciszej, żeby nikogo nie obudzić Weasley sięgnęła
do szuflady w szafce obok łóżka. Stamtąd wyjęła stary zegarek
taty, który dostał na siedemnaste urodziny od rodziców. Przekazał
go jej, gdy po raz pierwszy jechała do Hogwartu, żeby przypominał
jej o rodzicach i domu, jak sam z uśmiechem powiedział. Często
go nosiła, chociaż z czasem zmieniło się nieco jego główne
przeznaczenie. Na początku faktycznie, kiedy trudno było jej się
przyzwyczaić do tego, że jest tyle poza domem, dodawał jej otuchy.
Obecnie jednak jego główną funkcją była ta pierwotna, czyli po
prostu wskazywanie godziny.
Było
trochę przed ósmą. Za chwilę pewnie wszyscy zaczną budzić
się i szykować na śniadanie. Wstała i na palcach podeszła do
szafy, skąd wyjęła swoje ubrania i poszła do łazienki się
ubrać. Przynajmniej później uniknie kolejki.
Kiedy
wyszła, w dormitorium nadal panował sen, dlatego postanowiła zejść
już do Pokoju Wspólnego. Może znajdzie tam kogoś, kto tak samo
jak ona już nie śpi. Wcale się nie zdziwiła, gdy okazało się,
że osobą która także już nie śpi jest jej siostra. Ich mama
również lubiła wcześnie wstawać, wówczas najczęściej
„przypadkiem” budziła też całą resztę rodziny.
Dominique
siedziała wtulona w róg kanapy i czytała książkę. Była na niej
tak bardzo skupiona, że nawet nie usłyszała wejścia siostry.
-
Cześć Minnie. - starsza siostra użyła przezwiska siostry z czasów
dzieciństwa, którego ta szczerze nie znosiła.
-
Hej Vic. - odparła tamta i zdjęła nogi z kanapy, by zrobić
miejsce dla Victoire. - Też nie możesz spać?
-
Obudziłam się skoro świt i już nie chciało mi się spać, a Ty?
Z tego co widzę dłużej tu siedzisz.
-
Nie aż tak. Kwestia kwadransa.
-
Co czytasz? - blondynka spojrzała zaciekawiona na książkę rudej.
Było to „Zielarstwo dla opornych”. - No tak, mogłam się
domyślić.
-
No co? Jak tak dalej pójdzie to martwię się, że obleję u wujka
Neville'a. Trochę głupio, nie sądzisz?
-
Spokojnie,
akurat on jest bardzo wyrozumiały, mało kto u niego nie zdaje.
-
No właśnie...wyobrażasz sobie? Rodzice chyba by mnie z domu
wyrzucili.
-
Coś ty. - roześmiała się Victoire i potargała młodszą siostrę
po włosach, na co ta zareagowała z piskiem i rzuciła się do jej
włosów. Tak wywiązała się mała bójka.
-
Idziesz dziś do Hogsmeade?- zapytała Dominique, kiedy się już
uspokoiły.
-
Tak, umówiłyśmy się z Nico, że pójdziemy do Magicznych
Dowcipów. Dawno tam nie byłam.
-
Czyżbyś
stęskniła
się za wujkiem Georgem?-
zażartowała młodsza siostra.
-
Jak byliśmy w ich sklepie na Pokątnej, to wujek Ron opowiadał o
jakimś nowym pomyśle i jestem ciekawa, czy go zrealizowali.
-
Mogę iść z wami?
-
Jasne, że tak, nie musisz pytać. A twoi znajomi nie idą?
Dominique
przewróciła oczami:
-
Nie mogę raz na jakiś czas spędzić dnia z siostrą?
-
Bardzo mi miło i w ogóle, po prostu wiesz zwykle wolisz chodzić
swoimi drogami.
-
Andy ma szlaban z Filchem, a z Marco się pokłóciłam.
-
Poważnie? Heeej, na pewno się pogodzicie.- Vicki przytuliła
młodszą siostrę. - A tak w ogóle to o co poszło?
