Peron
93/4 jak
zwykle 1 września tuż przed godziną 11 był bardzo zatłoczony.
Liczne rodziny żegnały się ze swoimi pociechami, które lada
chwila miały rozpocząć nowy rok nauki w Hogwarcie. W tym tłumie
znajdowała się także rodzina Weasleyów, zamieszkująca Muszelkę.
Fleur, dwa lata przed czterdziestką nadal zachowała swoją urodę.
Swoje długie, srebrnoblond włosy upięte miała w kok. Jak zwykle
była dumnie wyprostowana jednak jej twarz już nie wyrażała
wyższości nad innymi, ale troskę i miłość do dzieci. W końcu w
tym roku Louis, jej najmłodsze dziecko, rozpoczynał swój pierwszy
rok nauki i właśnie ściskała go na pożegnanie. Chłopiec był
bardzo do niej podobny. Miał te same, srebrnoblond włosy,
aczkolwiek u niego się one lekko kręciły, a także jasnoniebieskie
oczy, które to odziedziczył po ojcu. Te cechy plus jeszcze jej
jasna cera nadawały mu wygląd aniołka. Ale bynajmniej aniołkiem
to on nie był. Razem z Jamesem i Fredem byli istnym utrapieniem
całej rodziny jak niegdyś bliźniacy. Teraz także rozglądał się
nerwowo na boki, czy czasem żaden z jego kuzynów nie jest świadkiem
tej żenującej sceny jego pożegnania z matką. Obok z uśmiechem
przyglądała się temu jego trzynastoletnia siostra, Dominique,
która jako jedyna z rodzeństwa odziedziczyła rudy kolor włosów
po tacie. Poza tym wysoka jak na swój wiek i chuda jak patyk. Brak
piegów, gładką cerę i ciemnoniebieskie oczy były jedynymi
rzeczami w jej wyglądzie, które zawdzięczała genom swojej matki.
Ona, wiecznie uśmiechnięta, radosna i energiczna już na pierwszy
rzut oka wyglądała na Weasleya.
Natomiast Victoire, najstarsza z rodzeństwa, urodzona w pierwszą rocznicę Bitwy o Hogwart, była zupełnie do niej niepodobna. Gdyby nie inna fryzura, wyglądałaby zupełnie jak Fleur w jej wieku. Tego roku, właśnie w wakacje postanowiła ściąć swoje długie, niemal do kolan srebrnoblond włosy i sięgały one nieco za wysokość uszu. Kiedy matka zobaczyła jej nową fryzurę omal nie zemdlała i nie odzywała się do niej przez kilka dni. Cechą charakterystyczną Victoire były wiecznie zamyślone, ciemnoniebieskie, przechodzące niemal w zieleń oczy. W przeciwieństwie do młodszej siostry raczej stroniła od tłumów i teraz także stojąc na zatłoczonym dworcu czuła się nieswojo. Zajęta była rozglądaniem się nerwowo wokół w poszukiwaniu swojej najlepszej przyjaciółki, z którą umówiła się na peronie.
Natomiast Victoire, najstarsza z rodzeństwa, urodzona w pierwszą rocznicę Bitwy o Hogwart, była zupełnie do niej niepodobna. Gdyby nie inna fryzura, wyglądałaby zupełnie jak Fleur w jej wieku. Tego roku, właśnie w wakacje postanowiła ściąć swoje długie, niemal do kolan srebrnoblond włosy i sięgały one nieco za wysokość uszu. Kiedy matka zobaczyła jej nową fryzurę omal nie zemdlała i nie odzywała się do niej przez kilka dni. Cechą charakterystyczną Victoire były wiecznie zamyślone, ciemnoniebieskie, przechodzące niemal w zieleń oczy. W przeciwieństwie do młodszej siostry raczej stroniła od tłumów i teraz także stojąc na zatłoczonym dworcu czuła się nieswojo. Zajęta była rozglądaniem się nerwowo wokół w poszukiwaniu swojej najlepszej przyjaciółki, z którą umówiła się na peronie.