-
O quidditcha.
-
Co? - Victoire naprawdę się zdziwiła.
-
No bo on kibicuje Osom z Wimbourne. No i wczoraj grali ze Strzałami
z Appleby, no i jakoś tak wyszło...
Starsza
Weasley niemal parsknęła śmiechem. - Też sobie powód
znaleźliście...Na pewno niedługo się pogodzicie. Ale pamiętaj
jakby co zawsze możesz na mnie liczyć.
-
Za dużo nie pomogłaś. - mruknęła jej siostra.
W
tym momencie w Pokoju Wspólnym pojawił się przedmiot ich rozmowy,
czyli dwaj najlepsi przyjaciele Dominique – Andrew O'Brian oraz
Marco Rossi.
Cechą
charakterystyczną Andy'ego był ciągły uśmiech na twarzy,
ukazujący nieco krzywe zęby. Domi od pewnego czasu próbowała
namówić go na wizytę u rodziców ciotki Hemiony, ale jak dotąd
bezskutecznie. Poza tym chłopak mógł uchodzić za jednego z
Weasleyów – rude włosy, masa piegów, a do tego wiecznie
zaciekawione brązowe oczy.
Marco
pochodził z Włoch, o czym świadczył choćby jego wyraźny włoski
akcent. Miał kruczoczarne włosy i czarne oczy, chyba jeszcze
ciemniejsze niż Nico. Zwykle też uśmiechnięty, pogodny i nie
robiący problemów z byle czego, dlatego Vicki bardzo się zdziwiła,
gdy wszedł do salonu Gryfonów z poważną, wręcz nieco obrażoną
miną i próbował udawać, że nie widzi swojej przyjaciółki.
Dominique tak samo starała się go ignorować. Cała ta scena wydała
się starszej Weasley całkiem zabawna.
-
Hej O'Brian! Za co dostałeś ten szlaban? - zawołała do Andy'ego.
-
Powiedzmy, że pewnych rzeczy się nie mówi, gdy nie jesteśmy
pewni, czy nauczyciel jest w sali. - chłopak podszedł do nich. - A
tak w ogóle to cześć dziewczyny.
-
Cześć. - odparły w tym samym momencie, po czym się roześmiały.
-
To kogo tak obraziłeś? - dopytała Victoire.
-
Flitwicka. No chyba miałem prawo go nie zauważyć, nie?
Nawet
Marco, który także do nich podszedł jednak nadal nie zwracał
uwagi na młodszą Weasley, parsknął śmiechem.
-
Mimo wszystko mam wrażenie, że takie coś to tylko tobie mogło się
przydarzyć. - rzekł.
-
Przypomina mi to historie wujka George'a o wybrykach jego i Freda.-
stwierdziła Victoire. - Tylko, że oni chyba pomylili Snape'a ze
ścianą w lochach. No wiecie ciemno było i wtopił się w tło.
-
A tak słynni bliźniacy. - Andy podrapał się po głowie. - Ci to
dopiero potrafili robić kawały. Póki co chyba nikt ich nie
przebił.
Coraz
więcej osób schodziło do Pokoju Wspólnego i czekało tam na
guzdrających się przyjaciół lub szło od razu do Wielkiej Sali.
Victoire zerknęła na zegarek:
-
Wiecie co, chyba muszę iść obudzić Alder bo znowu zaśpi na
śniadanie. Widzimy się na śniadaniu?
-
Okej.- potaknęła jej siostra i razem z chłopakami skierowała się
ku wyjściu z Pokoju Wspólnego. Oczywiście ona i Rossi nadal się
ignorowali, jednak O'Brian mówił za ich oboje.
-
Nico wstawaj! Tym razem nie spakuję ci kanapek na wynos!
-
Idź sobie...- Alder przewróciła się na drugi bok i jeszcze
bardziej wtuliła się w poduszkę. - Jak byś spędziła cały
wieczór ze Snapem to też byś miała wszystkiego dość...
-
Tak, tak, doskonale cię rozumiem i nie masz nawet pojęcia jak
bardzo ci współczuję, ale rusz w końcu cztery litery i chodź na
śniadanie.
W
końcu dotarły do Wielkiej Sali o takiej porze, o której część
uczniów była po śniadaniu i raczej wychodzili stamtąd niż tam
wchodzili. Stół Gryfonów powoli pustoszał, jednak na jednym końcu
czekała na nie Dominique z dwoma talerzami zapełnionymi tostami i
jajecznicą.
-
Tak myślałam, że się spóźnicie.
-
Zupełnie nie rozumiem dlaczego nawet w weekendy musimy tak wcześnie
wstawać. - marudziła Nico.
-
Nie musisz przecież. - odparła Victoire. - Nie musisz przecież
jeść śniadania, zresztą zawsze możesz poprosić skrzaty o jakąś
przekąskę. Z tego co wiem to zawsze chętnie pomogą.
-
Dobraa, zajmij się lepiej swoim talerzem. - ucięła Alder biorąc
się za tosta. - A w ogóle to dzięki Dom.
Po
śniadaniu poszły tylko do dormitoriów po kilka drobiazgów i udały
się do Hogsmeade. Tak jak planowała Victoire, odwiedziły Magiczne
Dowcipy Weasleyów. Była to filia placówki na Pokątnej, a
znajdowała się w miejscu dawnego Sklepu Zonka, którego po wojnie
właściciel już nie otworzył, a kilka lat później sprzedał
lokal Weasleyom. Tam zachwycały się nowym wynalazkiem braci
Weasleyów – Wizphonem. Był to przedmiot wzorowany na mugolskich
telefonach komórkowych.
-
Pomysł podsunął nam Harry. - tłumaczył im z ożywieniem George,
który znalazł chwilę żeby zaprosić je na herbatę na zapleczu. -
Jak wiecie uczniowie, nawet ci pochodzący z rodzin mugolskich nie
używają w Hogwarcie telefonów komórkowych, a to dlatego, że na
terenie szkoły żadne mugolskie urządzenia elektroniczne nie
działają. Oczywiście jest to spowodowane zabezpieczeniami Hogwartu
przed mugolami, jednak w dobie, w której mugole kontaktują się
między sobą niemal cały czas to trochę niesprawiedliwe, żeby
czarodzieje nie mogli sobie pozwolić na ten komfort i ciągle
polegali na sowach. Dlatego właśnie postanowiliśmy dowiedzieć
się, czy dałoby się coś zrobić w tej sprawie. Po wielu mniej lub
bardziej udanych eksperymentach udało nam się zastąpić mugolską
elektryczność magią i śmiało można powiedzieć, że w wielu
punktach nasz produkt jest lepszy od pierwowzoru. Nie trzeba ich
ładować, raz na jakiś czas tylko trzeba przyjść do naszej
siedziby, żeby powtórzyć zaklęcie na nie rzucone, nie potrzebują
także czegoś takiego jak zasięg, żeby móc się przez nie
kontaktować, no i zero płatności za połączenia i przesyłanie
wiadomości. Jak już kupisz Wizphone'a to cała reszta jest za free.
Zasadniczym minusem jest fakt, że są pozbawione wielu funkcji
swoich mugolskich odpowiedników. Obstawiamy, że na początku naszym
wynalazkiem będą zainteresowani szczególnie uczniowie, zwłaszcza
ci z mugolskich rodzin, ale mamy nadzieję, że później i resztę
czarodziejów zainteresuje ten sposób szybkiego kontaktowania się.
-
Genialne.- Victoire od samego początku była bardzo zainteresowana
tym pomysłem. Po dziadku odziedziczyła ciekawość co do działania
mugolskich przedmiotów. - Ale wydaje mi się, że ten minus, o
którym mówiłeś wujku w przypadku czarodziejów jest niemal
plusem. To urządzenie na pewno będzie dla nich prostsze w obsłudze
i szybciej się nauczą z niego korzyściach, później możecie
robić po prostu nowe wersje z większą ilością funkcji.