-
Nie martw się.- rzekł Bill kładąc jej dłoń na ramieniu.- Na
pewno zaraz przyjdzie.
-
Umówiłyśmy się tutaj, pociąg zaraz odjedzie, a jej ciągle nie
ma...- to mówiąc odwróciła się w jego stronę.- Martwię się po
prostu i tyle...
-
Na pewno za chwilę się znajdzie.- tata uśmiechnął się ciepło
do niej.- Przecież nie opuści rozpoczęcia roku.
-
Przesadzasz Vickey.- Dominique szturchnęła ją w bok.- Zobacz tam,
na lewo, już idzie.
Rzeczywiście
Nico żwawym krokiem przemierzała drogę do nich. Ubrana była
zwyczajnie, po mugolsku w długi, czarny T-shirt z jakimś nadrukiem
i jasne dżinsy. W zasadzie wyróżniała się w tym tłumie
czarodziejów, ale kto jak kto, akurat ona nic sobie z tego nie
robiła. Mała ze sobą swój kufer i klatkę z jej puchaczem-
Felixem. Wzrostem nieco przewyższała Victoire. Swoje długie do
ramion, kruczoczarne włosy, które niestety musiała codziennie myć
bo jej się szybko przetłuszczały, spięła na rozpoczęcie roku w
kok. Poza tym miała czarne, ale zawsze pełne ciepła oczy. Jak
zawsze przybyła na dworzec King's Cross sama. Opiekowała się nią
przyjaciółka jej matki, której niestety raczej rzadko udawało się
załatwić zwolnienie z pracy, aby odwieźć swoją wychowankę do
szkoły.
-
W końcu was znalazłam.- uśmiechnęła się do sióstr Weasley.-
Nathalie jak zwykle nie dała rady przyjechać tu ze mną, więc
musiałam gnieść się w metrze razem z tą przeklętą sową, która
oczywiście niesamowicie przyciągała uwagę wszystkich pasażerów.
-
Biedny Feluś...- Victoire od zawsze uwielbiała zwierzęta, dlatego
też miała świetny kontakt ze swoim ojcem chrzestnym, który badał
smoki w Rumunii. Teraz też już wyciągała rękę, żeby pogłaskać
sowę przyjaciółki. Sama miała kota z czarnym, puszystym futerkiem
o imieniu Szafir. Mały cwaniak wszędzie chodził za nią krok w
krok i kiedy wychodziła na lekcje musiała zamykać go w
dormitorium, żeby za nią nie szedł.
-
Zwijamy się dziewczyny.- Dominique popchnęła lekko swoją siostrę
i jej przyjaciółkę do przodu.- Szybko, zanim mama zorientuje się,
że z nami się jeszcze nie pożegnała.
-
No już nie przesadzaj, nie zobaczymy jej przecież aż do Gwiazdki.
-
Idziemy.- szybko pożegnały się z tatą i razem z Nico ruszyły do
pociągu.
Ledwo
weszły już młodsza Weasleyówna poszła w swoją stronę, szukać
swoich przyjaciół. One natomiast poszły w drugą stronę poszukać
wolnego przedziału.
-
Weasley Louis!
Victoire
z pewną dumą obserwowała jak jej mały braciszek, którego zawsze
uwielbiała i jakoś nie mogła się pogodzić z tym, że już tak
urósł, wychodzi na przód i kieruje się w stronę Tiary
Przydziału. Szedł nieco niepewnie, widać było, że się
denerwuje, jego dwaj najlepsi przyjaciele, a zarazem kuzyni, James i
Fred już siedzieli przy stole Gryfonów. Przy nim Tiara zastanawiała
się dłużej niż przy jego kuzynach, w końcu jednak
wrzasnęła:
-GRYFFINDOR!
-GRYFFINDOR!
-
Tak!- James i Fred przybili piątki Louisowi.