-
Nie zastanawiałaś się może co chcesz robić po Hogwarcie? -
zapytał George. - Coś mi się wydaje, że przydałabyś się nam
tutaj.
-
Coś ty wujku. -jego bratanica nieco się zarumieniła. - Tak tylko
pomyślałam.
-
I to jest doskonały pomysł. A wy dziewczyny co myślicie? - zwrócił
się do Nico i Domi.
-
Myślę, że może jak ktoś mi powie co znaczy telefon kontaktowy i
elektryczność to dowiem się o czym mówicie. - odparła Alder.
-
Komórkowy. - odruchowo poprawiła ją Victoire. - Później ci
wyjaśnię.
-
Chyba wiem już co chcę na urodziny. - zaśmiała się młodsza
Weasley.- Coś mi się wydaje, że już całkiem niedługo każdy
czarodziej będzie chciał mieć coś takiego.
Posiedzieli
jeszcze chwilę, pijąc herbatę, co do której Vicki miała pewne
wątpliwości, znając dowcipną naturę wujka, jednak okazała się
bardzo smaczna. Wkrótce przyszedł czas się pożegnać, George
musiał wracać do pracy, a dziewczyny miały jeszcze kilka miejsc do
odwiedzenia.
Następnie
poszły do Miodowego Królestwa, gdzie Dominique kupiła cały zapas
czekoladowych żab. Dziewczyna od zawsze miała słabość do
czekolady.
Właśnie
przechodziły obok Wrzeszczącej Chaty, kiedy zza pleców usłyszały
nieprzyjemny głos:
-
No proszę Alder, Weasley oraz Weasley. - Vincent Parkinson, a zaraz
za nim jego banda. Każdy z nich raczej nie należał do
najszczuplejszych, taka czwórka tępych osiłków. Można
powiedzieć, że byli godnymi następcami Malfoya i jego świty, a
zresztą część z nich była nawet spokrewniona z nimi. - Tych
Weasleyów robi się stanowczo za dużo w tej uroczej szkole.
W
odpowiedzi jego kumple zanieśli się śmiechem, jakby powiedział
bardzo śmieszny żart.
-
Daj spokój Parkinson. - odparła spokojnie Victoire. - Nudzi ci się?
Jeśli tak to może mógłbyś zająć się czymś pożytecznym?
Hmm...chociażby nauką z eliksirów. Coś mi się wydaje, że
niedługo nawet Snape przejrzy na oczy i przestanie ci pobłażać.
-
Ty... - chłopak zmrużył swoje bardziej szare niż zielone oczy.
-
Co chcesz powiedzieć? Szlamo? Dobrze wiesz, że nią nie jestem.
Zdrajca krwi? Dobrze wiesz, że w uszach mojej rodziny to raczej
komplement niż obelga.
-
Poza tym nie czujesz, że jesteś trochę osamotniony w swoich
poglądach? - dodała Nico. - Weasleyowie od czasów drugiej wojny
czarodziejów są znani i szanowani w całym czarodziejskim świecie.
Nie mówiąc o tym, że mają w swojej rodzinie samego Harry'ego
Pottera. Kim w porównaniu do nich jesteś ty?
Twarz
Ślizgona nabrała tak czerwonej barwy, że mogłaby spokojnie wtopić
się w godło Gryfonów. Jego goryle także mieli wybitnie głupie
miny, jakby zupełnie nie rozumieli o co chodzi. W sumie to takie
miny gościły na ich twarzach dość często. W końcu oczywiście,
a jakżeby inaczej, cała czwórka chłopaków wyciągnęła różdżki.
-
No tak, zachowanie takie typowe dla Ślizgonów. - szydziła dalej
Alder. - Z różdżkami i przewagą liczebną na trzy bezbronne
dziewczyny.
-
Nie takie znowu bezbronne.- mruknęła Victoire i jakby od niechcenia
wyciągnęła swoją różdżkę, jednocześnie drugą ręką
chowając siostrę za siebie.
-
Jakie to gryfońskie chować się za plecami starszej siostry. -
skomentował Parkinson. - Czyżby mała Weasley była tchórzem?
-
Wcale nie! - Dominique odezwała się po raz pierwszy. Ze złością
wyjęła różdżkę i błyskawicznie rzuciła w stronę starszego
chłopaka zaklęcie, które jednak nie trafiło w cel, a w jednego z
jego przybocznych, którego skóra momentalnie zrobiła się zielona.
-
Aleś ty groźna. - zaśmiał się Vincent i rzucił zaklęcie.
Wówczas Victoire popchnęła siostrę na ziemię, a Nico w
międzyczasie wymierzyła kolejną klątwę. Ta trafiła w cel. Nos
Parkinsona zaczął się wydłużać jak u Pinokia. Teraz do akcji
weszli jego kumple. Zaklęcia śmigały to w jedną, to w drugą
stronę. Jeden z Domu Węża miał uszy słonia, kolejny zmagał się
z wyskakującymi mu na ciele bąblami, trzeciego atakował rój
pszczół, a czwarty już dawno zniknął w pobliskich zaroślach.
Parkinson poza długim nosem oberwał jeszcze zaklęciem na porost
włosów, przez co był cały w nie zaplątany. Dziewczynom także
nie udało się uniknąć wszystkich klątw. Nico, trafiona zaklęciem
żądlącym, była cała zapuchnięta. Dominique pluła żabami, zaś
Victoire, w porywie złości za uszkodzenie młodszej siostry,
próbowała iście po mugolsku rzucić się na Vincenta, jednak ten w
ostatniej chwili się odsunął i dziewczyna przeleciała przez
ogrodzenie wokół Wrzeszczącej Chaty, po czym wylądowała na
śniegu z głośnym hukiem.
-
Nie wiedziałem, że na mnie lecisz Weasley.- zaśmiał się
szyderczo Parkinson.- W sumie gdyby nie twoje...
-
A ja sądziłem, że atakowanie dziewczyn, na dodatek młodszych
dziewczyn jest czymś czego nie robią nawet Ślizgoni. - w tym
momencie przerwał mu Teddy Lupin, który niezauważony podszedł do
nich od strony Wrzeszczącej Chaty.- Widocznie miałem o was zbyt
dobre zdanie.
-
Nie wtrącaj się Lupin, to nie twoja sprawa. - warknął Ślizgon.
-
Owszem, moja. - odparł Puchon.- Wiesz dom Borsuka i ta cała gadka o
uczciwości, lojalności, pomocy i takie tam. To jak Parkinson
zabierzesz kolegów i pójdziesz stąd, czy ci pomóc?
-
A co mi może zrobić taki Puchonik jak ty? - szydził Ślizgon.-
Wszyscy wiedzą, że Pucholandii są sami nieudacznicy, których
żaden inny dom nie chciał.
-
Szczerze to akurat rzeczą, o której wszyscy wiedzą, to fakt, że
największymi przygłupami Hogwartu są Ślizgoni. - wtrąciła
Victoire, próbując podnieść się z ziemi. - Wystarczy spojrzeć
na waszą grupkę.
-
Ty...
-
Co, znowu ci słów zabrakło? Polecam zajrzeć do słownika mugoli,
oni mają całą listę ciekawych określeń. A zapomniałam,
przecież nie wiesz czym jest słownik.
-
Dobra Parkinson daj sobie spokój i odejdź. - Teddy starał się
brzmieć spokojnie, jednak ostatnia wypowiedź Weasley sprawiła, że
trudno było mu powstrzymywać się od śmiechu. - Chyba nie chcesz
kłopotów?
-
Kłopoty to ty zaraz będziesz miał! - Vincent uniósł różdżkę
i wycelował w Teda.
-
Właściwie to wszyscy już macie kłopoty. - rozległ się chłodny
głos za jego plecami. - Nie wiecie, że pojedynki są surowo
zabronione?