Victoire
także się uśmiechnęła, kiedy brat podszedł do niej i o dziwo ją
przytulił, a nigdy nie robił tego przy kolegach.
-
Wiesz co?- powiedział.
-
No co?
-
Zastanawiała się między Gryffindorem, a Ravenclawem.
-
Tak jak u mnie.- mrugnęła do niego.
-
No, ale jak ja mogę pasować do tej bandy kujonów?- w tym momencie
kilku Krukonów, którzy to słyszeli zmierzyli go nieprzychylnym
spojrzeniem.
-
Nie mam pojęcia...- w sumie jakby się zastanowić to świetnie tam
pasował, to on był mózgiem ich trójki, to on był pomysłodawcą
ich żarcików, ale wiedziała, że jak mu to uświadomi to będzie
na nią zły, dlatego zaprzeczyła.- Jesteś w stu procentach
Gryfonem.
-
Dzięki siostra.- uśmiechnął się jeszcze raz, po czym odwrócił
w stronę przyjaciół.
-
Heh, to jest aparat...- rzekła Nico do Victoire.- Ja nie wiem jak
tyś się uchowała mając takie rodzeństwo.
-
Jakie?
-
Hmm...- jej przyjaciółka ruchem głowy wskazała na Dominique,
która właśnie rzucała kawałkami jedzenia w jakiegoś Ślizgona i
myślała, że nikt tego nie widzi.
-
Tia...
W
tym momencie profesor McGonagall wstała od stołu nauczycielskiego i
znacząco chrząknęła, chcą zwrócić na siebie uwagę uczniów.
-
Chciałabym serdecznie was powitać moi drodzy na uroczystości z
okazji rozpoczęcia nowego roku szkolnego. Z tej okazji mam
oczywiście kilka ogłoszeń. Po pierwsze wstęp do Zakazanego Lasu
jest zabroniony, każda próba złamania tego przepisu będzie surowo
karana.- w tym momencie jej spojrzenie pomknęło ku trójce
nowoprzyjętych Gryfonów, o których słyszała już co nieco.- Po
drugie, w czasie przerw między lekcjami nie wolno wam używać
czarów. Wszelkie pojedynki są bezwzględnie zakazane. Pamiętajcie,
że wszystkie wasze przewinienia będą karane, a ucierpi na tym
także i wasz dom, przez utratę punktów. Natomiast wszystkie wasze
sukcesy, osiągnięcia będą nagradzane punktami w corocznej
rywalizacji Domów. Na samym końcu pragnę wam oznajmić, że mam
nadzieję, że ten rok będzie wyjątkowy dla was, a także dla mnie,
gdyż jest to już ostatni rok mojego urzędowania. Postanowiłam w
końcu przejść na emeryturę. Po tylu latach myślę, że nadszedł
już czas odpocząć. No, ale o tym więcej na zakończeniu roku.
Teraz życzę wam z całego serca udanego roku szkolnego, a także
smacznego.
Zaraz
po tym jak skończyła mówić na stołach zaczęły pojawiać się
najróżniejsze potrawy, jak zwykle przygotowane przez pracowite
skrzaty.
-
Pyszności.- Nico wzięła głęboki wdech, wciągając zapach
jedzenia.- Jak zwykle zresztą. Nie ma to jak jedzenie w Hogwarcie.
Natalie kompletnie nie potrafi gotować...to jakaś masakra,
widziałaś upieczonego przez nią kurczaka?
-
Widziałam.- Victoire aż się zachłysnęła.- Niestety zdążyłam
nawet spróbować zanim okazało się, że nie jest to jadalne.
-
Przepraszam, nie moja wina, że akurat wysłała mnie po zakupy.
-
Okej, okej. Na szczęście obyło się bez zatrucia pokarmowego.- Dobra, bierzmy się lepiej za jedzenie, zamiast dyskutować na temat braku umiejętności u co niektórych.
Szafir:)