Ani
Parkinson, ani jego świta nie wyglądali na zbytnio przejętych
widokiem opiekuna swojego domu. Uznali, że jak zwykle im się
upiecze i przy okazji pośmieją się jeszcze z Gryfonów, którym
zapewne się oberwie. Właściwie to cieszyli się, że nie była to
McGonagall lub Holmes.
-
Ale panie profesorze oni...- zaczęła tłumaczyć Victoire.
-
Panno Weasley, może pani sobie darować tłumaczenia. - przerwał
jej Snape. -Nie muszę ich słuchać, żeby wiedzieć co się stało.
Minus dwadzieścia punktów za każdego z was i szlaban w najbliższy
piątek.
Ślizgoni
nie mogli powstrzymać uśmieszków na widok min Gryfonek i Puchona.
-
To nie fair panie profesorze, to oni zaczęli. - teraz próbowała
wytłumaczyć całą sytuację Nico. - My właśnie wracałyśmy do
Hogwartu, kiedy oni nas zaczepili, a Teddy chciał tylko nam pomóc.
Snape
spojrzał na nią z namysłem, po czym machnął ręką, dając jej
znak żeby skończyła mówić i uściślił swoją poprzednią
wypowiedź:
-
Parkinson, Flint, Higgs i Merwyn was też się to tyczy. - potem
rzucił na nich kilka zaklęć, które cofnęły wszystkie skutki ich
uroków. Panie Lupin niech pan pomoże wstać pannie Weasley i
odprowadzi ją do Skrzydła Szpitalnego. Widać zamiłowanie
Weasleyów do mugoli przenosi się już na ich metody pojedynkowania
się. Radziłbym jednak używać tych czarodziejskich, są
skuteczniejsze. Oczywiście w razie potrzeby, a nie w trakcie głupiej
sprzeczki między domami. - i odszedł powiewając swoimi wiecznie
czarnymi szatami.
-
Co to właśnie było? - wyraziła swoje zdziwienie Dominique, kiedy
Ślizgoni sobie poszli. - Snape odejmujący punkty swojemu domowi?
Tego chyba jeszcze nie było.
-
Wątpię, czy jest dużo osób, które mogą się szczycić tym, że
widziały taką sytuację. - odparła Victoire wspierając się na
Teddym, który właśnie pomógł jej wstać. - Cholera, chyba
skręciłam kostkę.
-
Czekaj mam lepszy pomysł. - stwierdził Teddy po przejściu kilku
kroków i wziął ją na ręce.
-
Co ty robisz? Postaw mnie na ziemię. - Weasley wolała iść o
własnych siłach.- Nie będziesz mnie niósł aż do Hogwartu, za
ciężka jestem.
-
Nie przesadzaj Weasley, jesteś leciutka jak piórko. - zaśmiał się
Puchon. - Zresztą tak szybciej dotrzemy do Skrzydła Szpitalnego.
-
Wiesz Vicki, z jednym Snape miał rację. - stwierdziła Nico. -
Następnym razem nie rzucaj się na nikogo z pięściami okej?
-
Ee tam, mimo wszystko warto było. Chociażby dla jego zszokowanej
miny, że próbowałam go uderzyć.
W
Skrzydle Szpitalnym faktycznie okazało się, że Victoire ma
skręconą kostkę. Pani Pomfrey wyleczyła ją w kilka minut.
-
Nie rozumiem czemu profesor Snape nie mógł jej naprawić, skoro
wszystkich wyleczył.- stwierdziła Gryfonka.
-
Prawdę mówiąc to o ile profesor Snape bardzo dobrze sobie radzi
przy cofaniu klątw i uroków to z leczeniem wszelkich urazów jest
nieco gorzej. - wyjaśniła pani Pomfrey. - No, już zrobione,
wszystko w porządku, tylko proszę do jutra oszczędzać nogę.
-
Oczywiście, dziękuję. - odpowiedziała dziewczyna i wyszła ze
Skrzydła Szpitalnego już o własnych nogach.